Moje wierzbowe drzewo
moja babko stara,
pomarszczona, skrzywiona,
złośliwa, garbata
jak żyć będę bez ciebie,
skąd sił wezmę na raz
by świat dźwigać na plecach,
dzień po dniu, przez lata?
Mały stoi pod Babcią Wierzbą. Zawsze tam była, na końcu ulicy, koło stodoły babci Olesi, gdzie karmiła siedemdziesiąt siedem kotów i szła boso przez łąkę o czwartej rano, śpiewając. Babci Olesi już nie ma, koty dostały kolejne dziewięć żyć i gdzieś wędrują - a Babcia Wierzba jest. Minął Dzień Babci, naszym domowym chłopcy złozyli stosowne laurki i życzenia, a ja znowu zawieszam się na tej delikatnej, pajęczej siateczce wspomnień, z tym wzruszeniem w gardle, jak rosą na pajęczynie.
To świt, to zmrok. Żeglujemy nad zmarzniętą ziemią i wspominamy Dziadziusiów.
Najpierw Babcia stąd, z Kalinowa.
„[...]W Rybołach mieszkaliśmy i ja tam do szkoły chodziłam.
U nas w szkole kierownikiem szkoły był taki z Warszawy. W 38 roku
kończyłam podstawową szkołę i kierownik wziął mnie bez mojej
wiedzy zapisał do gimnazjum w Bielsku. Wszystko w Bielsku
pozałatwiał, skarb państwa, żeby mnie zapłacił i do gimnazjum
przyjęli, bo biedna byłam. Sierota. A mieszkanie załatwił u
zakonnic w Bielsku, tam mieszkać ja miałam. Wszystko pozałatwiał,
zawołał mnie i mówi: Lidka, ty od 1 września idziesz do
gimnazjum. Ja mówię: panie kierowniku, ja nie decyduję,
porozmawiam z ojcem. A on mówi - wszystko załatwione, nie będzie
nic kosztowało. No i ja sobie przemyślałam. Matka moja zmarła w
35 roku. Po matce pozostała bardzo dobra maszyna do szycia, taka, że
wszystko szyła i cienkie, i grube, nawet kożuchy. Potem jak matka
zmarła, krawiec z Bielska chciał dać nową maszynę damską singer
za tę maszynę matki. A ojciec nie dał. I ja sobie przemyślałam,
że do szkoły iść ze wsi, biedna? Ja nie dorównam dzieciom z
miasta, bo trzeba było jednakowe ubranie mieć, taki mundur,
granatowa spódniczka plisowana i bluzka z kołnierzem marynarskim
granatowa lub biała. I to wszystko jednakowe. Na początek roku może
dam radę, bo ojciec był woźnym w szkole, to kupi. Ale potem
zmieniać i palto na zimę i buty, i wszystko, i książki do
nauczania, nie dam rady, co to 15 złotych miesięcznie. To za mało
na naukę. No i ja przyszłam do szkoły do kierownika i mówię: nie
zgadzam się, nie dla mnie ta szkoła. Ja po matce mam maszynę,
wyuczę się, a krawcowa 120 złotych zarabia, ojciec mnie wyuczy,
pójdę do Zabłudowa, wynajmę mieszkanie i tam będę pracowała i
chrześniakiem opiekowała się, bo ja w 14 lat już chrześniaka
miałam. Tak planowałam. A on popatrzył z takim żalem na mnie i z
takim żalem mówi: pamiętaj, Lidka, ty kiedyś mnie w życiu
będziesz często wspominała, żeś mi odmówiła. No i tak było.
Jak poszłam do pracy i wyszłam za mąż, to ja go często
wspominałam, że źle zrobiłam.”
Babcia Lida, nagrane rozmowy z Dużym
Babcia Lida z dziadkiem Stefanem, z przodu z prawej mój Tata, z lewej stryj.
„[...]Gdy wyszłam za mąż w 18 lat, w roku 42, mąż Stefan
był weterynarzem i jego brali na pierwszą linię na wojnę. A była
linia na granicy Polska i Niemcy.(...)
Dziadek jako weterynarz, felczer, także wojskowy - z lewej.
„[...]My zaraz przyjechaliśmy tutaj w listopadzie. U
Niczyporuków mieszkaliśmy, pożydowski dom, co żył wcześniej
Lejbka, Żyd, jeden pokój my zajmowaliśmy. W 47 roku Walik urodził
się, a ja myślę: Boże, trzeba jakoś mnie pójść do pracy. I
jedna z Doratynki była dziewczyna, dwie siostry mieszkały, jedna w
gminie jako kasjerka pracowała. Raz przychodzi do mnie i pytam się:
pani Leszczyńska, jakie pani wykształcenie ma? A ona mówi:
podstawowe. I tak pomyślałam, że jak podstawowe, to i ja będę
pracować. Marzyłam do pracy. Prosiłam męża, żeby załatwił, bo
wójt do nas przychodził, złożyłam podanie i załatwili mnie
odmownie. I dawaj ja prosić. Teraz to ja naprawdę dobrze mam, bo i
służąca była, ale w życiu różnie bywa, co za rok, za dziesięć
będzie? I przyjęli mnie do pracy, w 48 roku przyjęli.”
Pracownicy Urzędu Gminy na szkoleniu w Białowieży, 1950 r. Babcia z przodu, druga z lewej.
Dzieliłam swoje dzieciństwo na dwa światy. Najpierw to miejsce, które nazywam Kalinowem - biedniutkie, kresowe klimaty, domki z okiennicami, pogranicze przy białoruskiej granicy. Świat Babci, świat studni, rzeki, ugorów po horyzont, puszczy, serdecznych ludzi, tkanych kilimów, melancholijnych piosenek.
Kupalinka, kupalinka
ciamnaja noczka
ciamnaja noczka
a dzież twaja doczka?
Babcia, która ukształtowała mnie swoją silną wolą, uporem, walką o utrzymanie na powierzchni siebie i dwóch synów, gdy dziadka już zabrakło. Moja dzielna Babcia, wlokąca toboły na handel na Węgry, do Turcji, do Ruskich, pracująca w gminie, układająca nawet brukowce na drodze, Babcia, która wybudowała dwa domy, przemycająca złoto, wioząca z Czechosłowacji pociągiem zamrażarki, stojąca w kolejkach po zasłony pod gieesem...
Dziewczyna z warkoczami.
Z drugiej strony dzieciństwa była kraina czarów u Dziadziusiów we Włostowie. Miejscowość ze starym pałacem w ruinie, gdzie byłam księżniczką najniezwyklejszych światów. Dom Dziadziusiów, który znam na pamięć, od spiżarni, po zegary, filiżamnki z laki czy stolik karciany.
Mickiewicz, recytowany przez Dziadziusia i śpiewane partyzanckie piosenki.
Babcia, zagniatająca na stolnicy ciasto na szarlotkę. Wieczne Lato.
Dziadziusiowie, mama w środku.
Babcia Józia.
Nikt nie jest sam i nie kształtuje się sam. Wspominam i dziękuję za dziedzictwo, za to, jakim człowiekiem się stałam, z jakimi wartościami, z jakim charakterem, z jaką, mimo wszystko, ufnością, że jest tak, jak pisała Małgorzata Musierowicz:
„Pamiętasz,
co twój dziadek mawia? Że uśmiech bywa aktem męstwa, że smutek
to słabość, to postawa zbyt wygodna. Być radosnym i dobrym, kiedy
świat jest smutny i zły, to mi dopiero odwaga”
M.Musierowicz,
Opium w rosole