Bociany odleciały. W tym roku wcześniej - już na Jacka gniazda puste całkiem były, zamiast na Bartłomieja. Wiadomo, 24, na Bartłomieja apostoła bocian do drogi woła. A jeśli w dniu Jacka, czyli 17, nie pada, suchą jesień zapowiada. A tu Jacek bociany pożegnał, a może nawet Roch, dzień wcześniej, a młode to już przed Wniebowzięciem poleciały, bo one pierwsze.
Smutno.
Puste gniazda na kolejny rok. Jakoś bez czerwonych dziobów poczułam się uboższa. Mimo tego, że sierpień pająków naprządł, krzyżaków i tygrysków w żółte paski, mimo śliwek, jeżyn, winogron i gorących dni. Bo jak bocianów nie ma, to znaczy, że wakacje się kończą.
Kupiłam buty do pracy, wygodne, żeby godziny dyżurów i dreptania po korytarzach i salach wytrzymały. Koty polegują gdziekolwiek, kończę ostatnie ogórki, robię jeżynowe desery i ciasta i namalowałam pierwszy, jesienny obraz.
Tak.
Niestety, niestety, namalowałam jesienne brzozy. Wiszą w ganku.
Przez suszę już zółte, z leszczyny spadają liście też, pola i łąki płowe, zboże skoszone, grzybów mało, a upały w dzierń duszą ogród, skwarzą trawę, zapylają gardła. Ale ranki zimne. Róże brązowieją, schylają głowy. Najładniejsze sfotografowałam, ale ogólnie z różami już posucha.Widać po nich, że też zmęczone. Mieczyki kwitną krótko, trzy dni i przekwitają. Dalie też wysuszone, więdną, podlewam dwa razy na dzień, a daturę, żarłoka i pijaka wodnego, aż cztery.
Za to w domu, w kuchni, ciągle latem pachnie i latem tańczy złotym, to światło sierpniowe, kocham.
No, jak zwykle, nagły a niespodziewany koniec lata idzie.
No to posłuchajmy fado:)