Tak, listopad mija. Jakoś go przetrwaliśmy, owinięci kocami, przy kominku, siorbiąc herbatę z imbirem. To znaczy ja herbatę, a wiekszość rodziny sok z jarmużu i jabłek z trawą wheatgrass. Zielone. Bardzo zielone. U nas zawsze jakieś zdrowotne nowości, teraz w słoiku robi się kefirek z grzybkiem himalajskim, a ja jednak tradycyjnie przy herbacie, podśmiewam się z Małego, który zawsze mnie rozbawi.
- Mamo, a kretom jest ciemno pod ziemią?- wracamy ze szkoły, Mały wnikliwie analizuje widok łąki, pełnej krecich kopczyków. Kretopolis.
- Ciemno- zgadzam się- A jakże. Pod ziemią zawsze jest ciemno.
Mały myśli. Intensywnie.
- A nie mogą sobie zapalić pochodni?- pyta wreszcie.
Wizja kreta z pochodnią w łapce prześladuje mnie do dziś...
Potem w sklepie, na widok pomidorów w skrzynce, czerwonych, jak z plastiku.
- Mamo, a to są sztuczne pomidory, prawda? Niezdrowe? Specjalnie robią takie trujące, żeby ludzie poumierali i było ich mniej w kolejce...
27 listopada 2012
19 listopada 2012
Zwyczajnie
Kupowałam Dużemu książki do angielskiego, w tym szczytnym celu wybrałam się do miasta. Autobusem, zwyczajnie. Dawno nie jeździłam autobusem, bo jako burżujka rozbijam się naszym starym samochodem. Ale dzisiaj autobusem.
Przystanek. Wszyscy zjednoczeni wspólną niedolą oczekiwania na Voyagera, stoimy. Mam już w torbie kupione książki, wracam do domu. Obok warzywniak. Pan w waciaku i czapce z napisem EBAY zamiasta ulice, pokrywając chodnik szelestem. Gołębie umykają mu spod miotły z urażonym gruchaniem.
Lubię gołębie. Lubię żeliwne latarnie, ludzi na przystanku. Dwie krępe dziewczyny, obie ubrane w kozaki muszkieterów, rozmawiają obok.
- Och... hardrock. Uwielbiam tę muzykę- mówi jedna. Ma wyskubane brwi i puchową kurtkę a la ludzik Michelina. Lubię ją. Dwie panie z tyłu, które siądą za mną w autobusie, całą drogę będą rozmawiać o pani Lusi z banku i jej kuzynce. Niesamowita telenowela, słucham, z zamkniętymi oczyma, z Pratchettem na kolanach. Lubię je. Lubię turkot kół autobusu, wąsatego dziadka z antykwariatu, który stał za mną w kolejce i kupił biografię Orzeszkowej. Chudego chłopaka o twarzy jak Nobby Nobs. Dziewczynę, która rozmawiała w autobusie przez komórkę i wszyscy poznaliśmy zawiłości zdawania kolokwiów na pedagogice.
Zwyczajność jest czasem taka piękna. Z torbą zakupów (Co kupiłaś, mamo? Co kupiłaś?) wracam do domu, mijam wierzby koło kościoła i mówię dzień dobry pani z apteki. Zimno w nos, ale w domu będzie gorąca herbata.
Kupiłam Dużemu książki.
I wracam do domu.
Przystanek. Wszyscy zjednoczeni wspólną niedolą oczekiwania na Voyagera, stoimy. Mam już w torbie kupione książki, wracam do domu. Obok warzywniak. Pan w waciaku i czapce z napisem EBAY zamiasta ulice, pokrywając chodnik szelestem. Gołębie umykają mu spod miotły z urażonym gruchaniem.
Lubię gołębie. Lubię żeliwne latarnie, ludzi na przystanku. Dwie krępe dziewczyny, obie ubrane w kozaki muszkieterów, rozmawiają obok.
- Och... hardrock. Uwielbiam tę muzykę- mówi jedna. Ma wyskubane brwi i puchową kurtkę a la ludzik Michelina. Lubię ją. Dwie panie z tyłu, które siądą za mną w autobusie, całą drogę będą rozmawiać o pani Lusi z banku i jej kuzynce. Niesamowita telenowela, słucham, z zamkniętymi oczyma, z Pratchettem na kolanach. Lubię je. Lubię turkot kół autobusu, wąsatego dziadka z antykwariatu, który stał za mną w kolejce i kupił biografię Orzeszkowej. Chudego chłopaka o twarzy jak Nobby Nobs. Dziewczynę, która rozmawiała w autobusie przez komórkę i wszyscy poznaliśmy zawiłości zdawania kolokwiów na pedagogice.
Zwyczajność jest czasem taka piękna. Z torbą zakupów (Co kupiłaś, mamo? Co kupiłaś?) wracam do domu, mijam wierzby koło kościoła i mówię dzień dobry pani z apteki. Zimno w nos, ale w domu będzie gorąca herbata.
Kupiłam Dużemu książki.
I wracam do domu.
05 listopada 2012
Jesiennie o dobrych rzeczach
Listopad.
Chowam wszystko, co cenne blisko siebie i opatulam się dobrymi rzeczami. Śpieszę donieść, że skończylismy remont salonu. Jak naładuję baterię w aparacie, zrobię zdjęcia. Śnieg spadł i nie zdążyłam wykopać kann i dalii z ogrodu.Średni ściął włosy, Mały nauczył się grać na pianinie "Kurki trzy", a Duży komponuje i walczy ze szkołą.
Sikorki wróciły do nas, chyba to samo stadko, co zeszłej zimy, przylatują rano i dziobią pszenicę, bo jeszcze słoniny nie zakupiliśmy.
Złota mysl na dziś: nigy nie jest tak źle, by nie zdarzyło się coś miłego.
Ostatnio przywlokłam się do pracy zmarnowana i zniechęcona, wchodzę do klasy, a na moim biurku mała, grubiutka piątoklasistka położyła mi cudowne jabłko. Czerwone, śliczne. Z komentarzem:
- To dla pani, moje jabłko.
Jakież było smaczne... i świat się uśmiechnał do mnie w tej chwili.
Jeśli bycie ma jakąś przyczynę
To zapytaj o to leszczynę
Albo lepiej o nic jej nie pytaj
Ona wita cię i ty ją przywitaj
I stań przy mnie o tu na ganku
Kwitną biało kwiatki rumianku
To Rymkiewicz. Nie ma już rumianku, sczerniał, leszczyna stoi bezlistna,
ale coś jest na rzeczy.
Więc opatulam sie, czytam Rymkiewicza, układam gazety w komodzie, myślę o lecie,
prasuję dzieciakom koszulki i wspominam genialny wywiad z Wysokich obcasów,
Kobiety Ravensbruck.
Fragment z niego:
"Jest taka życiowa zasada - dopóki człowiek spełnia podstawowe czynności:
chce się umyć, chce zjeść, chce się uczesać, chce się ubrać, to będzie
żył. No, chyba że ma nadzwyczajnie zły los, tragiczną chorobę, coś
ponad. Ale kiedy przestaje spełniać życiowe obowiązki wobec siebie, to
koniec, wiadomo, że z tego nie wyjdzie. To było ewidentne w obozie. Ja
się w życiu przekonałam i to stosowałam. Gdy się źle czułam, nic mi się
już nie chciało, myślałam: 'O, to zły sygnał!'. Nie wolno! Trzeba wstać,
trzeba się ubrać, trzeba coś zjeść, trzeba wyjść na dwór, nawet jak się
człowiekowi bardzo nie chce. Proszę pana, radzę to zapamiętać."
Ileż razy sobie to powtarzam. Mała rzecz, a mądra. Umyć wlosy, ubrać się ładnie,
poustawiać na parapecie 'durnostojki", jak Aga to nazywa.
Poczytać Platona. Wypić kawę w ładnej filiżance.
Pozdrawiam nieco melancholijnie, ale miło!
Subskrybuj:
Posty (Atom)