03 stycznia 2015

O obcowaniu roślin z człowiekiem




Nie myślicie, że gdzieś zagubiło się nam przyjazne obcowanie człowieka z roślinami? Każdy może sięgnąć po wiedzę, ile witamin, mikroelementów i antyoksydantów zawiera pietruszka czy awokado, ale zostały uprzedmiotowione jak prawie wszystko, stały się tylko elementem żywienia, zbiorami kalorii z metką i ceną. Skoro człowiek jest klientem, a zdrowie jest towarem, to dodatkowo dostajemy w pakiecie sporo manipulacji kupców od żywności, bo teraz jedzenie jest towarem, a jak jest towar, to jest marketing i takie magiczne słowa jak jakość czy ekologia, moda czy świadomość.

Gotuję dzisiaj fasolę i przypominam sobie, że przywędrowała do nas ponoć z Ameryki, ale bobowate i przedfasolowe protoplastki wędrowały już dawno po kontynentach. Ziarna bobu miano znaleźć w ruinach Troi. A jednak ludzie wiedzieli: że istota fasoli jest sucha i ciepła, że dobrze wpływa na wesołość i żwawość ducha. (to pewnie te wszystkie wesołe efekty uboczne trawienia:) Fasola nie była anonimowym towarem z metką: zdrowe. Była przyjacielem ciała człowieka, obcowała z dłońmi, łuskającymi strąki, miała bogatą rodzinę z wujem Grochem i ciocią Cieciorką. A taki orkisz? Hildegarda pisała:

„Orkisz jest ciepły, tłusty, mocny. Da temu, kto go spożywa, dobre ciało, dobrą krew i wesołość. W każdej formie, czy to chleb, czy gotowany, jest dobry i przyjemny. "

Już widzę ten rubaszny, radosny jak Colas Breugnon orkisz. Nie podkradli jeszcze Hildegardzie cytatów chytrzy kupcy od marketingu, może na szczęście. Hildegardzie zawdzięczam znajomość tak fascynujących nazw jak galgant i wszewłoga. Lubiła koper włoski. Uważała, że szczaw wywołuje smutek. Obcowanie z roślinami, odkrywanie ich natury - czemu kiedyś ludzie potrafili to robić i widzieli w tym sens, a dzisiaj tylko kupujemy, sprawdzając cenę i ewentualnie, czy zawiera gmo czy nie zawiera?

Mała dygresja: moją ulubioną zielichą jest zapomniana już słowacka zielarka, Ludmiła Thurcova, wyrosłam na książce, spisanej na podstawie jej porad zielarskich ( Maly atlas lecivychg rastlin, wydany na pamiątkę Ludmily Thurzovej, rod. Lilge, (21.2.1881 - 3.1. 1971) Potem przebiegałam ugory i łąki, szukając tego, co ona wiedziała już tak dawno. Mądry człowiek, dobry człowiek.

A wracając do przyjaznego z roślinami obcowania: na ból głowy miał pomóc miód gruszkowy, kompres z szałwi i majeranku i jodłowa maść. Fiołkowe wino zwalczało depresje - mnie już sama nazwa się podoba:) Na migrenę nacieranie pąkami jabłoni - wiosną wypróbujemy na Elfie, myślę, że pąkojabłoniowa terapia może być przyjemna, tak jak i terapia pierwiosnkami. Wszystkie łąki i pastwiska, wszystkie lasy i góry – są aptekami, te słowa przypisuje się Paracelsusowi. Ale ja w tej roślinnej przyjaźni widzę szczególnie rękę kobiet, gotujących obiady, suszących zioła, zbierających len czy rumianek. Mam wielką ochotę na książkę "Apteczki domowe w polskich dworach szlacheckich. Studium z dziejów kultury zdrowotnej", jeszcze jej nie czytałam, ale postaram się zdobyć, autorstwa pani Iwony Arabas. Chciałabym nie tylko zdobyć wiedzę, ale i odnaleźć w sobie tę przyjemność, jaką daje poczucie, że jesteśmy w ogrodzie świata, pełnym czekającej na odkrycie bliskości, gdzie zielone listki ruty, mięta czy wierzba o chropowatej korze mają nam do opowiedzenia tyle historii...

A my, wyposażeni w aparaty fotograficzne, naszą wiedzę, sceptycyzm, internet i cały ten pseudowszechstronny bałagan w nim zwyczajnie nie mamy cierpliwości, by posadzić sobie bób, patrzeć jak rośnie, a potem zebrać go i wypróbowywać, jak i na co jest dobry, i dlaczego lepiej do niego tymianek niż rozmaryn albo odwrotnie. Nie mam jakichś specjalnych ambicji, nie jestem zielarką czy profesjonalną ogrodniczką, ale chciałabym, ogromnie bym chciała pogłębiać swoją przyjaźń z roślinami, uczyć się od przyrody i nie chorować na roślinny czy ziołowy analfabetyzm, skoro już nasze babcie czy prababcie wiedziały, do czego liście malin i sok brzozowy. W tym roku na zagonku chcę posadzić bób, pasternak, może nawet brukiew - nie znam jej smaku, nigdy nie jadłam. Aż wstyd.

"I wtedy brukiew przemówiła ludzkim głosem, który brzmiał jeszcze piękniej niż głos kaszy jaglanej i drewnianego chomika:
- Księżniczko! - mówiła brukiew. - Jutra nie znasz, a wczoraj zapomnisz tylko, jedno wiedz: pranie na sznurze prędzej usycha, kiedy wiatr wieje, a wiadro jest puste."


Pozdrawiam was więc wesoło, styczniowo, orkiszowo, fasolowo, fiołkowo  i tymiankowo. Sadźmy, zbierajmy i uczmy się:)






                                                                      Kalina

36 komentarzy:

  1. Pięknie i mądrze. Jednakowoż szkoda, że migrenę tylko wiosną można będzie zneutralizować.
    Brukiew raz posadziłam. I już nie będę. Nie smakowała.
    Pozdrawiam noworocznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuję tej brukwi z ciekawości:) Spróbuję też przełamać się do kopru włoskiego i przede wszystkim posiać bób... Agnieszko, może jest coś na każdą porę roku poza tymi cudownymi pączkami? Dopiero zaczynam zgłębiać temat:)

      Usuń
    2. Kocham brukiew;)) Sąsiadka miała dla królików - wyżarłam im;)))

      Usuń
  2. Bo teraz suplementy w aptece się kupuje zamiast krzyż schylić, ręce ubrudzić i rabatę ziołami zagospodarować:) Moja teściowa krocie w aptece zostawia i to głównie na suplementy rzeczone. W warzywnym sklepie też, ale z ogrodu nie weźmie, bo "małe te rzodkiewki, w sklepie dorodne, marcheweczka cienka jakaś, pomidory też nie do końca pomidorowe..." W B. ma wypasione rzodkiewy, marchew grubości mojego ramienia i pomidory o smaku wody (ale DUŻE). I nie przemówisz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zielarstwo wraca do łask. Na szczęście:) Coraz więcej ludzi żyje w myśl zasady "wiem co jem" i jada zdrowo. Coraz więcej grządek z warzywami w ogrodach - choćby rzodkiewką, sałatą i pietruszką (na początek) bo to się udaje nawet największym amatorom. Przy okazji trochę ruchu sobie fundujemy. Wszystko na zdrowie:)
      Piękne zdjęcia - Dużego?

      Usuń
    2. Zdjęcia Dużego, ze zbiorów wakacyjnych i powakacyjnych. Podziwiam, jak potrafi zaczarować swój aparat, podejrzewam, ze to rodzaj dżina albo sprena fotografii:)
      Masz rację, Magdalenko, idziemy na łatwiznę, często kosztem zdrowia... uczę się tego nie robić... i uczę dzieci, mam nadzieję.

      Usuń
  3. Tak! masz rację. Zatracili, to znaczy w dużym stopniu zatracili związek nie tylko z jedzeniem, ale z gwiazdami, z drzewami, ze strumykami. No ale co się dziwić, jeżeli na każdym kroku możemy kupić sobie wodę zdrojową, gazowaną, niegazowaną. Czy musimy wymyślać do każdego strumyka jego bóstwo i kilka nimf?
    O tym samym właśnie pisał Lurker. Kiedyś jedzenie było jednym z największych symboli. Życia, przemijania, zmartwychwstania.

    Bób. Od razu przypomniał mi się Pitagoras. On bobu nie jadłby z pewnością. "Pouczał, iż należy powstrzymywać się od jedzenia bobu, tak jak od ludzkiego mięsa.(...) Przytaczał na to oczywiste dowody: jeśli ktoś gryząc bób, po zmiażdżeniu go zębami, położy go na krótko w palących promieniach słońca i za chwilę powróci, poczuje zapach rozlanej ludzkiej krwi; jeśli zaś ktoś w czasie kwitnienia bobu zerwie kawałek brązowiejącego kwiatu i włoży go do glinianego naczynia, a przykrywszy pokrywką zakopie w ziemi i zakopany przetrzyma przez dziewięćdziesiąt dni, a następnie wykopawszy odkryje pokrywkę, zamiast bobu znajdzie głowę dziecka albo wstydliwą część kobiecą" Porfiriusz

    Zadziwiająca koincydencja z Calineczką. I zadziwiające meandry rozumowania. A ta brukiew (chyab nieco smakuje jak rzepa?) o praniu to gdzie się wypowiada? Swoją drogą bardzo lubię pranie na wietrze.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cytat brukwiowy jest z filmu Hi way, kabaretu Mumio. Nie znałam tego fragmentu Pitagorasa^^ Ciekawe, że widział to spokojne i wydawałoby sie poczciwe warzywo w ten sposób. Tez lubię pranie na wietrze!

      Usuń
  4. Moje obcowanie z ziołami zaczęło się, gdy najstarsza w wieku dwóch lat zaczęła nam chorować. A ponieważ lekarze mieli wtedy tylko jeden sposób zwalczania choroby- antybiotyki, trzeba było się ratować inaczej. Teraz w szufladzie wśród herbat zielonych znajduje się też anyż, melisa, mięta, majeranek, rumianek, pokrzywa i lipa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim marzeniem jest kompletna domowa apteczka, ziołowo - kwiatowa, z tych najpotrzebniejszych: suszonych, do naparu, wywaru, z sokami, wyciągami... powoli sie uczę i gromadzę:) I czytam, ale brak mi tej wiedzy przekazywanej z mamy na córkę. Prędzej z babci czy dziadka na wnuczkę:)

      Usuń
    2. Od tego zawsze były we dworkach specjalne kobiety - wiedzieć to, co one wiedziały;))) Ale często potem zostawały... alkoholiczkami, bo do tych naleweczek "na lekarstwo" miały dostęp ciągły;)))

      Usuń
  5. Ale jeszcze sobie tak myślę. Wyczytałam kiedyś, że człowiekowi podoba się najbardziej ta natura, która obiecuje najwięcej jedzenia (i pewnie zdrowia, więc fiołkowe wino musi być bardzo lecznicze), w sumie dlaczego tak nas zachwycają słoiki z przetworami chociażby? A skoro tak jest, to może za kilkadziesiąt tysięcy lat regały w Tesco przekształcą się w pełne tajemniczych nostalgii atawizmy. Piękno pełnych koszyków, rytmiczny stukot kółek, szum taśmy, dzwoneczki kas fiskalnych i wielobarwność opakowań? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzycielka:) Słoiki z przetworami, pękate butle soku, kosze wszelkiego dobra, wspaniałe susze, grzybowe i owocowe, pęki ziół, dzbany orzechów... ja mam naturę zapaśnej wiewiórki. Męczy mnie to odizolowanie człowieka od jedzenia, widzimy tylko wyrób końcowy, w dodatku cżęsto zapakowany w folię czy plastik. Inaczej się je, gdy je się coś wyhodowanego przez siebie, obserwowanego od nasionka po owoc, zebranego własnymi rękoma, tak sobie myślę:)

      Usuń
    2. To prawda, no ale nieodwracalnie już wymyśliliśmy sobie plastikową cywilizację. Żeby się uwolnić od trudu na roli i grządce i mieć czas na czytanie o hodowaniu ziół :)
      W sumie ja chyba nie sprawdziłabym się jako człowiek ogrodowy, więc czytanie mnie satysfakcjonuje. Zwłaszcza przy zapachu ciasta własnoręcznie upieczonego. Co zrobić.
      Ale obraz pól pszenicznych we mnie siedzi przyjemnie, ta świadomość powiązania jedzenia z ziemią, z plonem, z sadem jest niezależna od marketów. Teoretyczne to trochę jest i literackie, ale zawsze. :)

      Usuń
    3. Może się jeszcze odwróci :)

      Usuń
    4. Ale naprawdę trochę się odwraca. Można zacząć od doniczki ze szczypiorem, prawda? Wszystko się bierze z tęsknoty, a człowiek tęskni za naturą tak czy inaczej. Mnie niesamowicie cieszą wyhodowane przez siebie marchewki, róże czy koper do ziemniaczków. Dziadziuś miał sad i ogród, ale byłam za mała, a potem za młoda, by rozumiec, jakim skarbem była jego wiedza - nie zdążył mnie nauczyć, jak się zajmowac pszczołami, jak szczepić drzewka, jak przycinac winogrona... ale gdzies we mnie siedział ten obraz sadu i ogrodu, tak jak w Czajce pól pszenicznych i to jest silniejsze, niż moja ignorancja czy lęk, że mi się nie uda. Więc próbuję, uczę się, metodą prób i błędów, sadzę i kopię i dobrze mi z tym:)

      Usuń
  6. Jeśli lubisz takie stare książki o zielarstwie, to na bibliotece cyfrowej Polona jest 'Wiadomość ciekawa, czyli skutek zbórz, jarzyn y ziół ku zdrowiu ludzkiemu wielu służąca przedrukowana' Biretowskiego z XVIIIgo wieku. http://polona.pl/item/7852990/2/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doroto, dziękuję ogromnie! Uwielbiam takie książki, szperam w antykwariatach, a cyfrowa biblioteka to spełnienie marzeń. Będę czytać i smakować:)

      Usuń
    2. Polona jest świetna!!! Polecam każdemu;))) A ile mają rękopisów Norwida;)

      Usuń
  7. jak dziś tylko poczytuję.. ziół mam niewiele w ogrodzie (pora na zmiany) za to bób kochamy i chyba z wzajemnością, bo co roku pięknie rodzi i to w kilku rzutach (za radą Kasi Bellingham wysiewam tak co 10 dni).. ech .. z tym odcinaniem od jedzenia to niestety chyba taki trend..niby coraz więcej osób wraca w naturalny rytm, ale jak przyglądam się okolicznym gospodarzom to ręce załamuję.. większość nie ma warzywniaków (bo czasu brakuje głównie), a niemal wszyscy preferują B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A napisz mi, jaką odmianę bobu polecasz takiej zielonej w uprawie bobu Kalinie?

      Usuń
  8. Hej, Kalino, odwraca się to, od-wraca. Widać chociażby po znacznej liczbie młodych, co do mnie na praktyki przyjeżdżają. Też powtarzam, że zaczynać najlepiej powolutku, od małej grządki. Ona zawsze ma tendencje rozrostowe, hi hi hi. A jak bób, to może i wężymord i salsefia i rzepka? A i zielarki się znajdą, jak ich poszukać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wężymord, dla samej nazwy, choć te czarne korzenie budzą we mnie dreszcze:) I salsefia, i rzepka też:)

      Usuń
  9. Brukwi jak zyję nie jadłam, ale chętnie spróbuję. I zgadzam się z Tobą, że w roślinach jest moc. Czy wiesz, że nie pamietam kiedy ostatni raz byliśmy u lekarza? Wszystkie choróbska załatwiam ziołami. A Polone już podsyłam córce:-)))
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leczenie ziołami na pewno jest lepsze i mniej inwazyjne. Jesli się da, też staram się unikać tego chemicznego... a Polonę i ja anektuję na podczytywanie:) Do tej pory znalam tylko Podlaską Bibliotekę Cyfrową;)

      Usuń
  10. Pięknie napisałaś :) Od wielu lat sadzę, zbieram, uczę się, zaprzyjaźniam - kocham to! W "Urzekającej" czytałam niedawno o roli przyrody - w pierwszym rzędzie jej zadaniem jest być piękną, a dopiero potem użyteczną. Szalenie mi się to spodobało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brukiew jadłam bez zachwytu, pewnie przepis lub moje wykonanie nawaliły ;) Pasternak sieję od dwóch lat, ale nie chce wschodzić, widocznie nie dogodziłam mu ... Spróbuję i w tym roku :)

      Usuń
    2. Mam taką listę rzeczy, których jeszcze nie jadłam, brukiew i węzymord na początku listy:) Musze sama się przekonać, czy będa mi smakować. No to posiejemy pasternak razem:)

      Usuń
    3. Wężymordu też jeszcze nie próbowałam. Jesteśmy więc umówione na zasiewy ;)

      Usuń
  11. W ogóle tracimy kontakt z otaczającą nas przyrodą, a w mieście widać to szczególnie wyraźnie. Potrafimy nazywać egzotyczne rośliny i owoce, które zobaczyliśmy w telewizji, albo gazetach, ale nie mamy pojęcia o tym, co rośnie przy drodze. Nie mówiąc już o całym bogactwie ukrytym w otaczających nas roślinach. Moja babcia trzymała koło łóżka taką książkę "Leki z bożej apteki" i tam można było znaleźć sposób na wykorzystanie każdej poczciwej roślinki, co też babcia (jak i zapewne większość jej rówieśnic) stale czyniła. Wiecznie coś zbierała, suszyła, macerowała... Kiedyś z roślinami i jedzeniem w ogóle był kontakt, bo wszystko miało swój czas i miejsce, wszystko było sezonowe, wyczekane. Dziś wszystko się zaciera, bo czy lato czy środek zimy, w markecie dostajemy zawsze te same przerośnięte potworki.
    A tymczasem za fiołkowe wino to chyba dałabym się pokroić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, czy można znaleźć na nie przepis. Przyjdzie wiosna, będą fiołki! Leki z Bożej apteki mam na podorędziu, dużo mnie nauczyły:)

      Usuń
  12. Pamiętam czasy , jak się oczekiwało na pierwsze zielone. Szczypior to wręcz spod śniegu chciało się wygrzebywać. Potem wiosenne sałaty i rzodkiewki . A fasolki , jak ja lubiłam zapach wyłuskiwany z przywiędłych strączków. Już to gdzieś pisałam , nie wiem czy u siebie czy u kogoś w komentarzach ale jakież było moje zdziwienie , na zdziwienie dzieci polem bobowym. Nie wiem jak sobie wyobrażały jego postać. Za to chwaliły się,że wiedzą jak rośnie ananas. Nie wiem czy ze szkoły czy z innego źródła ale ananas na tyle egzotycznie rośnie ,że trzeba było to wiedzieć. Ogórki oczywiście na drzewach. Jeśli nie pokażemy dzieciakom co z czego i jak to niedługo będą myślały ,że podłożem do wzrostu sałaty jest sklepowa półka. Uwielbiam zioła i uprawiać i czytać o nich i smakować i wonieć i tarzać się w nich.Mam to od maleństwa . Łąka to moje drugie imię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się bardzo przekonuję do sezonowości - zwyczajnie dobrze mi robi na żołądek, gdy jem to, co aktualnie dojrzewa i rośnie. Łąka - Leśmianem zapachniało:) Czy pamiętasz, jak głowę wynurzyłeś z boru, aby nazwać mnie łąką któregoś wieczoru?

      Usuń
  13. Mój tato, który jako dziecko bardzo nie lubił ziemniaków , obiecywał sobie, że jak dorośnie i będzie sam o sobie stanowił nigdy ziemniaka do ust nie weźmie. W czasie wojny trafił razem ze swoją przyszłą żoną i jej rodzicami do obozu pracy, a tam do jedzenia tylko zupa z brukwi była , a właściwie woda z odrobiną brukwi. Kiedyś udało im się zdobyć kilka ziemniaków . To było najwspanialsze jedzenie. :) Nie muszę mówić, że brukiew obrzydzili sobie do końca życia. Mnie natomiast brukiew zawsze będzie kojarzyć się z moja przyjaciółką. Jej rodzice mieli gospodarkę i wieczorem wszystkie dzieci z okolicy przychodziły do nich po mleko a przy okazji bawić się w chowanego i inne gry i zabawy. Tato Halszki miał zawsze dla nas ziemniaki z parnika, kiszone i surowe ogórki i brukiew pokrojoną w plastry do chrupania. To był codzienny rytuał.... Pamiętam te smaki do dzisiaj ... Moja córcia mieszka w Szkocji. Tam brukiew i pasternak są bardzo popularnymi warzywami. Natomiast prawie nie używa się korzenia pietruszki i selera. Och, rozgadałam się ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozgaduj się jeszcze, Haniu:) Brak takich opowieści, rozmów nieśpiesznych, historii przeżytych, nie zdawkowych, pozwalających odpocząć i słuchać. Kolejny znak naszych czasów chyba:)

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)