06 stycznia 2022

Dzień dobry, styczniu. Ella Wilcox, tęsknota za zielonym i leniwe pierogi.

 


 Rok

Ella W. Wilcox

 

Co można powiedzieć w noworocznym wierszu,

czego nie powiedziano już tysiąc razy?  

Przychodzą nowe lata, odchodzą od nas stare,

a my wiemy, że to tylko sen, po prostu wiemy.

Kiedy wstaje światło, wstajemy z nim, śmiejąc się,

kładąc się spać w objęcia nocy, płaczemy razem z nią.

Przytulamy się do świata, aż użądli,  

Przeklinamy go wtedy i wzdychamy do skrzydeł. 

Żyjemy, kochamy, zabiegamy, poślubiamy, 

Ubieramy nasze panny młode, 

zawijamy  naszych zmarłych. 

Śmiejemy się, płaczemy, mamy nadzieję, boimy się, 

 I to jest ciężar roku.  





 

Już kilka świeżutkich, jak zieleń, młodych dni minęło, nie dzieje się nic spektakularnego, może poza tym, że między Puchatą a Starą Księżną rodzi się szorstka, kocia tolerancja, o przyjaźni za wiele jeszcze mówić. Ale przyłapałam je, gdy spały obok siebie, więc przynajmniej we śnie panuje zgoda.

 

Sprzątam sobie, zawsze na początku roku nosi mnie na sprzątanie, na biel, na zieleń, na puste pokoje, na pozbywanie się rzeczy, w które obrastało się poprzedni rok, jak w zakurzone minuty i stłoczone sekundy. Pod koniec roku chowało się w tym muminkowym kokonie, a teraz mam ochotę usiąść na pustej podłodze, wyszorowanej do blasku i patrzeć za okno, jak deszcz pada na bluszcz i sosny.

Żadnych wielkich postanowień, tylko życie, jak pięknie pisała Ella. Urodziła się w Ameryce, w niezamożnej, wiejskiej rodzinie,  nie lubiła matematyki, była mężatką, najmłodszą z czworga rodzeństwa siostrą, wolontariuszką na wojnie, żyła, umarła, napisała piękne wiersze, których wiele lat nikt nie chciał drukować, a potem porównywano ją do gorszej, kobiecej wersji Walta Whitmana.

Ale pięknie pasuje ten wiersz i dobrze brzmi właśnie teraz, w deszczu, w zielonym bluszczu na początek roku, w nowych, świeżych dniach. Znowu ruszamy w drogę.

Robię dzisiaj leniwe; z zasmażką, z serem, słodkie, pachnące trochę cynamonem i palonym cukrem. Żeby cieplej sercu było na rozbieranie choinki:)




4 komentarze:

  1. To leniwe kluski. U nas mówiło się na nie kopytka. A jak to smakowało w wykonaniu matuli z serem,skwarkami słoniny i smażoną śmietaną...NIEBO w gębie...Tak prosta i tania potrawa,a jak potrafi smakować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie piszesz, czyta się Ciebie jak poezję. W moim rodzinnym mazowieckim mówiło się na nie kopytka i podawało z cukrem właśnie. W Bydgoszczy polegało śmietaną A na opolszczyźnie pierogi leniwe z omastą z cebuli :-)
    Co kraj to obyczaj.
    Serdecznie pozdrawiam z www.ogrodwarzywny.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Kopytka, mniam. U nas się je z cukrem i stopionym masłem.

    OdpowiedzUsuń
  4. pomimo że zawsze w ogrodzie jest zielono, w domu mam ,,małpi gaj" chodzi o roślinność.Najcięższe są zimy , ponieważ kwiaty zimują u mnie. Kotowate są fajne, natomiast kluchy robię jutro i to jest Twoja wina....serdeczności i wspaniałego 2022 roku Dośka vel Gryzmolinda

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)