20 lipca 2015

Migawki z wesela cz. I


Ta jedna chwila dziwnego olśnienia
kiedy ktoś nagle wydaje się piękny
bliski od razu jak dom, kasztan w parku
łza w pocałunku
taki swój na co dzień
jakbyś mył włosy z nim w jednym rumianku
ta jedna chwila co spada jak ogień




J. Twardowski





Zdjęcia: Hania.

17 lipca 2015

Wakacyjna Księga Radości - drogi i bezdroża. Oraz warzywnik.






16 lipca. Gorąco. Zrobiliśmy z małym dobre dwadzieścia kilometrów po drogach i bezdrożach, a było to tak.

Najpierw pojechaliśmy do małej wioseczki O.  przez las. Wioseczka urokliwa, na opłotkach witają  nas jazgotliwe gęsi, w sennych, ociężałych upałem sadach zielenią się papierówki, pachnie sianem.


Jabłka jeszcze kwaskowate, ale w trawie już ich sporo, może spadają od gorąca lub suszy? Przypomina się piosenka pasterska: ogrody piękne, moje ogrody... mruczę sobie, jak to szło? To Miłosz, prawda?

Gdy wiatr powieje, mienią się ogrody
Jak wielkie ciche i łagodne morza.
Piana po liściach przebiegnie, a potem
Znowu ogrody i zielone morza.
Góry zielone schodzące ku rzekom,
Gdzie tylko tańczy flecik pastuszka.
Kwiaty różowe ze złotą powieką,
Które tak cieszą dziecinne serduszka.

Ogrody, piękne moje ogrody!
Takich ogrodów nie znajdziesz na świecie.
Ani tak czystej, wiecznie żywej wody,
Ni takiej wiosny, zatopionej w lecie.

Tu trawa bujna do kolan się kłoni,
A kiedy jabłko w trawę się potoczy,
To musisz całą twarz przytulić do niej,
Kiedy za jabłkiem gonią twoje oczy.
Ogrody, piękne moje ogrody,
Takich ogrodów nie znajdziesz na świecie.
Ni takiej czystej, wiecznie żywej wody,
Ni takiej wiosny, zatopionej w lecie.



Za wioseczką rzeka. Zanurzona w zieleni, w lecie, w bezdrożach. Musimy rowery przeprowadzić przez chybotliwy mostek...



A rzeka wygląda tak. Obłoki nad rzeką, obłoki w rzece. I lekki wiatr.


 Droga wydaje się być zdziwiona, że ktoś się odważył tu zapuścić. Koleiny nawet nie wyjeżdżone, trawa i  pięciornik, rumianki, ani człowieka. Tylko my, gorące południe i tysiące skowronków.



Lepnica podstępnie oplatała nam stopy i łydki. Co to jest mamo, jakieś kulki? A po wspięciu się na skarpę, kolejna wioseczka R. po drugiej stronie rzeki. Znowu znajome domki w objęciach hortensji.


Jak te babuleńki, przycupnięte na ławeczkach robią, że ich hortensje wylewają się przez płoty, pysznią setkami kwiatów bez specjalistycznych nawozów, bez ziemi z odpowiednią kwasowością, na podlaskim piachu? Jestem bezradna nad tym cudem.


Żeby nie wracać na pusto, znowu narwaliśmy kocanków. A może kocanek? Nie mam pojęcia, profesor Miodek by wiedział.

  
Tyle podróży na dzisiaj. Po znojnym dniu odwiedziłam jeszcze wieczorem warzywnik, żeby nazrywać szparagowej fasolki na jutro i zwyczajnie popatrzeć na zachodzące słońce nad baldachami kopru.

 

 Ogrody piękne moje ogrody... Nagietki, warzywa, kwiaty, kapusta obok aksamitek, cały ten cudny wiejski chaos, który tak uwielbiam. I głęboka satysfakcja, ze wszystko to wyrosło z naszych nasionek, z pracowitego kopania i pielenia...
 

I jak tu  nie kochać lipca?

15 lipca 2015

Wakacyjna Księga Radości - zapach dzikiej róży


Gdzie ucieka ten czas? Chyba w to samo miejsce, gdzie moje włosy, napisał kiedyś Bill Bryson. Ja bym napisała trochę inaczej - ucieka tam, gdzie płatki dzikich róż. Przyznaję się, przegapiłam czas ich kwitnienia, zajęta przygotowaniami do wesela, w dodatku susza i upały zrobiły swoje, dzikie róże u nas prawie przekwitły. Prawie. Znalazłam jeszcze trochę różanych żywopłotów i tyle kwiatów, by starczyło mi na malusieńki słoiczek różanej konfitury. Coś czuję w tym szczęściu rękę, a raczej pióro Konstantego Ildefonsa, który z kawiarni "Niebiańska" zagrzewał mnie do wytrwałego szukania po rozdrożach. 



Za Dzikiej Róży zapachem idź
na zawsze upojony wśród dróg -
będzie cię wiódł jak czarodziejski flet
i będziesz szedł, i będziesz szedł,
aż zobaczysz furtkę i próg.

Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś
i dla niej nawiewaj modre sny.
Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż.
I te olchy. Widzisz. I już -
będzie: wieczór, gwiazdy i łzy.




Przy okazji znalazłam dziurawce. Bardzo piękne.  Jeszcze parę zbóż, jeszcze te brzozy, te olchy... I oto są. Jakieś kilka kilometrów dalej, okazałe, różane zasieki. Pełne czerwieniejących już owocków...


Ale jeszcze kilkanaście, jeszcze kilkadziesiąt pachnących personifikacji różanej duszy dla mnie.


A potem wróciłam sobie zupełnie inną drogą, nie odwiedzaną przez lata.  Trochę na pamięć, trochę w urokliwym zapomnieniu, nie mając pojęcia gdzie wyjadę i co znajdę.




Znalazłam spokojne pola, obłoki i ciepły wiatr. 

Dzika Różo! Świecisz przez mrok.
Dzika Różo! Słyszysz mój krok?
Idę - twój zakochany wiatr.
 

Znalazłam tez polanki macierzankowe i czym prędzej  uplotłam wianki, pomrukując z zachwytem mruczankę Demla.


Macierzanko, nie widzę cię,
tak bardzo zagubiłaś się w swym otoczeniu,

ale zda się, jakbyś tylko ty pachniała z sukni lata,

przyjaciółko pastuszków -

moja myśl nie jest odrobinę mniej zagubiona,

nie wiedziałem, że cię będę kiedyś nazywał siostrą.


Znalazłam też przy zagubionej dróżce leśne maliny. Ach ile malin, i jakie czerwone! By krew! Od razu Balladyna się przypomniała... A las był piękny, sosnowy, pachnący żywicą, z dywanami mchu i drobiazgiem trzmielin i leszczyn w dole. A maliny smakowały niebiańsko. Warto było przejechać te dziesięć czy dwanaście kilometrów, uśmiechać się do zdziwionych dzięciołów, odnaleźć na nowo zagubione ścieżki i  przywieźć do domu pachnącą dobroć różaną. Leżą teraz płatki w kolorze jutrzenki na białym płócienku i czekają, aż skończę pisać ten post pachnącymi malinami, macierzanką i różami palcami:) O tak, czas nie będzie na nas czekał, lato też, grający, brzęczący, kolorowy tabor Letniej Pani przejeżdża, gońmy go co sił w opalonych łydkach! Żeby przed jesienią i zimą załapać się choć na kawałek radosnej sarabandy, na jeden słoiczek konfitur, na dziesięć kilometrów błogiej włóczęgi, choćby we własnej okolicy i radosny powrót z podróży.  I nie przegapmy smaku leśnych malin, następne dopiero za rok:)


12 lipca 2015

Wakacyjna Księga Radości - na jagody.


Kiedy byłam mała, czytałam tę książeczkę z wypiekami na policzkach, a szczególną atencją darzyłam ilustracje, przepiękne, rysowane ręką Zofii Fijałkowskiej. Mowa oczywiście o "Na jagody" Marii Konopnickiej, jednej z cudnych książek dzieciństwa. Widziałam też wersję z baśniowymi ilustracjami pani Anny Stylo - Ginter, warta każdej ceny:) Tak sobie przypomniałam dzisiaj jagodową opowieść, przemierzając z Małym kilometry starej szosy i jadąc na jagody...


12 lipca. Jedziemy do Hajdukowszczyzny, zagubionej na skraju Puszczy wioseczki. Za Hajdukowszczyzną rozciągają się jagodowe pola, ale najpierw czeka nas 4 kilometrowa droga, między łanami zboża, kukurydzą, łąkami i ugorami. Mały jest dzielny, a ja znajduję kocankowe pole. Zrywamy wielki pęk, będzie cudny wianek do kuchni. Kocanki suszą się pięknie, a z lawendą i gipsówką tworzą trio letnich tenorów, śpiewające zapachami...

 

Hajdukowszczyzna jest malutka, większość domków wygląda właśnie tak.


Pomieszkuje tu Macierzanka, a sporo chatynek wykupiono na weekendowe dacze, trwają budowy, ogradzanie się ogrodzeniami z desek i spomiędzy starych jabłoni wonieją grille, słychać grające radia i poszczekiwanie weekendowych psów. Kiedyś zostawiałam tu rower przy studni z żurawiem, dostawałam mleko od krowy i szłam z koneweczką na jagody, co sił w dziesięcioletnich nogach. Dzisiaj pokazuję Małemu drogę, wpadającą w szumiący las i szeptem recytuję Gałczyńkiego:

A gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie
czy ma lat pięćdziesiąt czy dziewięć
patrzy w las jak w śmieszny rysunek
i przeciera oślepłe oczy;
dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy
i na serce kładzie mech jak opatrunek...



Na jagody! W zielone chaszcze, podgryzani przez mrówki, ocienieni łapami świerków,  wdychając zapach traw i poziomek, tulących się w rowach.

Aż drożyny mech wygładzi,
Aż nas dzięcioł poprowadzi,
Aż się w dziuplach pośpią sowy,
Aż zadrzemie dziad borowy,
Aż obeschną w trawach rosy,
Aż utkają dywan wrzosy.
Wtedy — niech się co chce dzieje,
Dalej, dzieci! Idźmy w knieje!




Jak się mama ucieszyła,
Jak wyborna kawa była,
Jak jagody zaraz dano
Z miałkim cukrem i śmietaną,

(...)
O tym chyba książkę nową
Napiszę wam innym razem!




A potem zmęczony powrót między żółknącym zbożem, polnymi drogami, w zapachu facelii, w brzęku pszczół, z obłokami nad głową, które dla mnie na szczęście nie są obłokami Miłosza, strasznymi stróżami świata, ale łagodnymi wędrowcami nad liliową i złotą ziemią, w upale lata, w dziecinnej radości Małego, w moich wspomnieniach i w tej pięknej, dobrej niedzieli:)