Wybrałam się w sobotnie rano po chleb i mleko - powietrze takie zimne, nieruchome, z tym uroczystym zapachem nadciągającej zimy. Żółta kreska wschodzącego słońca nad domami, niebo sinawe, wychłodzone wiatrem.
U nas już na minusie od piątku, woda w oczku zamarzła, rano minus cztery, w dzień podniesie się do 0, potem znów przymarza. Ale koperek daje radę i pietruszka - ścinałam dzisiaj do ziemniaczków, świeży, zielony. A trawa brązowieje i szron na niej. Dziwne.
Koniec pomidorów w szklarni - ostatnie zielone zerwane. Teraz nadchodzi przyjemna pauza zimy, gdy wszyscy ogrodomaniacy mogą planować i wybierać nowe nasionka, rysować projekty zagonków i dumać nad tym, co przesadzić i gdzie. Mamy sporo planów i dzisiaj odkrywałam jak przyjemnie jest zawinąć się w koc i przeglądać ogrodnicze gazety.
Choć znając nasze kresowe różnice pogodowe z resztą kraju, to całkiem możliwe, że nawet marzec będzie wyglądać tak:
Bardzo lubię tę porę, gdy zaczyna się grudzień. W zasadzie nie obrażam się na żaden miesiąc, choć listopad jest trochę jak ten Paszczak w Zimie Muminków, którego trudno polubić, choć człowiek się stara i daje mu nawet słoik ostatnich konfitur truskawkowych. Szarówka taka długa, chłód, smętne resztki ogrodu jeszcze nie zakryte bielą, pierwsze katary, bo orgnizm jeszcze nie przywykł, że mu nos rano zamarza.
Ale już jest coraz lepiej, w piwniczce drewno, do herbaty świeży imbir, do picia krzem z witaminą C z kwiatów gryki i dzikiej róży - obieramy jabłka, na kolacyjną jabłkową przekąskę co dzień, wyciągnęliśmy swetry świąteczne z tych brzydkich, ale ciepłych.
Pracy bardzo dużo. Nasza szkoła ma projekt unijny, Mały chodzi na pięć zajęć pozalekcyjnych i kończy trzy razy w tygodniu o 17, ja podobnie. I co druga sobota. Średni pisał, że do 11 grudnia ma same kolokwia, w tym tak egzotyczne dla humanistki Kaliny jak teoria mnogości i algebra liniowa. Straszne i piękne.
Ale!
Ostatnio przysłał mi coś, co wskazuje na fakt, że nawet programiści czasem się bawią.
Duży poznaje życie młodego doktoranta. Będąc Młodym Doktorantem....
I tak u nas spokojnie mija kolejny sezon, pomiędzy katalogami nasion a Aksjomatem Ekstensjonalności. I żeby nie było, "Kolonie" Różyckiego czytam, bo "Listopad w Dolinie Muminków " skończony.
Przepięknie pisze pan Różycki. Takie lekkie słowa o wadze tony sensu. Mogę tak jeszcze i jeszcze.
Poczytajcie ze mną.
Przeciwne wiatry
Kiedy zacząłem pisać, nie wiedziałem jeszcze,
że każde moje słowo będzie zabierało
po kawałku ze świata, w zamian zostawiając
jedynie miejsca puste. Że powoli wiersze
zastąpią mi ojczyznę, matkę, ojca, pierwszą
miłość i drugą młodość, a co zapisałem,
ubędzie z tego świata, zamieni swe stałe
istnienie na byt lotny, stanie się powietrzem,
wiatrem, dreszczem i ogniem, i to, co poruszę
w wierszu, znieruchomieje w życiu, i pokruszy
się na tak drobne cząstki, że się stanie prawie
antymaterią, pyłem całkiem niewidzialnym,
wirującym w powietrzu, tak długo, aż wpadnie
w końcu tobie do oka, a ono załzawi.
Kiedy zacząłem pisać, nie wiedziałem jeszcze,
że każde moje słowo będzie zabierało
po kawałku ze świata, w zamian zostawiając
jedynie miejsca puste. Że powoli wiersze
zastąpią mi ojczyznę, matkę, ojca, pierwszą
miłość i drugą młodość, a co zapisałem,
ubędzie z tego świata, zamieni swe stałe
istnienie na byt lotny, stanie się powietrzem,
wiatrem, dreszczem i ogniem, i to, co poruszę
w wierszu, znieruchomieje w życiu, i pokruszy
się na tak drobne cząstki, że się stanie prawie
antymaterią, pyłem całkiem niewidzialnym,
wirującym w powietrzu, tak długo, aż wpadnie
w końcu tobie do oka, a ono załzawi.