26 października 2011

Zacisze, ludzie jesieni, kot i jeż.

Lubię słowo: zacisze.
W zaciszu jest cisza, jest też coś za tą ciszą, co wydaje się być miłe i dobre, mozna tam odpocząć, co mnie kusi i złaknione stopy same wędrują, by tam się znaleźć. Zrobiłam sobie zacisze w sypialni, obok komputera; obrazek Małego pod tytułem Pajacyk, plan lekcji Dużego, mój ulubiony kubek w hortensje, serduszka z zeszłych walentynek, zielone zasłony i poduszka na krześle, herbata i zapach chleba z kuchni, który muska mi kark- dobrze mi w zaciszu, gdzie sobie piszę, zerkając na jasmin za oknem, kurczowo trzymający swoje liście, jak Zuzanna podglądana przez starców.
A propos liści, zauroczył mnie " liściasty" wpis Panny Awangardy o ludziach jesieni.

 [...]Układam z liści bukiety. Wkładam do butonierek ludzi jesieni.
Nie warto kurczowo trzymać się swoich liści. Czy warto kurczowo trzymać się swoich listów? Czy warto kurczowo trzymać się swoich wspomnień?
Liście to motyle kiedy wiatr jest gwizdkiem.
Wielcy są ludzie jesieni, jak wielkie są dzikie łąki.[...]

Siedziałam dłuższa chwilę, myśląc, czy jestem ludziem jesieni. Taką dziewczyną jesienną z Kabaretu Starszych Panów, co to ma w kieszeni liść i jarzębinę, a we włosach rude blaski. I wyszło mi na to, że może trochę...Chryzantemy mam. Mam poncho kasztanowe, skórzane buciory i od biedy warkocz. Smutków też trochę, choć zasypuję je liśćmi optymizmu, niech siedzą cicho.
A propos jesieni po raz kolejny, to odkryłam, że  lubię jeże. Bardzo.
Widziałam wczoraj jednego, jak tuptał przez liście za szklarnią. Wcale nie niósł jabłka, dementuję mit. Jeż ma za miękkie igły na wbijanie ich w jabłko. Ale liście na grzbiecie może mieć, o czym kot Simone'a wie doskonale...
No to kot i jeż.Na jesienne smutki^^




25 października 2011

Jesienin jesienią

Naszło mnie na rosyjską muzykę i wiersze, to przez Jesienina. Jak można nie czytać Jesienina jesienią? TYm bardziej, że jak się patrzy na brzozy, które gubią złoto jak pijana cygańska tancerka cekiny, to od razu się przypomina:

Melancholijna poro, oczu oczarowanie
w bagriec i zołoto odietyje liesa....



No więc słucham Pelagei, czytam Jesienina, piję herbatę z samowara w ramach samowaroterapii i sadzę dzisiaj trawy ozdobne. Trawy dostałam od Tini, swojej siostry, której blog jest tutaj (rodzinna reklama), a która dostała je od Asi z Green Canoe ( przyjacielska reklama). Blogi zbliżają ludzi..u mnie w kuchni wisi haftowany klucz od Penelpy (znowu reklama), a dzisiaj piłyśmy u mamy z Tinią nalewki od Roksariusa i jego mamy, z którymi tez się znamy blogowo, a którym ja z kolei wysłałam orzechy z Kalinowa...
Kocham jesień, jak się kocha najmilszą, zrzędliwą ciotunię. Kocham jej chłody, bałagan z liśćmi, wiatry, zaorane pola, jedlinę na różach i ogieniek w kominku....
Dekoracje jesienne zrobiliśmy z Małym. Nam się podobają i jest cudnie...



24 października 2011

Słowik i szron

Rano szron na trawie, jak srebrne futro. Chłód o poranku, gdy czerwone słońce zagląda nam w okna, a my pijemy poranną zbożówkę z mlekiem, dzieląc się snami. Ciagnie mnie do skandynawskich klimatów- jestem Gerdą, gładzącą futro renifera i słucham Helene Bøksle, chwytając w zimne nozdrza zapachy ciepłego domu.
Szwedzki słowik, dziewczyna o głosie jak aksamit i korzenne wino.
Chłód jest w końcach palców, w sobotę zwieźlismy drzewo i układaliśmy w sągi w piwnicy, u nas się mawia na to "kostrogi". Mam malinowy dżem, posmaruję świezy chleb i zrobię herbaty z miodem.
Cmentarzyk unicki, gdzie kiedys kościelny nielitościwie pomordował bzy, odrósł nieco- kto wie, może wiosną wrócą słowiki?
Dla nich i dla mnie piosenka...



22 października 2011

Naleśniki amerykańskie w polskim formacie

Na śniadanie w chłodny, październikowy ranek najlepsze są gorące nalesniczki. Zrobiłam wg przepisu na amerykańskie pancakes, ale format nasz, polski- na całą patelnię. Do tego bita smietana i dżem malinowy zamiast syropu klonowego..i herbata z szumiącego samowara....


Składniki
  • 225g mąki
  • 1 łyżka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka cukru
  • 2 duże jajka , roztrzepane
  • 30g masła, rozpuszczonego i ostudzonego
  • 300ml mleka
  • masło do smażenia
Sposób przyrządzenia
Wszystkie składniki umieść w mikserze i wymieszaj.
Gotowe ciasto przelej do dzbanka, tak łatwiej będzie Ci je dozować i pozostaw na ok. 20 minut, przed użyciem.
Kiedy będziesz smażyć naleśniki, jedyne co musisz pamiętać, to, to, że kiedy na górnej części naleśnika pojawią się bąbelki, to znak, że czas by przewrócić je na drugą stronę, tylko na 1 minutę.
Z podanej porcji ciasta wychodzi ok. 11 naleśników. 

Przepis podejrzany od Nigelli Lawson, jest tu.



21 października 2011

Jarmuż, mufinki i jesienne chłody



Jemy jarmuż.
Pożyteczna i smakowita roślinka, po przymrozkach straciła swój gorzkawy posmak i idealnie komponuje się z marchewka i ziemniaczkami. Poczęstowane jarmużem sąsiadki oznajmiły, że całe życie na wsi mieszkają, a jeszcze takiego zielska nie jadły. ..




Poza tym upiekłam chleb i  zrobiłam mufinki. Rano oznajmiłam Średniemu, że zrobię, na co on pesymistycznie:

- Napewno znowu wszystko będzie dla gości i dla nas nie starczy...
- Tym razem tylko dla was - obiecałam mu, i zrobiwszy podwójną porcję, na cześć jesieni udekorowałam kopę mufinek śliwkowymi chorągiewkami. Trzeba było widzieć jego minę, gdy przyszedł po lekcjach i dopadł babeczek...



A kiedy Małego zabierałam z zerówki, to miła dziewczynka bez przedniej jedynki oznajmiła mi, że był dzisiaj grzeczny.
- To bardzo dobrze, że był grzeczny.
- Najgrzeczniejszy chłopiec w klasie.- chwaliła dalej.
- Bardzo mnie to cieszy!- aż pokraśniałam.
- No poza Kubą. Bo Kuba plosę pani jest grzeczniejszy..i Jasio też.
- Aha..- mina mi zrzedła.
- Ale tak w ogóle to był baldzo grzeczny! Tylko trochę płakał..
Aha.Czekałam na dalsze rewelacje.
- A czemu płakał?
- Bo nie mógł ułożyc puzzli....
Odetchnełam. Ostatnim razem jak przyszłam, to też płakał, a pani mi powiedziała, że to dlatego, że nie chce się integrować z pięciolatkami.
No więc dotarliśmy do domu, po drodze nazbierałam głogu w kieszeń będzie jutro na leśne dekoracje...Nadchodzą jesienne chłody i "gniazduję" czyli znoszę do domu różności, otaczam się zapasami- wszystko w zgodzie z filozofią Muminków:

"Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne."

20 października 2011

Spacer Kaliny


Mijając Opuszczony Dom musiała wejść między młodnik sosnowy, teraz cichy i uroczysty, bez tych figlarnych kolczyków wilg i drozdów, które do zielonych włosów driad przypinało niegdyś lato. Szła spokojnie, lecz szybko, nasłuchując ujadania psów w niewidocznych zagrodach- sosny, kędzierzawe i nastroszone jak zielone miotełki do kurzu zbierały te szczekliwe pretensje i tłumiły w nic nie znaczący pogłos, o którym Miłosz napisałby pewnie kolejną piękną Przypowieść.
Skręca w lewo, pod starą wierzbą, mija ostatnie domy, cytrynowo lśnią już kocie oczy lamp, ale ostatnia z nich stoi na rozstaju, a dalej jest już łagodny zmierzch, łąki, rude, błyszczące od deszczu  i ciche, a dalej, dalej, gdzie szarość łączy się z szarością, rzeka.
Zanim dojdzie do rzeki, musi znaleźć drogę, minąć drewniany, barokowy kościółek , ulicę Piaski, zarośla po starym młynie, a potem wąskim przesmykiem między stodołami skierować się w dół, ku rozlewisku i Księżej Jamie. Każdy zakręt rzeki, każda mielizna i bród mają swoje nazwy, jest Księża Jama, jest Ploska Zatoka, jest Ryża, jest Barani Bród- od 500 lat niezmienione, podawane ludzkiej pamięci jak łódeczka utkana ze wspomnień . Tu, za Papikową Górką,  schodzi w dół, idąc ścieżką tak wąską, że  czarne, oslizgłe baldachy łopianowych liści niemal trącają ją nosami, że wiklina, rudziejąca przyjemnie we wszechogarniającej rudości i brązach  niemal zakrywa ją całkiem. Stoi na zejściu do zatoczki i patrzy- na resztki starego, trójczłonowego mostu, służące teraz rybakom jako siedziska.
Cicho jest.
Pusto.
Nad brzegiem rzeki, gdzie niepokój trzcin i kołysanka trawy owija nam ręce..wieczysty smutku, mój ciemny bracie....
Będzie stać długo, tak jak wczoraj wieczorem, czekając na to, aż uwije sobie gniazdo ten przedświąteczny, przedlistopadowy  smutek, aż się dopełni czas i otworzą drzwi, którymi nostalgia pójdzie sobie, zarzucając na ramię wędki, niosąc w blaszanym wiaderku trzepoczące ryby wspomnień.
Teraz, napatrzywszy się i zasłuchawszy ciszy, bełkotliwej piosenki jesiennej, wzbierającej deszczami rzeki, wróci do ciepłego domku, po drodze czyniąc zakupy, mówiąc wszystkim dobry wieczór, w takiej mieścince, gdzie dzieci w szkole jest tylko 200, a ulic z 30- tu zna się imiona każdego .
I  jest jej dobrze,  dziwne, prawda? 


18 października 2011

Wiatr i gdzie indziej.

Dzisiaj jest wiatr. Wielki wiatr. Nie moge pisac, nie mogę czytać, chodzę po domu i słucham, jak ociera się o ściany zimnym futrem. Mam ochote na czekoladę ale akurat wczoraj zaczęłam trzydniową dietę, bo mi ciężko było i własnie jestem w stanie lekkości, z pustym brzuchem i nie chcę tego psuć. Więc tylko czytam blogi kulinarne, oglądam masochistycznie zdjęcia tortu bezowego i czekoladowych pyszności i chciałabym być gdzie indziej.
Nie wiem dokładnie gdzie; może w jakiejś greckiej knajpce w ciepły letni wieczór, gdy kwitna bugenwille? Albo na pagórku nad Sekwaną, gdzie nigdy nie byłam, ale Michał był i mówi, że pięknie...Albo w Islandii. Ubrana w włóczkową czapkę i rękawice z barankiem  oglądać gejzery.
Piękne jest takie gdzie indziej. Ale nie mogę. Więc wybieram się gdzie indziej w środku siebie. Oglądam cudownie nonsensowne ilustracje do babskich romansów i podziwiam sztucznośc póz i garderoby, natchnione wyrazy twarzy i całą ta otoczkę śmieszności, która jednak mnie wzrusza, bo pachnie czyimiś marzeniami, a ja mam wielki szacunek do marzeń. Gdyby ktoś chciał popatrzeć i pochichotać, to polecam galerię Maxa Ginsburga.
 Tak, więc...wiatr.
To nie jest wiatr Walta Whitmana, który z chmur, z nieba wiejąc twarz mą ogarnia.To wietrzysko ponure i barbarzyńskie, które chętnie urywałoby wędrowcom głowy, dmuchało mamutom w karki i ślizgało sęe po lodowcach. Chowam się bezpiecznie w domu, pod kocem, marząc o czekoladzie i próbując sie ogrzać.Na szczęście mam wełniane skarpety. A moje gdzie indziej jest na wyciągnięcie ręki...

17 października 2011

Pierwszy mróz

Pierwszy mróz w ogrodzie. Chodzę w ciszy, jak świadek niemej tragedii. Jeszcze nie widać tak bardzo zniszczeń, jeszcze całun szronu okrywa martwe róże, nieżywe złocienie, ścięte lodowym nożem budleje. Kobierzec trawy nabrał srebrzystych nici, szklą sie włosy trzmielin i kubraczki  perukowca. Ale to już śmierć- kiedy tylko wzejdzie słońce wyżej i  zdmuchnie iluzję srebra, wszystko ogarnie miękka, brunatna zgnilizna, wiotkie, szczerniałe gałązki opadną.
Ale na razie...na razie jest pięknie...











A tego złocienia dostałam od męża...stoi w sypialni i wzrusza mnie swoją hojnością- ileż on ma kwiatuszków, rety...

15 października 2011

Opera przy śniadaniu. My też mamy bajora!

Jemy śniadanie.
- Mamo, a co to jest opera?- pyta Średni.
No wiec mu tłumaczę, że opera to jest takie coś, kiedy ludzie spiewają takimi wysokimi głosami- to są jakby opowiadane historie, nazywa się to libretto i często jest zupełnie bez sensu, ale grunt, że ładnie zaspiewane i z uczuciem.
- Może byc opera o chrupkach?- Średni patrzy na opakowanie kukurydzianych płatków.
- Może. Pisano arie nawet do drzwi.
Średniak chce wiedzieć, jak to do drzwi, więc matka mu demonstruje.
- O moje drzwiiii! Otwórzcie miiii!
Nie, nie, nie! Nie otworzęęęę sięęę!
Ale tam ukochana ma!
Od rana czekaaaa!
Wejśc muszę, śpieszę się srooodze!
Nie stójcie mi na drooodze!

Patrzą na mnie- obaj, Średni i Duży, z czymś w rodzaju niesmaku. No to tłumaczę, że takie były libretta, a nawet głupsze, ale wazne, że śpiewały to soprany i barytony. No i diabeł mnie podkusił- powiedziałam,że mężczyźni kastrowali się, by zatrzymać śliczny, czysty głos.Np Farinelli, kastrat na dworze Ludwika któregoś tam...
- No, słyszysz? Możesz się poświęcić.- mówi Duzy do Średniaka.
- Sam się poświęc!- obrażony, wraca do chrupek.
- Ja nie moge, jestem juz po mutacji. Ale ty się poświęć, będziesz śpiewał na dworze Tuska XVI...
Zmieniam szybko temat i opowiadam o słynnych polskich śpiewakach, Małgorzacie Walewskiej, Ewie Małas- Godlewskiej, mówię też, że mamy Bajora....
- My tez mamy bajora!- Średniak wzrusza ramionami, pokazując mi kałużę przed garażem...
No to wlokę ich przed komputer, puszczam Canto d'Ucelli, Sarę Brightman, Dove Vai, Jose Curę i Bocellego, a na koniec Jeana Baptiste Mauniera z chórem chłopięcym...

I nie mogę teraz oderwać się od opery....


14 października 2011

Ballada o pannach minionego czasu

Oglądając książkę od Agniesi ("Księga zamków" Philipa Steele),  czytając o tym, jak myto talerze w średniowieczu i czym truto myszy, jak wyglądają sokoły i jak gotowano gałganek- znowu blog Agniesi się kłania- no więc robiąc to wszystko myślałam o Villonie i paniach minionego czasu.


Powiedzcie, kędy iest uczona
Helois, dla miłości którey
Abeylart Piotr, zmienion w kapłona,
Żal swóy w klasztorne zamknął mury?
Podobnież, gdzie ta monarchini,
Co, śmiertelnemi szyiąc ściegi
Worek, gachowi grób zeń czyni?...
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!

Królowa Blanka, iak liliia,
Syrenim głosem zawodząca,
Berta o wielkiey stopie, Liia,
Bietris, Arambur, Alys wrząca,
Iohanna, co w mężczyźńskiey szacie
Anglików gnała precz szeregi,
Gdzież są? Wy mówcie, ieśli znacie…
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!

PRZESŁANIE

Nie pytay, kędy hoże dziewki
Idą stąd y na iakie brzegi
Iżbyś nie wspomniał tey przyśpiewki.
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!


Zawsze mnie wzruszał ten wiersz pytaniem o pojedyncze osoby. Jakos nie przemawia do mnie historia "w masie", gdzie walec dziejów toczy się, zrównując wszystkich. Ale żal mi właścicielek parasolek, srebrnych łyżeczek, dziewcząt o smutnych oczach, tej, która siadała na aksamitnym fotelu, stojącym teraz w muzeum, tej, o której napisano balladę. Żal mi królowej Blanki, Alys i Johanny. Przeminęły ze swoimi dzwoneczkami, sokołami, tamborkami do haftowania, ze swoimi miłościami i smutkami. W sumie każda epoka ma swoje Blanki i Heloizy- tak samo przeminęła subtelność  dziewczyn secesji, czasy wojennych Teresek, tak samo dziewczęta z fotografii mojej babci. Sama babcia...Czytam ksiażkę o niej (ksiazka to trochę na wyrost, ot, praca, którą na konkurs historyczny popełnił Duży) i patrzę na fotografie dziewczyny z warkoczami.
Babcia minionego czasu,  choć w mojej pamięci została inna- takiej, z warkoczami, nie znałam...

Mój tato ze swoim ojcem, a moim dziadkiem, Stefanem...


Pozdrawiam wszystkich melancholijnie, trochę chora, trochę jesienna.


11 października 2011

Wietnam

Pojęcia nie mam czemu, ale miejscowi nazywają tę drogę Wietnamem.
Prowadzi od ulicy o sympatycznej nazwie Gnilica przez łąki ku nowemu osiedlu, noszącemu wdzięczne miano Osiedla XXX lecia PRLu. Aby nie zmieniać za bardzo nazwy, pozbyto się PRL, a osiedle XXX lecia pozostało. Bardzo słusznie, może to być w końcu XXX lecie czegokolwiek, np ślubu sołtysa, albo posadzenia jabłoni, albo wynalezienia nowego rodzaju nalewki..
Tak więc Wietnamem wożę Małego do szkoły, albo z niej wracamy- bliżej, ciszej, spokojniej. I są konie- Mały bardzo lubi konie.
Jest też strumyk, bełkotliwy, śpiewny, wodnikowy. I mokradła. I czajki wiosną, a teraz plantacje pokrzyw i łopianów. Czasem jest taki smutek, rodem z powieści  panien Bronte, gdy zbyt dużo jest pustej przestrzeni,  nieba, ziemi wokół i człowiek czuje się tylko skowronkiem, szarą grudką na bezkresie błękitu.
Teraz dużo jesieni na naszym Wietnamie, ale to nie jest krzykliwa jesień, gdy klony- celebrytki świecą żółcią i szkarłatem w oczy, jarzębiny obwieszają się koralami i pstrokacizna sowizdrzalska drze się w niebogłosy jak jarmarczny, tandetny cyrk.

Jesień na Wietnamie jest angielska, tweedowa, szaroście, brązy, dostojeństwo brunatnych zieleni, wycisza serce i napełnia dziwna tęsknotą. Ten niepokój..patrze na odlatujące gęsi i poruszają mnie ich krzyki. Przypomina mi się film "Lecą żurawie" z przejmująca piosenką. Ech..
A jednak lubię tędy chodzić.. Chociaż smutno.










10 października 2011

Czajniczki, samowary i piosenka pana Borgesa



Nadejszła wiekopmna chwila....
Przymrozek. Pierwszy tej jesieni.
Nagle stojąc z nosem przy szybie w ganku o szóstej rano uświadomiłam sobie, że minęło lato- nieodwołalnie, cicho, odjechało z orszakiem swoim dam i kawalerów, na średniowiecznych konikach, z dźwiękami rogów, saraband i złotymi włosami Izoldy. Nadejszła wiekopomna chwila- oto wkroczyliśmy w królestwo chłodu.
Średni zażądał rękawiczek, stwierdził, ze mu zimno do szkoły rowerem jechac, jak kierownicę trzyma. A mały jechał dzisiaj do zerówki zawinięty w kraciasty koc; o siódmej rano,  senny, szczękający zębami. Wyciągnęłam kurtki, czapki, szale. I nastawiłam sobie czajniczek z parującą herbatą, marząc o samowarze.
W sumie, dlaczego nie? Mamy samowar, nawet dwa. Jutro- nie, dzisiaj!- dzisiaj go wyciągnę i będziemy robić wieczorne sacrum herbaciane wokół samowara. Mamy też kasztany, żołędzie, porobimy ludki....i stemple z liści...i upiekę muffinki do tej samowarowej herbaty.
Chłód.
Jak Gerda na grzbiecie renifera, przyjechała jesienna panna, otulona w dziergane swetry, z czerwonym nosem i zmarzniętymi policzkami. Musze pograbic liście. Muszę wykopać selery. Muszę przeczytać Borgesa...

Elsa

Noce długiej bezsenności i kary,
Które pragnęły świtu i obawiały się go,
Dni owego wczoraj, co powtarzały
Inne zbędne wczoraj. Dziś je błogosławię.
Jak mogłem przeczuć w owych latach
Opuszczenia w miłości, że okrutne
Baśnie gorączki i krwiożercze
Jutrzenki szczeblami były jedynie,
Topornymi i błędnymi korytarzami,
Jakie prowadziły mnie do czystego
Wierzchołka błękitu, który trwa w błękicie
Tego wieczoru i moich dni?
Elso, w mojej dłoni spoczywa twoja dłoń.
Widzimy śnieg w powietrzu i kochamy go.

Jorge Luis Borges
przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

08 października 2011

Jesienny walc

Jesień tańczy w kalinowym ogrodzie walca. Burgundy, oranże, brązy, wszystkie odcienie złota, aksamity i jedwabie, splendor dzikiego wina  i zgrzebność łopianów...Popatrzcie ze mną.














07 października 2011

Cztery pory roku w kalinowym ogrodzie

Przeglądałam stare zdjęcia i naszło mnie na wspomnienia. Bo to kolejna jesień, mgły i klucze gęsi. Jutro wykopujemy warzywa z ogrodu...Popatrzcie, jak go zakładaliśmy....Najpierw wiosenne grabienie i sianie...



Potem zieleń, kiełkujące marchewki, młoda sałata. Poezja, mniam.


Marchew trzeba przerywać, coby ładna była. A ta przerwana, tuszona z masełkiem jest boska...

Fasola wspieła się na tyczki i ogóreczki juz są..znaczy, lato!

 I wykopujemy, wykopujemy..wszyscy pracują,bo weselej:)




I w końcu przyjdzie zima, zasypie wszystko, zawieje. Do kolejnej wiosny...


Traktat o łuskaniu fasoli



Oberwaliśmy z Małym fasolę. Teraz wyschnie, a jak przyjdzie zima, będzie się ją łuskać. Jest to czynność wysoce magiczna, niezwykle przyjemna i prawie jak z książki Eliadego o sacrum i profanum. Łuszczymy bure ciało profanum, żeby dostać się do jądra świetości,  jedwabistych ziaren prawdy....Bardzo podobne z gatunku przeżyć mistycznych jest łuszczenie cebuli. Tylko koniecznie trzeba robić to razem z rodzinka i prowadzić długie, filozoficzne dysputy....