"W zachodzie słońca wypala się cegły na budowę dnia jutrzejszego. "
Myślałam o tym cytacie Ramona de la Serny, którego lubię też za powiedzenie, że czas nie pędzi szybciej tylko dzięki żółwiom. I myślałam o tym, jak piękne jest zmęczenie po pracy, takie solidne, fizyczne, przyjemne zmęczenie, gdy zostało zrobione to, co miało być zrobione, dzień się dopełnił, a jutro będzie nowy dzień, w którym obudzimy się wypoczęci po nocy, błogosławiąc nowe światło. Czas jest niczym dla dzieci, jak powiedział mi kiedyś Mały, ale dla mnie czas jest bogactwem każdej godziny, w której mogę coś zrobić. Przygotować pastę jajeczną z pietruszką. Ugotować selery, iść po ziele dla królików, pielić, czytać w przelocie Borgesa, przycinać forsycje, siać, napakować/rozpakować zmywarkę, siąść z kawą na tarasie, patrząc na kwitnące ałycze, porozmawiać z mamą przez telefon, albo wsiąść na rower i pojechać do niej przez łąki - ta lista nie ma końca.
Pamiętam, jak dziadziuś ciągle krzątał się w ogrodzie, podczas gdy ja śmigając bosymi piętami pędziłam gdzieś w zabawie - zawsze mnie dziwiło, czemu dorośli ciągle pracują. Jak nie przycinał róż, to gracował lilie. Zwoził drzewo. Kosił. Cały czas coś. Babcia to samo. Kiedy mają wolne?
Teraz jestem mamą, patrzę, jak Mały bawi się w muszkietera bambusowym kijkiem, który podwędził młodemu złotokapowi - i uśmiecham się do wspomnień.
Piękno znużenia wieczornego, zapadnięcia w pachnącą poduszkę.
Piękno znużenia popołudniowego, gdy siada się pod orzechem z książką, wyciągając bose stopy na trawę i zamyka oczy, a szpaki latają nad głową, pracusie nakrapiane. Jaskółki kołują. Ileż te ptaszyny muszą się nalatać za byle muchą.
Słońce zapada za dębowo - brzozowy gaik i dzień jest syty siebie, wypity do dna.
Głosy kosów, coraz cichsze.
A potem, cichopalca, idzie noc.