Długo nie pisałam, dużo się działo, smutnego, niedobrego, ale teraz patrząc na piosenkę deszczu czuję, jak zmywa wszystko. Jak fale czasu. Już miesiąc prawie, jak umarł mężowy tata, życie nam się zmieniło, cicho w domu. Nie ma chorej, kochanej osoby, która była w centrum, zajmowała wszystkich, otaczających go opieką. Nie ma już rannych rytuałów, sterty sprzętów do rehabilitacji, dźwigu, zapachów, udręki. Pada deszcz i obmywa myśli.
Wiosna przyszła nagle, uderzyła ciepłymi dniami, brzozy już zielone, a w salonie stoi bukiet hiacyntów, pachnie tak mocno, że musiałam go wynieść z kuchni, bo Mały lamentował, że nie czuje zapachu jedzenia. Posiałam sałatę i rzodkiewkę, po niedzieli zakładam resztę warzywniaczka. Grabimy sukcesywnie trawnik ze Średnim, Mały przechorował najpierw zapalenie ucha potem rotawirusa, ale już bryka, wczoraj huśtał się do upadłego i latał za psem sąsiadów. Pies nazywa się Brutus i jest rozczulającą krzyżówką jamnika z kundlem.
Szukam wiosennych inspiracji, będę w tym tygodniu robić pastelowe porządki w kuchni, chce mi się bieli, czystości, pastelków, romantyzmu, kolorów i kwiatów. I niebieską ławkę przemaluję.
Pozdrawiam wszystkich deszczową piosenką. Uwielbiam ten moment gdy Gene Kelly chlapie w kałuży i przychodzi policjant :)