Dużymi literami.
KOCHAM STEFANIĘ GRODZIEŃSKĄ.
Uśmiałam się dzisiaj nad jej felietonami i wróciłam do żywych, świat wykonał woltę, a cudowna mądrość znów powaliła mnie na kolana. Chciałabym posiadać ten dar puenty, ironicznej, dobrodusznej złośliwości, która jest ożywcza jak cudowny łyk wody w upał.
Nic już nie piszę, poczytajcie...
"Nie należy mylić pojęć »porządny człowiek« i »człowiek z klasą«. Porządny człowiek, to minimum tego, co nazywam człowiekiem: uczciwy, sympatyczny, umiejący współżyć z innymi porządnymi ludźmi. Podam takiemu rękę, pożyczę pieniądze, a nawet książkę.Bywa dobrze wychowany, pomoże staruszce wejść na schody. Słowem, porządny człowiek. Mam dużo takich znajomych, lubię ich i szanuję, ale od takich z tytułami naukowymi po abiturientów podstawówki - czegoś im brak. To się nie da zdefiniować ani opisać. Po prostu brak im klasy. Klasy nie można opisać tak jak koloru. Określić można tylko przez porównanie do czegoś, co się zna. Niebieski jak niezapominajka albo ma klasę jak Jurek"
"Gdyby np. okazało się, że mój najdroższy, niezapomniany dziadek Maks był: komuchem, Niemcem, Murzynem, Żydem, hrabią, homoseksualistą (nie ma z czego się śmiać, znam świetnego ojca dwojga świetnych dzieci, który odkrył swą właściwą orientację seksualną w dojrzałym wieku i pozostał przyjacielem swojej byłej żony), nie uwielbiałabym go ani trochę mniej. Tu wtrącę: kiedy sensacja towarzyska się rozeszła, homoseksualistowa powiedziała: »Wolę, że mnie zostawił dla przemiłego i przyjaznego naszej rodzinie faceta niż dla jakiejś zdziry«
Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej: o „pracowniku naukowym dr Cytowskiej”, o „znakomitym lekarzu, Halinie Tulczyńskiej”, o „literacie Irenie Krzywickiej”.
Jeszcze bardziej się zmartwiłam, kiedy dowiedziałam się z dziennika, że „do pokoju wszedł listonosz Maria Matuszewska”“.
Zupełnie się rozkleiłam, kiedy pewna instytucja w nekrologu zawiadomiła, że „zmarł nasz drogi kierownik, ceniony pracownik, wielki przyjaciel, Helena taka a taka”.
Ponieważ jednocześnie przestaliśmy używać pięknej formy „owa” i „ówna” przy nazwiskach, nierzadkie jest zaskoczenie, jak na przykład w artykule, który się zaczyna: „Wybitny nasz pracownik, magister M. Krygier, ku ogólnemu zadowoleniu mianowany został dyrektorem. Zasłużył w pełni na to stanowisko. Ta drobna, łagodna kobieta …” itd.
Nie jestem na tyle zarozumiała, aby się łudzić, że zmienię istniejący stan rzeczy, wybieram więc mniejsze zło. Jeżeli chcemy uniknąć „pudrującego nos elektrotechnika Karasińskiej”, musimy się zgodzić na pudrującą nos elektrotechnik Karasińską”, tak jak prosimy do telefonu magister w odróżnieniu od magistra.
Zdaję sobie sprawę z doniosłości problemu, jako córka profesora i profesor. Oto więc fragment mojej nowej powieści z życia kobiet pracujących:
- Doktor kazała powtórzyć doktor, żeby doktor wstąpiła do doktor, to doktor już doktor powie, czego doktor od doktor potrzebuje – powiedziała instruktor, oddała klucze felczer, zostawiła polecenie dla monter i wyszła ze szpitala.
Instruktor nie było lekko na sercu. Podejrzewała, że mąż zdradza ją z introligator. Nie mogła przestać o tym myśleć od czasu, kiedy niechcący podsłuchała rozmowę inżynier z mechanik. Miała dosyć powodów, żeby wierzyć w te plotki, gdyż nie byłby to pierwszy wypadek zdrady z jego strony. Kiedy rok temu przyłapała go z kierownik, po prostu oszalała. W porywie rozpaczy uderzyła kierownik, ale potem okazało się że niesłusznie. Przygoda męża z kierownik była zupełnie bez znaczenia, gdyż poważnie romansował on wówczas z redaktor. Wobec tego instruktor przeprosiła kierownik i zbiła redaktor. A teraz znów będzie przeprawa z introligator…
Tak rozmyślając instruktor doszła do domu. Na schodach natknęła się na listonosz, która wręczyła jej depeszę. Instruktor dała listonosz pięć złotych i gorączkowo przeczytała.
Depesza podpisana była przez męża:
„ŻEGNAJ STOP UCIEKAM Z TECHNIK DENTYSTYCZNY”.