Księżyc przez gałęzie orzecha. Stoję sobie w kuchni, kubek ogrzewa dłonie i myślę o tym, że nie mam żadnych końcoworocznych postanowień.
Może coś ze mną nie tak?
Nad stołem wisi jeszcze świąteczna podłaźniczka. Książkowe prezenty nie wyczytane jeszcze, czekolady nie zjedzone, swetry nie noszone. Wszystko, jak być powinno, tylko tych postanowień brak. Nie chcę się odchudzać, przemeblowywać domu, robić nowych kursów, uczyć się fińskiego, zumby i origami. Czuję zdecydowany sprzeciw na myśl o wyjeździe gdzieś dalej, wstąpieniu do Koła Ochoczych Mam i czytaniu dzieł nowych noblistów. Czytam biografie Tove Jansson, jem sernik i dobrze mi w swojskiej przestrzeni, gdzie znam każdy mebel i każde skrzypnięcie podłogi. Latam w snach, daleko. Wymyślam bajki. Mam mnóstwo do roboty i już cieszę się, że posieję dzwonki.
Nie potrafię być rygorystyczna, pilnować się z notesem i kalendarzem. Rzeczy po prostu dzieją się, jakoś tak. Jak przyjdzie wiosna, będziemy grabić po zimie i kopać w ogrodzie. Kiedy jest pranie, włączam pralkę. Mam ochotę na książkę, czytam ją. Oczywiście, czasem nachodzi mnie upojna wizja, jak Filifionkę, wierzącą w katastrofy, że przyjdzie trąba powietrzna i wysprzata mi dom, a ja będę ślizgać się po falach na szmacianym chodniczku, wolna i szczęśliwa. Próbowałam też zwijać skarpety japońską metodą Marie Kondo, w nadziei, że to odmieni moje życie. Niestety, to nie moja bajka, wolę te o dwunastu łabędziach niż dwunastu ładnie złożonych skarpetach.
Z całą pewnością będę dalej pisać, rysować, zbierać ziółka, robić przetwory, dekorować domek, łazić z Małym na spacery i czytać o zmierzchu na tarasie. Spodziewam się wiosny, a nawet jeszcze zimy, liczę na czereśnie latem i na to, że Średni pójdzie do wymarzonego liceum. Chciałabym dalej celebrować szczęście i patrzeć, jak starzeją się moje drzewa i kwitną róże. Może to jest jednak jakaś namiastka końcoworocznego postanowienia? Powiedzmy, że tak:) Idę dokończyć świąteczny sernik i pozdrawiam was serdecznie:)