Miejsce absolutnie urocze; rowy, pełne przylaszczek, a potem poziomek, pokryte igliwiem dukty, wysokie świerki, całe mrowie leśnego drobiazgu: czeremchy, trzmieliny, leszczyny..
Rytuał odwiedzania lasu na rowerach w celu podziwiania tychże, jest niezmienny co roku. W tym roku natura dała nam dodatkowy prezent; 30 stopni w cieniu, toteż 6 km wyprawa do lasu była dla Małego prawdziwym wyzwaniem. Ale poradził sobie, miał butelkę z woda i pił z namaszczeniem co kilka minut. Mały lubi rytuały, więc zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, ja czekałam, Mały popijał z godnością i znów jechaliśmy dalej.
Las zawilcowy miejscowi zowią Borkiem.
Wyjaśniłam, że mają, opowiedziałam o driadach i innych leśnych istotach, zeszło nam na wierzenia Indian, potem Słowian, w międzyczasie Mały robił zdjęcia mnie, a ja Małemu i zawilcom.
A wieczorem oczyszczaliśmy oczko, ja sadziłam bratki, Mały w ekstazie odkrył w oczku ropuchę i co chwila słyszałam jego błogie okrzyki:
- Mamo, ja dotykam żabę! Dotykam ją!
- Czym?
- Patykiem..
Jednym słowem wiosna. Kuchnia letnia już posprzątana, warzywa posiane, kartofle posadzone, teraz bierzemy się za szklarnię i wzniesione rabaty ziołowe. Pozdrowienia z wiosennego Kalinowa:)