07 grudnia 2018

O radzeniu sobie z zimą, wszystkim, co się ma i czekaniu na święta


Podobno nikt nie jest odważny o zmierzchu. Ale o szarej, rannej godzinie też nie jest łatwo. Póki domek śpi, zaczynają się posługi miłości - trzeba wybrać popiół, rozpalić, żeby kaloryferowe duszki zaczęły grzać, a dzisiaj wpadłam na pomysł, że do gorącej czekolady rano zrobić grube, puchate pancakes z bitą śmietaną. Mnie samej będzie lżej, a co dopiero ziewającym chłopakom, którzy spełzają do kuchni. No to zrobiłam, a że w kuchni mam malusią, żywą choineczkę na mikołajki ustawioną, to na choineczce już szydełkowe gwiazdy, z telefonu "little snowflakes", tak rytualne dla nas zimą jak Kevin sam w domu na święta dla niektórych -  a my siorbiemy gorącą czekoladę i dodajemy sobie otuchy, żeglując widelcem po śmietankowych chmurkach. Damy radę. Poradzimy sobie z zimą. Kot z zimą radzi sobie tak, bierzmy przykład.



Ulubiona miejscówka blisko kaloryferowych duszków. Postać kociobochenka chleba, łapki podwinięte. Albo swobodna poza do wyboru.




Śnieg zasypuje powolutku ugorki za domem, drogę do szkoły, drewniane domki, ciemną wstążkę strumyka. Oczko już pokryte lodem, sikorki co świt  w karmniku razem z wróblami i parą gołębi, które muszą zadowolić się dreptaniem pod karmnikiem i szukaniem tego, co zrzuci hałaśliwa gromada. Mały czyta Hemingwaya, Średni uczy się do olimpiady informatycznej, kot śpi, ja czekam na Miłego. W pracy już sezon na jasełkowe próby, Mały w tym roku jest Trzecim Królem z mirrą. 
Lubię ten czas zbliżania się do świąt. Lubię zapalanie w sobie i w domu światełek, zapach jedlinowego wianka. Czekamy, wędrujemy przez śnieg, odliczamy dni. Coś zmienia się niezauważalnie w środku, coś znowu odkrywa się samemu, jak radziła Too tiki. 
- Co byś chciał dostać na święta? - zagaduję Małego.  Mała, jasna czuprynka obraca się ku mnie. Marszczy nos. 
- Nic, mam wszystko.
Patrzę za nim przez okno,  jak brnie przez śnieg, lepi kulkę niebieskimi rękawicami, potem ją toczy po trawniku, plecak mu się kolebie, gdy się schyla, a potem ciska śnieżkę wysoko, patrząc, jak opada, by klapnąć mu przed nosem.
Siódma klasa, Hemingway, król z mirrą, śnieżki. 
I światełka w sercu.  


5 komentarzy:

  1. Ja rano nie mam zupełnie energii. Spełzam do kuchni jak Twoi chłopcy. Dopiero kawa stawia mnie na nogi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie mieć taką mamę.:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny post, w pełni oddaje klimat Waszego domu.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapalanie w sobie i w domu światełek - oby w każdym domu i w każdym sercu zapaliły się te światełka. I niech trwają :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. już kiedyś chyba to pisałam, ale powtórzę - jeśli kiedyś napisałabyś książkę, nieważne jaką, przeczytałabym ją z najwyższą przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)