22 września 2011

Cytrynowe mazidło, marokańskie placki i maliny mojej mamy



Naszło mnie na kulinarne eksperymenta. To przy okazji czytaniu "Najstarszej prawnuczki" Chmielewskiej, gdzie z rozczuleniem przeczytałam,że kiedyś tam drylowano agrest i porzeczki. Ja, której ręce opadają przy drylowaniu wisni, poczułam respekt. A gdy jeszcze na stronie Lawendowego Domu znalazłam przepis z adnotacją, że jest to XIX wieczne, angielskie mazidło, postanowiłam wskrzesić ducha przodków (przodkiń) ubijających pianę na suflety po 6 godzin (ręcznie!) .
I zrobiłam cytrynowe mazidło, zwane też Lemon curd z angielska.Przepis tutaj, odsyłam do Lawendowego Domu.

I wiecie co? Genialne. Coś niby budyń- nie budyń, smakowite, kwaskowe, cytrynowe, na toście i bułce nieziemskie, rozpływa się w ustach. I robi się bardzo łatwo! Genialne angielskie przodkinie wymyśliły coś, co jest lepsze niż dżem.A na jesienne smutki- jak znalazł. Nikt nie będzie tonał w chandrze i spleenie, kiedy zje takie cytrnowe pyszności, gwarantuję! A tutaj oryginalne przepisy angielskie.




Przy okazji z tej samej lawendodomowej strony zrobiłam marokańskie placki/ciastka/chlebki, nie wiem jak je zwać. Pyszne, z kaszy manny. Znikły w kilka minut- dzisiaj robię podwójną porcję:)))
A malinowe mazidło nasze, staropolskie, z malin mojej mamy, zbieranych wczoraj. Uwielbiam te pesteczki malin w dżemie, jak mi włażą w zęby..Czuję się wtedy małą dziewczynką, która kocha świat...

1 komentarz:

  1. Wygląda ładnie. Gdybym lubiła cytrynę w takich ilościach, to może...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)