Jak to jest, że odkąd dzieci są na świecie, serce zostaje już na zawsze jakieś inne, podzielone, dotknięte dziwną miękkością, odsłonięte jak brzuszek jeża? Najpierw nosisz i tulisz, i ważne są wszystkie nocne poruszenia, płacze, świat herbatek z koperku, gryzaków, które zgubiły się między zabawkami, pierwsze rozbite kolano, pierwszy krok, pierwszy ząb. A potem coraz bardziej. I bardziej. Siedzimy nad zeszytami, szyjemy stroje druidów na bal przebierańców, płaczemy razem nad zadaniami z treścią, kupujemy garnitur na studniówkę, zdajemy matury, brakuje tchu, gdy oni mówią tak chcę, swojej dziewczynie, żonie, wyzwaniom, światu, wszystkim strasznym niebezpieczeństwom, na które nic nie mogę poradzić, PIT - om, podejrzanym stancjom, złamanemu sercu, podatkom, kolejnym wiosnom, cudowi każdego oddechu. Życiu.
Więc tak to jest, myślę, oglądając stare zdjęcia. Więc tak to jest być rodzicem, dostać bilet na tę niesamowitą planetę RODZIC tylko w jedną stronę, bo nawet przez myśl nie przejdzie, że można by inaczej - nigdy, skąd, to najwspanialsze, co nam się w życiu trafiło, ten cud. To naruszone w posadach serce, to nasłuchiwanie oddechu w nocy, poprawianie na nich skotłowanego koca, podnoszenie skarpet, tomiku wierszy, telefonu, zawijanie kanapki, opieranie policzka o gorące czoło...
Jak was nie ma wchodzę do pokojowych królestw, patrzę na dyplomy, medale Najlepszy łucznik obóz w Grójcu, robota z klocków, reprodukcję Botticellego, gitarę, stare książki - i wtedy czuję to swoje odsłonięte serce tak mocno. Mocniej niż to, jak wiruje planeta pod stopami. Mocniej niż cała ja.
I mam ochotę robić na zawsze malinowe bułeczki, owsiankę i pierogi. I uściskać. I nigdy nie puścić. I jednak pozwolić odchodzić, bo tak być musi. I zostawać tu, między dyplomem łucznika a zapomnianą znowu przez Małego kanapką. Kiedy odchodzicie pozostając przecież cały czas. Tyle wam powiem na te walentynki.
Najszczęśliwsza na świecie wasza mama.