Kiedy jedzie się żwirową drogą fale zapachów spływają jedna po drugiej. Najpierw mirabelki. Słodko, z wysokiej trawy, opadające złotem, niezbierane przez nikogo, z cichym brzęczeniem os. Te na gałązkach jeszcze twardawe, te w trawie już roztapiające się, przejrzałe.
Potem jabłka. Papierówki i inne, te wczesne i letnie, czerwone, z rumieńcem.
Leżą, rozsypane, pokotem.
Siano pachnie.
Mydlnica, białymi i różowymi, w kolorze pudru łanami znacząc jaśniejsze pasma w gęstniejącym wieczorze. Lato się przechyla do połowy, nieubłaganie. I zaczyna się już snuć to prawie - sierpniowe fado, to uczucie, nazywane saudade, o którym Murakami pisał tak:
(...)Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.
Własnie o tej porze znowu zaglądam do Podróży do źródeł czasu. I czytam wiersze Sedara Senghora.
Pomiędzy świecami jedwab koni, głosów żywy aksamit,
w złoto bursztynowych ramion.
Kiedy nagle tryska długa skarga orkiestry i chóru.
Czy słyszeliście kiedykolwiek te śpiewy z Wysokich Płaskowyży,
które przywołują świat umarły?
W których uczucia są czyste, miłości niemożliwe, serca strącone w przepaść?
23 lipca był Dzień Włóczykija. I kto nie zna tego cytaty wszystkich włóczykijów i podróżników świata?
(...)Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt zbielałej trawy. Później, kiedy zrobi się dzień, zbudzą się przyjaciele i powiedzą: „Odszedł(...)
(...)Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt zbielałej trawy. Później, kiedy zrobi się dzień, zbudzą się przyjaciele i powiedzą: „Odszedł(...)
I muzyka na te gorące, końcowolipcowe wieczory.
I właśnie teraz rozkwita nawłoć, we mgle furmanki wiozą drzewo, pod brzozami i dębami zjawiają się grzyby, a Kalina znowu wyrusza w podróż. Do zobaczenia w kolejnych wpisach!