Jest pierwszy dzień wakacji, od czwartej trzydzieści podlewałam ogród, a teraz siedzę, piję zbożową z mlekiem i czuję się jak mruczący kot.
Na swój sposób prawdą jest, że łatwo być szczęśliwym, gdy się za wiele nie potrzebuje.
Niczego nie oczekuj, nie będziesz rozczarowana, mawiała Babcia. Święta prawda.
Wcale nie chciałam, by ktos mi pomagał rano z podlewaniem, To był mój poranek, moje krople wody, rozpryskujące się na piwoniach, moja chwila ciszy (nie licząc koguta Aaargh, Aaargh)
Ktokolwiek nawet z dobrymi chęciami zjawiłby się teraz, zepsułby mi to "moje", zamieniając na "nasze". Teraz jestem nasycona porankiem, ciepłem, zapachem dogorywającej Mary Rose, chodzeniem boso po mokrej trawie. Celebrowanie wakacji rozpoczęte. I powiem wam, nie mam wielkich oczekiwań. Jest dobrze.
Mary Rose przekwita. Mogłabym napisać o tym sonet, albo zacytować Marqueza. A niech tam, zacytuję. W końcu mam polonistyczne skażenie zawodowe i cytaty siedzą mi w głowie jak zaklęcie Rincewinda, wykonując mentalny odpowiednik siedzenia z popcornem przed ekranem.
Ludzie, których kochamy, powinni umierać razem ze swoimi rzeczami.
No cóż, Mary Rose umiera razem ze swoimi różowymi sukienkami, zapachem i deszczem płatków. Trochę smutno, ale własnie odkryłam, że zakwitły ostróżki i dzwonki. Czuję się jak władca haremu, którego opuszcza jedna z tysiąca żon, ale w kolejce czeka 999 równie pięknych. Ostróżki nie zastąpią mi Mary Rose. Ale czy wczoraj na pożegnaniu gimnazjum dumna uczennica nie oznajmiła w przemówieniu, żeby nie płakać za tym, co było, ale cieszyć się, że mieliśmy okazję to poznać?
Cieszę się, że poznałam w tym czerwcu Mary Rose.
No to jeszcze raz Marquez.
Życie nie jest tym, co człowiek przeżył, ale tym, co i jak zapamiętał.
A propos braku oczekiwań.
Chcę, żeby wakacje się działy, po prostu, żeby lato sobie trwało, z przemijaniem, brudnymi piętami, dmuchawcami i marnotrawieniem słodkich wieczorów.
Były takie lata, owszem, gdy miałam Ambicje. Zakładałam ładne zeszyty do wpisywania ulubionych wierszy, chciałam przemalowac połowę mebli, odpisac na listy z ostatnich stu lat i wygrać w konkursie na Najwspanialszą Etykietkę Na Dżem.
Tylko, że to już nie dzisiaj.
Po drodze nauczyłam się sztuki tracenia z Elisabet Bishop i Mary Rose.
Elizabeth Bishop
TA JEDNA SZTUKA
tłum. Stanisław Barańczak
W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy;
tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie
straty, że kiedy się je traci – nie ma sprawy.
Trać co dzień coś nowego. Przyjmuj bez obawy
straconą szansę, upływ chwil, zgubione klucze.
W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy.
Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz – wejdzie ci w nawyk
utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś uciec
lub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy.
Przepadł mi gdzieś zegarek po matce. Jaskrawy
blask dawnych domów? Dzisiaj – blady cień, ukłucie
w sercu. W sztuce tracenia łatwo dojść do wprawy.
Straciłam dwa najdroższe miasta – ba, dzierżawy
ogromniejsze: dwie rzeki, kontynent. Nie wrócę
do nich już nigdy, ale trudno. Nie ma sprawy.
Nawet gdy stracę ciebie (ten gest, śmiech chropawy,
który kocham), nie będzie w tym kłamstwa. Tak, w sztuce
tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy;
tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy.