16 lipca. Gorąco. Zrobiliśmy z małym dobre dwadzieścia kilometrów po drogach i bezdrożach, a było to tak.
Najpierw pojechaliśmy do małej wioseczki O. przez las. Wioseczka urokliwa, na opłotkach witają nas jazgotliwe gęsi, w sennych, ociężałych upałem sadach zielenią się papierówki, pachnie sianem.
Jabłka jeszcze kwaskowate, ale w trawie już ich sporo, może spadają od gorąca lub suszy? Przypomina się piosenka pasterska: ogrody piękne, moje ogrody... mruczę sobie, jak to szło? To Miłosz, prawda?
Gdy wiatr powieje, mienią się ogrody
Jak wielkie ciche i łagodne morza.
Piana po liściach przebiegnie, a potem
Znowu ogrody i zielone morza.
Góry zielone schodzące ku rzekom,
Gdzie tylko tańczy flecik pastuszka.
Kwiaty różowe ze złotą powieką,
Które tak cieszą dziecinne serduszka.
Ogrody, piękne moje ogrody!
Takich ogrodów nie znajdziesz na świecie.
Ani tak czystej, wiecznie żywej wody,
Ni takiej wiosny, zatopionej w lecie.
Tu trawa bujna do kolan się kłoni,
A kiedy jabłko w trawę się potoczy,
To musisz całą twarz przytulić do niej,
Kiedy za jabłkiem gonią twoje oczy.
Ogrody, piękne moje ogrody,
Takich ogrodów nie znajdziesz na świecie.
Ni takiej czystej, wiecznie żywej wody,
Ni takiej wiosny, zatopionej w lecie.
Za wioseczką rzeka. Zanurzona w zieleni, w lecie, w bezdrożach. Musimy rowery przeprowadzić przez chybotliwy mostek...
A rzeka wygląda tak. Obłoki nad rzeką, obłoki w rzece. I lekki wiatr.
Droga wydaje się być zdziwiona, że ktoś się odważył tu zapuścić. Koleiny nawet nie wyjeżdżone, trawa i pięciornik, rumianki, ani człowieka. Tylko my, gorące południe i tysiące skowronków.
Lepnica podstępnie oplatała nam stopy i łydki. Co to jest mamo, jakieś kulki? A po wspięciu się na skarpę, kolejna wioseczka R. po drugiej stronie rzeki. Znowu znajome domki w objęciach hortensji.
Jak te babuleńki, przycupnięte na ławeczkach robią, że ich hortensje wylewają się przez płoty, pysznią setkami kwiatów bez specjalistycznych nawozów, bez ziemi z odpowiednią kwasowością, na podlaskim piachu? Jestem bezradna nad tym cudem.
Żeby nie wracać na pusto, znowu narwaliśmy kocanków. A może kocanek? Nie mam pojęcia, profesor Miodek by wiedział.
Tyle podróży na dzisiaj. Po znojnym dniu odwiedziłam jeszcze wieczorem warzywnik, żeby nazrywać szparagowej fasolki na jutro i zwyczajnie popatrzeć na zachodzące słońce nad baldachami kopru.
Ogrody piękne moje ogrody... Nagietki, warzywa, kwiaty, kapusta obok aksamitek, cały ten cudny wiejski chaos, który tak uwielbiam. I głęboka satysfakcja, ze wszystko to wyrosło z naszych nasionek, z pracowitego kopania i pielenia...
I jak tu nie kochać lipca?