04 maja 2013

Szumi czas, wiosna, żółte kwiaty, Bułhakow i deszcz

Wiosna się zbliża, serce moje.
Już jest, z dzwoneczkami, z trąbkami, z flecikami z bukszpanu, jak Gałczyński pisał: fleciki bukszpanowe, fleciki małe!
W lasach zawilce białymi łodziami żeglują po majowej zieleni, a gonią już je flotylle konwalii. Deszcz padał, wymył wszystko, buchnęły żółtym złotem konkwistadorów wiosennych forsycje. To te kwiaty, które niosła Małgorzata, gdy spotkała Mistrza.

- Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem. Szliśmy bez słowa tym smutnym, krzywym zaułkiem, ja po jednej jego stronie, ona po drugiej. I proszę sobie wyobrazić, że prócz nas nie było w zaułku żywej duszy. Męczyłem się, ponieważ wydało mi się, że muszę z nią pomówić, i bałem się, że nie powiem ani słowa, a ona tymczasem odejdzie i nigdy już jej więcej nie zobaczę. I proszę sobie wyobrazić, że to właśnie ona, odezwała się nieoczekiwanie:
- Podobają się panu moje kwiaty?
Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale załamujący się niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. Spiesznie przeszedłem na tę stronę, po której szła ona, podszedłem do niej i odpowiedziałem:
- Nie.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę!


No więc tak, tak to było. Małgorzata niosła forsycje, a u nas świerk koreański wypuścił pączki. Przywieziono pierwsze drzewo na nowa zimę, piłujemy, a ja układam, by przeschło pod ścianą, czując się jak zasobna gospodyni. Chmury pędzą, szare, wełniste, spóźnione na wiosnę jak zająć na przyjęcie królowej. Obejrzeliśmy Zaplątani Disneya i wzruszaliśmy się przy światłach i marzeniach. Duży ma wolne, bo matury, Średni odkrył istnienie krabów, hodujących na własnych szczypcach jakieś bakterie i zjadających je, czym jest zafascynowany. Mały jeździ rowerem, a ja w ogrodzie. Jestem w ogrodzie, gdy tylko mogę, oby tylko nie zimno. Zimna nie lubimy.A w ogóle znowu się śpieszę, nałapać tej wiosny, nim minie. Jak dama francuska, ciągle zmienia stroje, były mlecze, a już miną, były bazie, a już nie ma, wiśnie już w kolejce i mirabelki, a za nimi jabłoniowe sady... Jak Andrzej Poniedzielski pisał genialnie:

A nad nami
wieczorami
a i w nas i obok nas
szumi czas
szumi czas


A propos deszczu, to Emily Dickinson powiedziała kiedyś: Na każde życie musi napadać jakiś deszcz.







1 komentarz:

  1. Trzeba mieć cudowne serce,żeby napisać tak piękny tekst...jestem wzruszona :) a i wiosna jak widzę piękniejsza niż u nas

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)