14 lipca 2013

Aksamitne poduszki, więcej chmur i tykanie zegarów.

Leżę na dywanie, z zamkniętymi oczyma i czuję, jak opadam w głąb siebie. Pod głową aksamitna poduszka. Lubię ten materiał, lubię wszystko, co miękkie, a urok starych poduszek pozwala mi wrócić do dzieciństwa, do poduszek w domu babci, do aksamitnego, zielonego koca, na którym babcia prasowała. Kładła go na stole, uparcie odmawiając zakupu deski do prasowania. Aksamitne poduszki, gobelinowe wzory, falbanki, stare szafy, cynamonowe spiżarnie, etażerki - ile osób dzisiaj nie wie, co to za dziw, etażerka?
Opadanie w siebie jest przyjemne, czuję się Alicją, lecącą w głąb króliczej nory. Wiem, że na niebie są chmury, gdy pędzilismy rowerami z małym, gonił nas deszcz. Tam, nad dachem, za ścianami bezpiecznego domu, kłębi się szarość - słońce uciekło gdzieś, pozwalając mi opadać w aksamity, wspomnienia, zamiast chłonąć bujność życia i trawy.
Dzisiaj oglądałam zegary. Lubię je, lubię tarcze, wskazówki, cykanie, lubię zegary bimbające, odmierzanie czasu. Gdy byłam mała, tykanie nieodparcie kojarzyło mi się z zasypywaniem mnie przez piasek w dole klepsydry, nawet Piotruś Pan tego nie zmienił. Teraz zegary są przyjaciółmi, już się nie chowam, nie uciekam. Kolejny dzień też będzie piękny.
Słucham sobie Anny Marii Jopek, Daleko i wędruję daleko, w myślach, sosnową ścieżyną, ku polance, o której zapomniałam, ku sobie samej, siedzącej nad strumieniem, dwunastoletniej, w sukience po siostrze, marzącej o krajach nieznanych i o wisiorku z zielonym kamieniem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zostawisz ślad :)