Podsypany kompost pod drzewka i porzeczki. To i owo przycięte. Wygrabione. Liści nie grabię jesienią, bo w nich owady zimują, a my bardzo lubimy owadzie towarzystwo. Zabawne żuki, chrząszczyki w błyszczących pancerzykach, wodne tałatajstwo w oczku, brzęczące trzmiele i pszczoły. Części trawnika przy brzozach nie kosimy, jest łączka dla latających przyjaciół.
W stertach suszącego się drewna są luksusowe mieszkanka.
Lubię zapach drzewa i chyba nie tylko ja. Zwiezione z lasu, poukładane według gabarytów, porabane ślicznie- cieszy oko. Będzie na zimę.
Oczko się budzi. Ropuchy wyłażą. Zawsze mamy kijanki w oczku, chłopakom jakoś nie przeszkadzają, a potem jakie koncerty żab...
W sumie, ogród to taki większy dom dla sporej gromady. Krety się pojawiają, jeże, las jest blisko, więc ptaków co niemiara. Ostatnio kos nas zachwycił, rano szpacze gromady na trawniku odstawiają balety. Mamy parę gniazd szpaczych, w tym jedno pod okapem przy salonie, drugie nad sypialnią, co za hałaśliwe bestyje:) Nad sypialnią gdzieś są też osy, pewnie mają gniazdo na zabudowanym stryszku, bo latem widzę, jak sobie wylatują na patrole. Szerszeni na szczęście nie ma.
Cóż, przyznam się, nie usuwam też z trawnika "chwastów"- mleczy, podbiału, kosmaczków, koniczyny, nawet mech lubię, mięciutkie poduszeczki. Mam podagrycznik za folią a na kompoście pokrzywy. Rabaty kwiatowe pielę, ale np. darowałam życie wilczomleczom, lubię ich kolor. Sieję sporo jednorocznych kwiatów, nie przeszkadzają mi też wędrówki roślinek:
kokoryczkę mam już w sześciu miejscach, sumaki przeprowadzają regularną inwazję na różne części ogrodu, topinambur zaanektował spory kawał ziemi, orliki, nagietki, kosmosy rosną, gdzie ich nie posiano i wyrastają, gdzie ich nie było.
Lubię ogród dla ludzi i nieludzi.
Lubię chodzić boso po trawie latem, z poranną kawą w ręku, oglądać co wyrosło, podskubywać porzeczki i wąchać co się da. Lubię zostawiać ptakom słoneczniki i aronię, lubię, jak dzieciaki tarzają się po trawnikach, nie obrażam się na bukiet z moich ulubionych lewkonii, zerwany dziecinnymi łapkami. Naszym trawnikom daleko do angielskich, a moje rabaty byłyby powodem rozpaczy ogrodników. Uczę się zupełnie amatorsko, metodą prób i błędów, przesadzam, szukam lepszych miejsc, dowiaduję się, czytam, pytam sąsiadki. Jakoś rośnie:)
I nic nie smakuje mi tak bardzo, jak siąść na huśtawce ogrodowej o zmierzchu, w czerwcu, gdy kwitną jaśminy, patrzeć na wylatujące ze stodoły nietoperze i słuchać żab.
W swoim własnym, zaprzyjaźnionym ogrodzie:)