Ruszyłam w ogród jak wiewiórka w leszczynę. Udało mi się odkopać grządki z nieproszonego towarzystwa, wyrwać, co trzeba było wyrwać i posiać to, co się nadaje na drugie zbiory. Wycięłam koperek do mrożenia i moja kuchnia pachnie teraz tym jednym z piękniejszych zapachów lata, mieszającym się z gotującym się syropem bzowym. Zapach wakacji, ziemniaczków z koperkiem, Musierowicz, Prousta i długich, leniwych dni. Zapach lemoniady z kwiatów bzu... coś pięknego.
O tak, więc teraz Proust. O zapachu.
" Zapachy przydrożne kazały mi się zatrzymać dla osobliwej przyjemności, jaką mi dawały; zdawało mi się zarazem, iż poza tym, co widzę, kryją one coś, do czego mnie zapraszają i czego mimo wysiłków nie mogę odkryć. Ponieważ czułem, że to znajduje się w nich, stałem w miejscu nieruchomy, patrząc, oddychając, starając się wyjść myślą poza obraz lub zapach. I starałem się odnaleźć je, zamykając oczy, siliłem się przypomnieć sobie dokładnie linię dachu, barwę kamienia, które – nie umiałem powiedzieć czemu – zdawały mi się przez chwilę pełne, gotowe się rozchylić, wydać mi to, czego były jedynie pokrywą."
Wycięłam szpinak, posiałam na to miejsce słodki groszek, będzie na sierpień. Miły pomógł mi zrobić podpory pod ogórki, po pręty wybrałam się złupić wierzby i leszczyny na pobliskim ugorku. Poza tym, ekstatycznie sobie sprzątam, piorę, suszę, wywożę taczki ziela i próbuję nadążyć za Puchatką, która już piąty raz przeniosła kotki w inne miejsce:)A jest już co nosić, otworzyły oczka i są uroczymi kluskami.
Celebrowanie lata trwa:) Zdjęcia nie po kolei, wrzuciło jak wrzuciło, ale za to dużo!