08 lipca 2025

Kanada, Odżibuejowie, jezioro Huron, wodospady, lody i świstak Willie

 

Jesteśmy od kilku dni nad jeziorem Huron. 

Poszliśmy sobie brzegiem Indian River około kilometra - szlak oznaczono jako czerwony i były momenty, gdy trzeba było użyć sznura z węzłami lub balansować na stronym zboczu. Skała to miękki łupek i twardy dolomit, a sam wodospad nazywany Indian Falls to niesamowita kurtyna z warkoczy, szeroka na 75 metrów i wysoka na piętnaście.

Kiedyś był tu rezerwat plemienia Newash, wioska indiańska, prowadzona przez misjonarzy metodystów z czternastoma domami, szkoła i kaplicą. Newash należeli do wielkiej grupy plemion Odżibuejów, Neyaashiinigmiing Anishinaabek, ten rezerwat przy wodospadzie został zlikwidowany, gdy Indianie przenieśli się do Cape Croker. Obecnie First Nation, jak tu się na Indian mówi, mają nadal trzy rezerwaty, a Nawashów jest około trzech tysięcy. Mało.

Wódz Czipewejów Nawash walczył u boku Tecumseha, ich ziemie obejmowały dwa miliony akrów. Obecnie mają swoją rozgłośnię radiową, gazetę, w tym roku będa wybory Czipewejskich władz, mają zespół muzyczny Chippewa Travellers i co roku festiwal Pow wow. Wodospady w Indian Falls szumią cichą opowieść o tragicznej historii zwyciężonych.W 1836 roku Odżibuejowie podpisali traktat, oddający 1,5 miliona akrów ziemi. Trwała nieustanna inwazja białych osadników - te ziemie nazywano najbogatsza ziemią górnej Kanady.

Oto Ziemia topora i motyki!

Oto dzielni, którzy przynoszą im chwałę!

Z uderzeniem za uderzeniem i ciosem za ciosem,

Potęga lasu przeszła do opowieści...”

 Wizyta Williama Wye Smitha.


Jezioro Huron jest olbrzymie. 

Jechaliśmy prostą jak strzała drogą numer 10, czyli sławną Hurontario, łączącą dwa gigantyczne jeziora, Ontario i Huron. Droga przebijała się przez góry i lasy, piękne farmy, łąki i pola kukurydzy i soi. Spędziliśmy weekend w Colingwood u rodzinki, pływaliśmy po Huron, jedliśmy sieję z jeziora, oglądali zatopione, ponad stuletnie statki, wyspy, skaliste i w większości bezludne, i potwierdzam, można zakochać się w tym jeziorze i tym miejscu. Ale zarazem gdzieś z tyłu głowy taki cichy smutek. Po odżibuejsku ten region to Anishinaabemowin. Język Ojibwa, odżibwejski, odzibuejski - mam problemy z odmianą, wybaczcie - to drugi najczęściej używany dialekt Pierwszych Narodów w Kanadzie, po języku Cree. Obecnie Odżibuejowie intensywnie pracują nad zachowaniem języka i kultury; cytuję:

"Nauczyciele i naukowcy z Odżibwejów w całym regionie współpracują z pozostałymi starszymi, którzy mówią językiem Odżibwemowin, znanymi jako Pierwsi Mówcy, aby udokumentować i nauczyć się języka w nadziei na jego zachowanie i przekazanie następnemu pokoleniu użytkowników. W ostatnich latach historyk i profesor języka Odżibwejów Anton Treuer zapisywał historie opowiadane przez około 50 różnych starszych z Odżibwejów w ich ojczystym języku, aby zachować zarówno język, jak i fragmenty wiedzy i historii. Wraz ze swoim obecnym mentorem, starszym z Ponemah o imieniu Eugene Stillday, zapisuje on zapisane historie zarówno w języku Odżibwejów, jak i tłumaczonym na angielski."

Jest też szkoła immersyjna języka, kursy na uniwersytetach, a w latach 80. w Ontario wprowadzono projekt Northern Native-Languages Project, aby umożliwić nauczanie języków tubylczych, takich jak odżibwe, w szkołach. 

Dla mnie, jako polonistki, bardzo ciekawa jest zawsze struktura języka, nazwy i cała ta językowa baśń. Odżibuejskie słowotwórstwo jest bardzo ciekawe i zdumiewająco logiczne: samolot to rzecz, która lata - bemisemagak, „akumulator” to ishkode-makakoons , „małe pudełko ogniowe” (od ishkode , „ogień” i makak , „pudełko”), a kawa to makade-mashkikiwaaboo ('czarny płynny lek'). Z języka Odżibuejów pochodzi słynny wiigiwaam, czyli dom.

Cytuję z tłumaczenia oficjalnej historii Ontario:

W 1840 roku nie było białych mieszkańców, poza dwudziestoma rodzinami w gminach St. Vincent i Collingwood, ale w następnym roku nastąpił początek osadnictwa w Derby i Sydenham (nazwa pochodzi od imienia pierwszego gubernatora Zjednoczonych Kanady). W 1842 roku człowiek o nazwisku Stephens przybył z Toronto do ważnego obecnie portu nad jeziorem Owen Sound, w 15-tonowym szkunerze Fly, i założył sklep ogólny, garncarnię, młyn zbożowy i tartak w Inglis Falls. Dwa lata później parowiec pływający między Sarnia i Sturgeon Falls w hrabstwie Simcoe zaczął zawijać do Owen Sound, które miało stać się w ciągu kilku lat jednym z najważniejszych portów i ośrodków budowy statków na Wielkich Jeziorach. 

(...)W ciągu trzech dekad po 1831 r., kiedy w hrabstwie praktycznie nie było osadników, populacja Grey stopniowo wzrosła do ponad 37 000 osób, które w 1861 r. były głównie urodzone w Kanadzie, chociaż liczni byli imigranci zarówno ze Szkocji, jak i Irlandii. 

Po przeciwnej stronie portu znajdowała się wioska indiańska, zwana Newash, na cześć starego wodza, którego ojciec i dziadek mieszkali tam przed nim. Zamieszkiwali ją Odżibwejowie i Pottawatami, dla których w 1842 r. rząd wykarczował kilka akrów ziemi i postawił szesnaście domów z bali. Dał też Indianom kilka wołów i krów, z których część została zabita na wołowinę, gdy nadeszła zima. W 1857 r. Indianie poddali Newash i przenieśli się na północ do Cape Croker w hrabstwie Bruce, gdzie nadal istnieje rezerwat dla ich plemion.

Basil H. Johnston, członek plemienia Nawash, ocalały ze szkoły rezydencjalnej ze swoją siostrą, a potem nauczyciel, pisarz, laureat trzech doktoratów honoris causa za prace nad ocaleniem języka Odżibuejów, napisał tak:

"Ludy tubylcze tracąc język tracą nie tylko zdolność wyrażania najprostszych codziennych uczuć i potrzeb, ale nie są już w stanie zrozumieć idei, pojęć, spostrzeżeń, postaw, rytuałów, ceremonii, instytucji stworzonych przez ich przodków; i utraciwszy zdolność rozumienia, nie są w stanie utrzymać, wzbogacić ani przekazać swojego dziedzictwa. "

 I o tym szumiał mi wodospad Indian Falls, a potem jeszcze cztery inne, które odwiedziliśmy w okolicy - wodospad Jones, Hoggs, Eugenia i Inglis. Zdjęcia w róznej kolejności.

A było tak - przepięknie

A to zdjęcia znad jeziora. W tych silosach zbożowych będzie luksusowy hotel. Nasz statek nazywał się Czapla Modra.

Potem pojechaliśmy do Meaford , na kultowe lody pompom.W środku eklektyzm, urocze pastele i laleczki magnetyczne znanych postaci. Jest i Maria Curie - Skłodowska, ale z wąsami.

A lody faktycznie pyszne!

Na koniec Wiarton. Wiarton jest słynne, bo ma swego własnego świstaka Williego, który przepowiada pogodę i ma swój dzień Świstaka. Jak wychodzi na słońce, a Willie jest albinosem, to będzie koniec zimy za 6 tygodni, jeśli Willie zobaczy swój cień.







































02 lipca 2025

Ostatni spacer nad Loch Leven, do widzenia Szkocjo i wiersze Michaela Bruce'a.

 Michael Bruce

Wtedy przesypiałem noce, a spokój błogosławił moje dni;
Nie bałem się żadnej straty, ufałem swoim myślom
Żadne niespokojne pragnienia nie zakłóciły mojego spokoju;
Niebo dało mi zdrowie i poczucie sensu – nie prosiłem o nic więcej.  

 

               Michael Bruce Cottage and Garden, domek muzeum. Zdjęcia za stroną https://michaelbrucepoet.com/


 Krótko byliśmy w Szkocji. Pięć intensywnych dni. Poszliśmy wieczorem na cichy, pożegnalny spacer nad Loch Leven. Słońce zachodzi tu po 22, było jeszcze jasno, przez całą drogę spotkaliśmy tylko jedną małą grupkę turystów. Rozmyślałam dużo, o jeziorze i Michaelu Bruce, romantycznym poecie.




 
Szkocka pogoda, mżawka, chmury, wiatr, głaszczący policzki, wplątujący się we włosy. Loch Leven to dośc znane jezioro. Oryginalna, gaelicka nazwa to Loch Laobhann, kiedyś jezioro było o wiele większe, niemal dwukrotnie wyższy poziom wody, ale melioracja, kanalizacja i tak dalej. Na jeziorze jest siedem wysp, największa to wyspa świętego Serfa, tego, co się świętym Mungiem opiekował.  Na kolejnej wyspie jest zamek Lochleven Castle, związany z Mary, nieszczęsną królową Szkotów, gdzie ją więziono, mozna tam popłynąc promem.


Wokoło jeziora jest trasa spacerowa, licząca około 22 kilometry. Sporą częśc udało nam się przewędrować.Mnóstwo ptaków - przeczytałam, że Loch Leven gości 10% światowej populacji gęsi różowonogich. Do tego łabędzie, kormorany, gadwalle, puchardy i co nie tylko. Mają trzy gatunki roślin z czerwonej listy, 










 
Żegnam Szkocję wierszem Michaela Bruce'a, szkockiego poety. 
To poeta Bruce.
 

 
Zmarł w 1767 roku, był synem tkacza, pasł krowy jako dziecko, ale potem studiował łacinę i grekę, skończył cztery semestry na Uniwersytecie w Edynburgu, był ubogim nauczycielem, dorabiając do studiów,  potem został studentem teologii, a potem zmarł na gruźlicę w wieku 25 lat, napisawszy jedne z najpiekniejszych, szkockich wierszy. Tutaj, dla was, w moim skromnym tłumaczeniu Lochleven.

 
Pomiędzy dwiema górami, których przytłaczające szczyty,
zatrzymują szumiące chmury w ich wieczystym biegu,
leży przyjemna dolina. Na południu,
wąskie otwarcie rozdziela urwiste wzgórza,
przez które jezioro, które upiększa dolinę,
wylewa swoje obfite wody. Rozprzestrzeniając się,
i stopniowo rozszerzając, rozciąga się na północ
do wysokiego Ochil, z którego śnieżnego szczytu
strumienie, które sycą jezioro, spływają grzmiąco w dół.

Zmierzch drży nad mglistymi wzgórzami, kropi rosą;  
głosy ptaków stroją swą eteryczną nutę i budzą las,
jasny od szkarłatnych zasłon poranka,
Słońce pojawiające się w swojej chwale, rzuca
nowe, urocze szaty na niebo i ziemię.

O, teraz, podczas gdy natura uśmiecha się we wszystkich swoich dziełach,
 pozwól mi prześledzić twoje pokryte pierwiosnkami brzegi,
O Leven! I krajobraz rozciąga się wkoło.
Z radosnego Kinross, którego okazałe, kępiaste gaje
pochylają się nad jeziorem!
 
 Pozwól mojemu oku
wędrować po wszystkich różnorodnych pejzażach
Dzikich, żyznych pól i błyszczących strumieni,
aż do zniszczonego Arnot; lub wspinać się na szczyty
skalistego Lomond, gdzie
z ziemi tryska czysty strumień, a przez pokruszone skały
Dzwoni zabawnie. Ze szczytu góry,
Wokół mnie rozciąga się piękny widok! 
 
Zielone ogrodzenia, które obiecują umiłowanemu
Przyszłe zbiory; wielobarwne łąki;
Nawodnione doliny, gdzie bydło się chowa, a owce,
bielą się na połowie wzgórz; słodkie wiejskie farmy;

Lasy, wody i serce człowieka,
Wysyłają powszechną pieśń; to piękno jest - wszystkim.


Kalina przytula menhiry i historia Lilias Addie

 Marzenie miałam. Dotknąć menhira. Znaleźć się w prawdziwym kręgu kamieni, wiedziałam, że Craig na Dun, w którym Claire znajduje się w serialu i przenosi potem w czasie, jest fikcyjny. Kamienie wyrzeźbiono ze styropianu i pomalowano, znajduje się ta konstrukcja na prywatnej farmie Rannoch Moor. Ale ja chciałam prawdziwych kamieni! Starożytnych, porośniętych mchem, oddychających spokojnie eonami wspomnień. W Szkocji są starożytne kręgi, choć te największe zbyt daleko na nasze lokacyjne możliwości. Ale okazało się, że w pobliżu naszego Dunfermline są aż dwa miejsca, oba na prywatnych polach, bo Szkoci mają nonszalancki stosunek do turystów i specjalnie nie przejmują się, że ktoś gorąco pragnie dotknąć menhira.  Jeden krąg stał sobie na kartoflisku, zagrodzony drutem i płotem, widoczny z drogi ekspresowej, gdzie nawet nie dało się stanąć, bo nie było pobocza. Ale drugi... drugi odkryliśmy na pastwisku i popełniłam występek, by się tam dostać. Miły mnie podsadził przez druty pastwiskowe, pokonałam akr mokrej łąki, uszargałam spodnie do pasa w deszczu, minęłam zdziwione  krowy i oto jestem! Najpierw popatrzcie na moje szczęście, a potem wam opowiem, co to za kamienie.


 
 

 
Można je znaleźć jako Dunfermline Standing Stones, albo kamienie Tuilyies. Nie są kręgiem, ale grupą megalitów. Główny kamień stoi około 25 jardów od grupki trzech pozostałych.  Różnią się pochodzeniem i składem - trzy mniejsze to piaskowiec, duży to whinstone.Najciekawsze są pionowe żłobienia i rowki, nadające wielkiemu straznikowi kamieni wzoru muszli lub (profanacja skojarzeń) prążkowanego czipsa. Mimo erozji są widoczne, przypominają inne megality, nazywane Strzałami Diabła, w Yorkshire. 

 
Widok z innej strony 

 
Strażnik. Potęzny głaz jest zatopiony w ziemi, ma pręgi i otwory, osiem stóp wysokości, otwory są jakby niszami, co ciekawe, ludzie składają w nich "pamiątki", np główki kwiatów czy pensy. Nie przechodza na wylot, bruzd pionowych z jednej strony jest pięć, z drugiej cztery, dodatkowo z boku kamienia jest spore zagłębienie, jak rana w skale, zarośnięta porostami. 

 
Nazwa Tuilyies to zniekształcenie gaelickiego tulzie, oznaczającego bitwę. Podobno stoją na grobach wodzów te skały. Lub polu bitwy. Jakiej? O tym szumią trawy. 






 Z okolicą związana jest jeszcze jedna niesamowita opowieść - o Lilias Aidie/Adie/Addie, szkockiej kobiecie, skazanej za czary i pochowanej tutaj, w zatoce Fife. Hrabstwo Fife, nadmorskie, zamieszkałe przez prostych rybaków, było areną jednych z najzacieklejszych polowań na czarownice w Szkocji. Przeważnie starsze, mądre kobiety, lokalne znachorki i zielarki, samotne lub wdowy. Lily  też miała pecha zostać oskarżoną, torturowaną, umarła w więzieniu i została pochowana między kamieniami przypływu i odpływu, co więcej, zidentyfikowano w grobie ciało, przypisano mu imię, a nawet zrobiono rekonstrukcję twarzy, byśmy mogli wiedzieć, jak Lily wyglądała. Mroczne historie - opowieść z ciemnych czasów, wpisująca się w moje współczucie-współodczuwanie kobiet w historii. Opowiem wam o Lily Addie.

Nazwano ją Czarownicą z Torryburn. Miała około 60 lat, gdy ją aresztowano w 1704 roku. Była zielarką i uzdrowicielką. Sąsiadka niestroniąca od alkoholu oskarżyła ją o czary. Lily umarła po miesiącu tortur. Przyznała się do wszystkiego, co chciano, choć starała się chronić inne kobiety i nie sypać imionami. Zachowały się protokoły sądowe. Opowiedziała ze szczegółami historie o bladym diable, który ją uwiódł, sabatach, wyrzeczeniu się chrztu, ale gdy pytano o inne uczestniczki sabatów,  starała się podawać nazwiska osób już znanych i skazanych, prawdopodobnie - nie wiem tego, ale tak pisze się w artykułach o niej -  nie pociagnęła nikogo, ale tortury sprawiły, że zmarła w więzieniu, nieskazana jeszcze przez sąd, bez oficjalnej egzekucji, więc władze miały problem.  Pochowano ją więc w zatoce Torryburn i położono na niej półtonowy kamień oznaczający przypływy i odpływy, żeby diabeł nie mógł jej uwolnić.

Ale Lily nie zapomniano, jak innych. 

Archeolog Douglas Speirs i prezenterka oraz historyczka Louise Yeoman prześledzili historię jej pochówku. Opisano jej historię i podano światu.

 Zdjęcie i część historii ze strony myveggietravels.com

Kamień nadal leży. Ale ciała tu nie ma.

Złodzieje plądrujący groby odkopali jej szczątki, czaszka trafiła do Dunfermline, do antykwariusza o nazwisku Paton. Co ciekawe, miała zdrowe jak na 60latkę zęby. Potem przechodziła z rąk do rąk, ostatnio widziano ją w 1938 roku na wystawie, a potem zaginęła. Z trumny zszabrowano pamiątki - laskę ze srebrną opaską przy rączce i napisem Lilias Addie 1704. Z trumiennego drewna. Obecnie w muzeum w Dunfermline. 

 Cytuję za wikipedią:

"31 sierpnia 2019 r., 315 lat po śmierci Adie w areszcie, w Torryburn odbyło się nabożeństwo żałobne, a na jej grobie złożono wieniec, aby zwrócić uwagę na prześladowania, jakich te kobiety i mężczyźni doświadczyli w Fife podczas paniki związanej z czarami.

Rozważano również budowę stałego pomnika w Torryburn, poświęconego Lilias i innym kobietom prześladowanym w całej Szkocji".

 

Dwieście lat po jej śmierci wykonano zdjęcie jej szczątków,  a z tego zdjęcia nowoczesną technika obrazowania, zespół kryminologów z Dundee odtworzył twarz Lily. Tu jest historia rekonstrukcji https://www.bbc.com/news/uk-scotland-tayside-central-41775398

Popatrzmy na Lily, której szczątki leżały pod półtonowym kamieniem, nad którym szumiały fale. Przez eony historii ona patrzy na nas.