30 lipca 2013

Wierzby i Płonący Dom

W nieruchomym, upalnym powietrzu zapach bagienka był wyjątkowo intensywny. Małe to bagniątko, ług zaledwie, nasycany wodą ze strumienia, ale rozsiadły się nad nim po pańsku i szamańsku wierzby. Co dziwne jest o tyle, bo dalej już pagórek i las sosnowy, cmentarz i ogólne piachy, a to jedno miejsce jest wierzbowo - niecierpkowym oczeretem, bronionym dodatkowo przez bagienko, trzcinę i hufce pokrzyw.
Ten dziwny, magiczny świat jest tylko pięć minut rowerem ode mnie, za zakrętem przy Płonącym Domu. Kiedy światło zachodu pada na niego, wyczynia niesamowite rzeczy z kolorami blachy, wizje Hildegardy przy tej feerii blasku są niczym. A wracając do wierzb - lubię ich listki, wąskie jak zielone nożyki do listów, pisanych przez rusałki krwią porzeczek na łopianach. Lubię korę, chropowatą, porytą wąwozami, gorzki smak listków
(namiętnie rozgryzam). giętkość gałązek, a przede wszystkim żywotność. Wierzbę trudno zabić, ma więcej żyć niż czarny kot. Widziałam wierzbę,  ściętą do pnia, ten pień zakopano w polu i przybito do niego gwoździskami drut kolczasty. Puściła gałązki, liście i jest to najbardziej zielony płot z drutem kolczastym, jaki można sobie wyobrazić. Przebijające duszę wierzby gwoździe są jak znaki bezsilności wobec potęgi życia.
Na niecierpki tradycyjnie mawia się u nas w domu tink tinki, bo można je "pękać", ściskając nasiona palcami, a wtedy fiuuu, cudnie się rozpryskują, a ręce potem pachną muszkatołową gałką i zepsutą wanilią.
A w ogóle zaczęłam się uczyć grać na okarynie i umiem już świstać co nie co :)
Dla was, wierzby, tink tinki i Płonący Dom.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zostawisz ślad :)