Oszronione ścieżki, świt, jak wycięty z bibułkowego papieru, szadź na gałązkach, szarość nieba, cisza. Nie wybierałam specjalnie kadrów, a przez całą drogę o siódmej rano nie spotkaliśmy z Małym nikogo. Tylko kilka sennych aut, z których szyb nie zeskrobano do końca siwych łapek lodu. Idziemy sobie do szkoły, co trwa bardzo długo, bo zatrzymuję się, wołając do Małego co jakiś czas:
- Zobacz, jakie to piękne!
- A zobacz tamto! Jaka bajka...
Król Szron nałożył diademy brzozom. Pobielił warkocze. I nieistotne, że jest tak ciemnawo, że ziewamy, że zimno nam w uszy, zachwyt zwalnia kroki, zatrzymuje w podziwie. Czy zima musi nadchodzić tak pięknie, tak całkiem zamalowywać bielą płótno po jesieni, tak kraść wszystkie wspomnienia Gerdy i Kaia, jakimi się czujemy teraz? Jakby nie było złotych liści i babiego lata. jakby była tylko ta diamentowa korona, ta subtelna szarość, przeplatana nitkami bieli, drucikiem, mrożącym bólem ciekawskie palce. Nawet oddech boli, tworzymy obłoczki pary każdym zachwyconym słowem. Taki samotny domek w splątanych zaroślach.
Taka mglista ścieżka, gdy z brzóz opada na głowy śnieżny puch, nieważki.
A wiosną było tu tak...
"Za mostem stał samotny i uśpiony dom Muminków. Ale Too-tiki skręciła na zachód i szła na przełaj przez nagi sad.
- Tu rosły jabłka - powiedział Muminek uprzejmie.
- Ale teraz rośnie tu śnieg - odpowiedziała Too-tiki obojętnie, idąc dalej.(...)
A tu już inny widok. Zimowa cisza i umierający, drewniany domek. Już po nim.
Och, pamiętam go latem, wiosną, pamiętam jak z Małym zaglądaliśmy do okien. Dziś drzwi wyglądają jak otwarte do krzyku usta. Smutnie się stoi - odchodzimy cichutko, na palcach. A jeszcze jesienią BYŁ. Tak szybko odchodzą. I możemy tylko pamiętać. Śpij, mały domku.