Lato dojrzało. Zaczęły się papierówki; ten smak, pamiętany z sadu Dziadziusiów, ta stara oliwka na końcu ogrodu... mam dwie oliwki żółte, owocują naprzemiennie, co dwa lata. I każde pierwsze jabłko jest świętem:)
Jest już słodki groszek, bób i szparagowa fasolka. Porzeczkobranie trwa i robienie ogórków.
Rozkwitł pierwszy karczoch, w szklarni zaczynają czerwienieć pomidory. Festiwal zbiorów będzie teraz trwał bez przerwy, do końca jesieni, a ja jestem w ogrodowym raju. Wychodzę z koszykiem, albo dwoma i zbieram, co się nawinie. Człowiek nigdy nie jest głodny, wędrując po ogrodzie;)
W ramach dłuższej wyprawy wybrałam się rowerem do lasu, zobaczyć czy są wrzosy i na łakę, po kocanki. Nie ma ani wrzosów, ani kocanek, ale są piękne widoki. Chyba jeszcze za wcześnie, choć jarzębina już się rumieni. No nie wiem. Ale zaczęły się jeżynowe bajki i ciągle przydrożni minstrele łąkowi grają koncert na sto kolorów; błękitne podróżniczki, złote wrotycze, białe koronki baldachów dzikiej marchwi i co tylko się zamarzy..
Grzybków nie znalazłam. Choć deszcze ostatnio bujne, lipcowe, rzęsiste. Ale ranki złote i słonce tańczy na firance.
Kotki już wszystkie jedzą same, ogarniają toalete i wyprawiają się coraz wyżej i dalej. To ich siódmy tydzień:) Niesamowite postępy!