Nadszedł on. Miesiąc czytania "Doliny Muminków w listopadzie", Symfonii Listopadowej Oskara Milosza, miesiąc czarnych liści, dziwnych, bezlistnych, cichych lasów, ciemnych ranków, nieskończonych wieczorów, ogacania duszy się czym się da - tak jak ule ogaca się przed zimą, żeby nie umarł z zimna złoty szum.
W ogrodzie mamy tak. Jeszcze trochę złota. Ale to już stare złoto, przykurzone szarością, popiołem, który został po złotej jesieni.
Liście, wyprane z koloru, nabiegłe brązem, antracytem. Pod deszczami i mrozem niedługo szczernieją. Liście w wodzie. Liście na drzewach w kalinowym lesie, za domem. Buki, które sadziliśmy z Miłym starają się jak mogą, paladyni lasu, żeby trzymać jeszcze wysoko sztandar koloru.
Ale polegną niedługo i oni.
Uśmiecham się, kiedy patrzę na tę rudą złotość. Jeszcze kilka dni nadziei.
Są grzyby. Dziwne grzyby, z innej planety, śliskie, kolorowe, budzące zaciekawienie Małego. Rosną na deskach, na pieńkach, spijając listopad ze zbutwiałej kory. Obchodzimy je ostrożnie, bo jeszcze okaże się, że chodzą i skaczą. Nawet ogród ma swoje listopadowe strachy.
Perukowiec jak rubiny. Taka cisza wokoło. Żadnych głosów ptaków, jakby lato zabrało je ze sobą, w walizce. W kalinowym ganeczku na powitanie gości latarenki. Zapalam je o zmierzchu. Teraz nam trzeba światła, dużo, dużo. Świece w całym domu, naftowa lampa, kominek. Mam wrażenie, że wieczorami przed domem stoi ciemna Buka i czeka, cierpliwie.
A przedwczoraj spadł pierwszy śnieg. Ale stopił się, nim wyszłam z pracy i zrobiłam zdjęcie.
Nie poddawajmy się, zawsze w listopadzie można się schować w ciepłej kuchni, jak Filifionka. I zagrać na harmonijce.
Tide lo, tide lu. Przed nami listopad, nasze sto mil ciszy.
"Ostatni dom stał całkiem samotnie pod ciemnozieloną ścianą świerkowego lasu i tu naprawdę zaczynało się pustkowie. Włóczykij szedł coraz szybciej, prosto w stronę lasu. Wtedy w ostatnim domu ktoś uchylił drzwi i bardzo stary głos zawołał:
- Dokąd idziesz?
- Nie wiem - odpowiedział Włóczykij.
Drzwi zamknęły się i Włóczykij wszedł w las. Miał przed sobą sto mil ciszy."
Czas otulania się szalami nadszedł...
OdpowiedzUsuńNawet jeśli Buka podeszła blisko, to tylko po to, żeby się ogrzać.... Łendi
OdpowiedzUsuńCzytając Twoje słowa zdałam sobie sprawę, że i w mojej głowie zrobiło się ciszej, spokojniej ... - tak dobrze :) Piękna tabliczka z napisem, z mądrym napisem- zrobiłaś ją sama? Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńDla mnie listopad i grudzień,do Wigilii,to najgorszy okres w roku.Mam TOTALNEGO doła i ,wyjątkowo,czarne myśli.Po Wigilii coś w mózgu się przestawia,bo zaczyna powooolutku dnia przybywać,i już jest inaczej.A po Nowym Roku to już TYLKO rzut beretem do wiosny i znów na.....hacjendzie. No,to....byle do WIOSNY!
OdpowiedzUsuńNie ma czym się przejmować, jesień to bardzo piękna pora roku, należy dziękować Najwyższemu, że ją mamy. W Afryce byliby szczęśli mogąc pomieszkać choć trochę w jesiennym deszczu. Tak więc należy wielbić jesień!
OdpowiedzUsuńDobrze, że on jest, ten listopadowy czas. Możemy wsłuchać się w ciszę i w siebie, uważniej w głosy bliskich. Pielęgnować wspomnienia. Dobrze, że na dworze chłód i mrok, bardziej doceniamy dom, ciepło, ogień, światło, wełniany koc i kubek z gorącą herbatą.. lubię jesienną melancholię, nawet ten smutek i szarość, to wszystko jest dopełnieniem, tego kompletu barw którymi życie jest malowane. Świadomość przemijania.
OdpowiedzUsuńOch, uwielbiam Muminki.. :)
OdpowiedzUsuń