22 czerwca 2011

Trawy nieskończone, lato i Szekspir.




Trawy, trawy kwitną. Pora, gdy wszystkie kwiaty stają się białe, gdy noc czerwcowa z kwiatem paproci we włosach wędruje pełnymi ziół rowami, gdy lato wychodzi, tańczyć taniec morris....
Czytam Pratchetta.


I wtedy Tiffany zobaczyła — oczy kobiety naprzeciwko, po drugiej stronie tancerzy, błysnęły złotem. Tylko na moment. Ale kiedy raz już to zauważyła, dostrzegała znowu — w oczach chłopca, dziewczynki, mężczyzny trzymającego piwo, gdy przesuwał się, by obserwować Błazna…
— Lato tu jest! — oznajmiła Tiffany i uświadomiła sobie, że tupie nogą do rytmu. Uświadomiła to sobie, ponieważ cięższy but właśnie nadepnął jej stopę i przycisnął ją do ziemi. Tuż obok Ty spojrzała na nią niewinnymi błękitnymi oczami, które na ułamek sekundy stały się leniwymi, złocistymi oczami węża.
— Powinna być — odparła babcia i cofnęła but.
— Parę miedziaków na szczęście, panienko? — dał się słyszeć głos obok i zadźwięczały monety potrząsane w bardzo starym kapeluszu.
Tiffany odwróciła się i spojrzała w fioletowoszare oczy. Twarz, w której tkwiły, była pomarszczona, ogorzała i uśmiechnięta. Błazen nosił złoty kolczyk.
— Miedziaka czy dwa od pięknej pani? — namawiał. — Srebro? Może złoto?
Czasem po prostu wiadomo, jak wszystko ma się potoczyć, myślała Tiffany.
— Żelazo?
Zdjęła z palca pierścionek i upuściła do cylindra.
Błazen wyjął go delikatnie i podrzucił w powietrze. Tiffany śledziła pierścionek wzrokiem, ale jakoś zniknął nagle i już tkwił na palcu mężczyzny.
— Żelazo to dość — powiedział Błazen i dał jej całusa w policzek.
Był tylko trochę chłodny.





Lato jest szekspirowskie. Trawy..nieodparcie kojarzą mi się z Chloe i z "Wiele hałasu o nic", z genialną rolą Emmy Thompson i Kennetha. No muszę to jeszcze raz zobaczyć...

21 czerwca 2011

Mnóstwo truskawek, czarny bez i róża.




Truskawki! Nie w Milanówku, a w Kalinowie. Mnóstwo truskawek, 11 dwukilogramowych łubianek przyjechało z przyjaciółmi, co plantacje mają i ugrzęzłam w tym cudzie. Obieranie, obieranie, obieranie..Szypułka za szypułką. Żeby było weselej, w trawie, w ogródku sobie siadłam, podjadając- wszyscy podjadali, Mały najwięcej, za każdym razem podkradając po jednej truskawce i krzycząc: dziękuję!



Pierwszej truskawki pragnie się jak kania dżdżu, dziesiąta jest nadal słodka, setna już jest tylko jęknięciem rozpaczy, a tu tysiące się mnożą. Człowiekowi nie dogodzić- siedząc jak smok na kupie skarbów, jak Midas wśród dobra swego, czułam, że nigdy nie dam rady ich wszystkich zjeść i bolałam nad tym. Nie da się najeść na zapas.Co za niesprawiedliwość...



A w ogóle byliśmy na ślubie i weselu, Średni rozbawiał mnie nieustannie, komentując wystrój malutkiego, wiejskiego kościoła: mamo, a ten z laską to mag? ( to była rzeźba biskupa z pastorałem), mamo, a czemu Jezus trzyma bombę? (maleńka kula z krzyżykiem w dłoni ), a ten gołąb wygląda jak latający kręgiel..(obraz Ducha św. w postaci gołębicy).
Jutro koniec roku i wakacje. Dzieciaki już wpadły w histeryczną i ekstatyczną radość, domagają się jedzenia, jest ich za dużo w domu, nie mogę się przyzwyczaić, że nie są w szkole.Biegam między kuchnią a tarasem, krzyczymy wszyscy na wszystkich, jak włoska rodzina, robię musy z truskawek, placki z truskawek, naleśniki z truskawkami.
Kwitną liliowe dzwonki i czarny bez. Czarny bez kwitnie na biało, a te baldachy trzeba zbierać na syrop na kaszel..zaraz po obiedzie biegnę na zbiory.







Etykietki na soczki zrobiła Aga, a czarny/biały bez zerwany tuż za domem, na łące pełnej pokrzyw rodem z baśni o dzikich łabędziach...Ach, i z nowych wieści: róża odmiany Pirouette zakwitła....



15 czerwca 2011

Cuda wianki

Pora jaśminu!
Pora bieli, przesianej przez zieleń, pora szmaragdów, rzuconych w słodkie mleko zapomnienia, słodycz lata, niewinność niepamięci.
Szumią trawy, czerwiec pachnie wniebogłosy z sukni lata, a ja wiję cuda- wianki.
Pamiętam, jak we Włostowie pachniały w kościele, zasuszone..pamiętam tatarak, sypany na Boże Ciało w czasach, gdy wszystko było jeszcze na miejscu, dziadkowie w swoim domu, dom w ogrodzie, a dziecko w sercu.
Teraz wiję wianki sama dla siebie, zasuszę je i powieszę w sypialni.
Będą pachnieć mi nad łóżkiem jak anioły o jaśminowych skrzydłach.





14 czerwca 2011

Włóczykij

Duży.
Ktoś zaczarował te wszystkie lata, jakby po zaklętym zamku, w którym wszyscy spali, wspięły się róże.
Czasem miałam wrażenie, że to minęło dla mnie tak szybko, jakbym to ja spała, a świat dorastał wokół mnie.
Duży kończy gimnazjum.Dzisiaj pójdziemy na pożegnalny wieczorek, a na razie...na razie już pachnie wakacjami z sukni lata.
Przyjaciel pastuszków - Włóczykij.
Mój Duży.





04 czerwca 2011

Tarasowa gromadka

Moja tarasowa gromadka roślin okazała łaskawość i zakwitła w tym samym czasie, więc kapryśne panny różane, heliotrop, hortensje i inne cuda już są możliwe do podziwiania. Zachwycam się nimi wciąż na nowo, delikatnością i absolutna perfekcją stworzenia. Dodałam do ich kolorów błękit- konewki, ławki, przemalowane przeze mnie doniczki...






A na deser ciasto rabarbarowe. Spód kruchy, na to  podgotowany rabarbar z cukrem, zalać bełtaną śmietaną z jajkami i wanilią, i cukrem, oczywiście..zapiec. Mniam.

01 czerwca 2011

Irysy, róże i niebieska ławeczka

Irysy zakwitły. Przypominają motyle..są jak Absolem z Alicji, zmuszający ją, by zrozumiała, kim sama jest.

- Kim jesteś?
- Absolem?
- Nie Absolem, jam Absolem. Pytanie brzmi: kim jesteś ty?
- Alicja
- Doprawdy?
- Chyba wiem, kim jestem!
- Więc chyba, czy na pewno, głupie dziecię?

Patrzę na irysy i wiem, kim jestem. Jestem Kaliną, żoną swego Miłego, mamą Duzego, Średniego i Małego, Łąkową Panią, Zielarką, leniem porannym, czytaczem, wymyśliwaczem,  Kaliną, piekącą biszkopt z rabarbarem, malującą niebieską ławkę i czytającą Eliotta. Dziwną Kaliną. Wczoraj oglądałam Alicję Burtona- i zapadło mi w pamięć zdanie: tylko wariaci są coś warci. Pocieszyło mnie...





Ponieważ poza irysami metafizyczno-ezoterycznymi zakwitły róże, a dokładniej moja piękność angielska  z gatunku Courtyard, o nazwie Pirouette, to ja obfotografowałam porannym, zachwyconym okiem i wypiłam w jej wdzięcznym towarzystwie orkiszówkę. Wielka z niej dama, ale elegancka i niekłopotliwa- milczałyśmy sobie, ciesząc się kontrastem delikatnej, pudrowej barwy jej płatków z moja niebieską ławeczką. Ławkę zrobił mi mój Miły, a pomalowałam ją własnoręcznie i własnopędzlowo.






Ta twoja wytrwałość
gdy stoisz o świcie,
aby patrzeć, jak rozkwita róża,
którą posadziłaś. 


Peter Dale