Nie wiem jak, ale minął maj.
Umarły bzy, odpłynęły w nicość kwitnące wiśnie, kukułki zastąpiły słowiki, a kwitnące akacje- pełne mleczów pola. Wiem, że niektórzy kochają maj i nazywają go najpiękniejszym, ale ja zawsze najbardziej lubiłam czerwiec. Czas sakralny, czas eliadowski, miesiąc magii. Czas, gdy wiosna przełamuje się w lato, gdy płoną ognie Beltaine, a wszystkie kwiaty stają się białe.
Zaczynają biedrzeńce; chwieją się w rowach jak pijane czarodziejki. Potem czeremchy, akacje i jaśminy. Jaśminowy wianek, pierwszy tego roku, niedługo zawiśnie nad moim łóżkiem.
Czas święty i mity- ale ta świętość czerwca sięga chyba samego rdzenia ziemi, dna ludzkich dusz. Eliade mnie pociesza; mówi, że czas święty, czas poza czasem daje się bez końca odzyskiwać. Jest parmenidejski, ontologiczny, nie płynie, ale powtarza się bez końca, jak wąż Uroboros, połykający własny ogon.
Dzięki Ci Panie, za święty czerwiec. Za srebrne akacje....
Z Małym zrobilismy syropek sosnowy. Robi się tak: rwie się sosnowe koniuszki, te młode, upycha do słoja i zasypuje cukrem. Na słonecznym parapecie puszczają sok, potem się to pzrecedza i ma słodką pyszność na bóle gardła i kaszel. Jest to, jak powiadał kiedyś Średni, 'Syrop własnej pracy'.
Duży pojechał na wycieczkę.
I zakwitły trawy- lisie ogony i mietlica.
Mam ochotę na domowy chlebek i ser, sprzątam w szafie, słucham nowej płyty Beaty, do której pisałam teksty i myślę o świętym czasie Eliadego.
I tak mi minął maj...
31 maja 2012
19 maja 2012
Anna od cokołów i białe kwiaty
Nie wiadomo kiedy znów kwitną biedrzeńce.
Rok obrócił granitowym kołem czasu, a ja stoję zdziwiona, patrząc, jak dmuchawce doznają wniebowstąpienia, jak bieleją bzy, czeremchy i biedrzeńce po rowach, tańczą pijane czarodziejki majowych wróżek, a mnie znów dopada smutek za pięknem i szczęście. Coś w gardle, że świat taki piękny jest i tak boli. Że mija.
Że nie ma taty, by pokazać mu kwitnące bzy, że zapach drewna, rąbanego w garażu przyprowadza mi wspomnienia za dziadziusiem, za plackiem babci, za przyjaciółmi, kochanymi, których nie ma.
Ale jest wiosna, nowa, piękna, opłacona bólem zimy, a ja znowu jestem bezradna- i tylko oczy wlepiam w to piękno, a czas ucieka mi z garści.
Chciałabym zatrzymać.
Nie umiem.
Tak bardzo czasem tęsknię do małej dziewczynki, którą byłam kiedyś. I której tak nie bolał świat...
Rok obrócił granitowym kołem czasu, a ja stoję zdziwiona, patrząc, jak dmuchawce doznają wniebowstąpienia, jak bieleją bzy, czeremchy i biedrzeńce po rowach, tańczą pijane czarodziejki majowych wróżek, a mnie znów dopada smutek za pięknem i szczęście. Coś w gardle, że świat taki piękny jest i tak boli. Że mija.
Że nie ma taty, by pokazać mu kwitnące bzy, że zapach drewna, rąbanego w garażu przyprowadza mi wspomnienia za dziadziusiem, za plackiem babci, za przyjaciółmi, kochanymi, których nie ma.
Ale jest wiosna, nowa, piękna, opłacona bólem zimy, a ja znowu jestem bezradna- i tylko oczy wlepiam w to piękno, a czas ucieka mi z garści.
Chciałabym zatrzymać.
Nie umiem.
Tak bardzo czasem tęsknię do małej dziewczynki, którą byłam kiedyś. I której tak nie bolał świat...
11 maja 2012
Jak się dzwoni z kalkulatora, czyli maj w herbacie
Wpadłam w gorączkę majową.
Jest to stan podobny do gorączki złota, tyle, że zamiast złota są kwiaty i zieleń.
Robi mi się coś dziwnego; wszystkie sprawy umykają na dalszy plan, a ważne jest tylko to, by zanurzyć się w zieleń, jak leśmianowy topielec, by nurzać się, pić do dna, łapać szczęście za uszy i w ogóle cieszyć się, że jest wiosna.
Wszystkie sprawy ważne stają się nieważne.
Siedzę w ogrodzie, zamiast pisa ć, ba, nie chce mi się nic, poza siedzeniem w ogrodzie.
Strach, że wszystko mija. Wisnie przekwitły! Muszę zdążyć się nacieszyć jabłoniami, nim zrobią to samo... a tu bzy... muszę nawąchać się bzów, bo zaraz skurczą się, spopieleja ich magentowe baldachy, znikną słowiki, przekwitną pierwiosnki...
Wiosna jest okrutna, za szybko mija.
Jest to stan podobny do gorączki złota, tyle, że zamiast złota są kwiaty i zieleń.
Robi mi się coś dziwnego; wszystkie sprawy umykają na dalszy plan, a ważne jest tylko to, by zanurzyć się w zieleń, jak leśmianowy topielec, by nurzać się, pić do dna, łapać szczęście za uszy i w ogóle cieszyć się, że jest wiosna.
Wszystkie sprawy ważne stają się nieważne.
Siedzę w ogrodzie, zamiast pisa ć, ba, nie chce mi się nic, poza siedzeniem w ogrodzie.
Strach, że wszystko mija. Wisnie przekwitły! Muszę zdążyć się nacieszyć jabłoniami, nim zrobią to samo... a tu bzy... muszę nawąchać się bzów, bo zaraz skurczą się, spopieleja ich magentowe baldachy, znikną słowiki, przekwitną pierwiosnki...
Wiosna jest okrutna, za szybko mija.
A tak w ogole, dzwonię wczoraj do Dużego, który z powodu matur ma rozszalały plan lekcji i wolnego po uszy, więc pod nieobecnośc czmychnał mi z domu. Dzwonię na komórkę, rzecz jasna.
- Wziałeś pieniądze na bilet?
- Wziąłem- burczy, zmęczony chyba moją troskliwością matczyną.
- A lekcje spakowałeś?
- Spakowałem...nie, nie spakowałem. Pojechałem bez plecaka. I portfela tez nie wziąłem, w domu został.
- A komórkę wziąłeś chociaż???
Chwila milczenia po drugiej stronie. A potem Duży mówi ostroznie, jakby z chorym rozmawiał.
- Nie, z kalkulatora dzwonię...
Ech... wiosna.
01 maja 2012
O nasionach meneli, kreatywności dzieci i lataniu tyłem
Siedzimy w parku, jemy lody. Park szumi, młoda zieleń starych lip.
Osoby dramatu: Jula lat 6, Mały lat 6, Duży, Średni, ja i mama Juli.
- A wiecie, że ten park zasadziła nasza Babcia?- dokonuję skrótu myślowego, ogarniając wzrokiem lipy.
Jula patrzy na mnie dziwnie.
- Zasadziła park? A skąd wzięła nasiona ławek?- klepie odrapaną ławkę.
Mały podchwytuje.
- I nasiona chodników!
- I sadzonki lamp!
- I posadziła kosze na śmieci!
Kreatywność dzieci zaczyna wzbierać jak tsunami, wymieniają wszystkie elementy parku, jeżdżąc po moim skrócie myślowym jak walec. Biedna ja.
- A skąd wzieła nasiona meneli?- drze się Jula entuzjastycznie.
- Nasion meneli nie trzeba siać, sami rosną- mówi mój sześciolatek- Jak chwasty!
Patrzymy tylko z mamą Juli na siebie. Dzieci czasem są przerażająco inteligentne...
Odsłona druga Świata Według Juli i Małego.
Siedzimy po zapadnięciu zmroku, łuszczymy pestki na ogrodowej ławce i obserwujemy wylatujące nietoperze. Nagle coś miga na niebie.
- Gwiazda! Lecąca gwiazda! - drą się maluchy.
- To samolot- tłumaczę im rozsądnie- Widzicie, ze leci prosto, nie w dół... i miga. Ma światło i je widać w nocy, jak leci.
Nagle światło samolotu znika.
Chwilowa konsternacja...a potem Mały mówi pocieszająco do Juli.
- On teraz leci tyłem, dlatego go nie widać...
Osoby dramatu: Jula lat 6, Mały lat 6, Duży, Średni, ja i mama Juli.
- A wiecie, że ten park zasadziła nasza Babcia?- dokonuję skrótu myślowego, ogarniając wzrokiem lipy.
Jula patrzy na mnie dziwnie.
- Zasadziła park? A skąd wzięła nasiona ławek?- klepie odrapaną ławkę.
Mały podchwytuje.
- I nasiona chodników!
- I sadzonki lamp!
- I posadziła kosze na śmieci!
Kreatywność dzieci zaczyna wzbierać jak tsunami, wymieniają wszystkie elementy parku, jeżdżąc po moim skrócie myślowym jak walec. Biedna ja.
- A skąd wzieła nasiona meneli?- drze się Jula entuzjastycznie.
- Nasion meneli nie trzeba siać, sami rosną- mówi mój sześciolatek- Jak chwasty!
Patrzymy tylko z mamą Juli na siebie. Dzieci czasem są przerażająco inteligentne...
Odsłona druga Świata Według Juli i Małego.
Siedzimy po zapadnięciu zmroku, łuszczymy pestki na ogrodowej ławce i obserwujemy wylatujące nietoperze. Nagle coś miga na niebie.
- Gwiazda! Lecąca gwiazda! - drą się maluchy.
- To samolot- tłumaczę im rozsądnie- Widzicie, ze leci prosto, nie w dół... i miga. Ma światło i je widać w nocy, jak leci.
Nagle światło samolotu znika.
Chwilowa konsternacja...a potem Mały mówi pocieszająco do Juli.
- On teraz leci tyłem, dlatego go nie widać...
Subskrybuj:
Posty (Atom)