Duży posadził japońską wiśnię na część zdanej matury. Od tej pory jest to drzewko Dużego i zawsze o nim myślę, gdy je mijam - a teraz chciałabym przy drzewku koczować, podziwiać i chłonąć, bo jest czas kwitnienia japońskich wiśni. I śpiewa mi się w głowie ta piosenka, oczywiście.
Codzienność smakuje teraz tak pięknie. Wszystko jest piękne. Nawet gumowce przy kępie narcyzów. Nawet kilka kwiatów wiśni w dzbanuszku po babci. I chodzi się w takim zachwycie, i człowiek łagodnieje - bo wiśniom, narcyzom, niebieskiej ławce, głosom żab i pierwszym kwiatom truskawek - obojętne im jest, co w polityce, co na rachunkach, co nam czasem zabiera sen. One są, i mają swoją kolejną wiosnę, i tak hojnie dają nam tę swoją beztroską prawdę.
Migawki z jednego poranka.
Czeremcha kwitnie. Skromnie, ale pachnie jak cały raj. I jabłoneczka rajska kwitnie, bo ona już całkiem z raju! Ciągle teraz w biegu. Do zachodu słońca. Ile się da, z taczką, szpadlem, widłami. Teraz będę mieć wolny tydzień. Naprawdę, wolny tydzień. Jakie to szczęście dla ogrodnika! Będę dla ogrodu, a on dla mnie, i spodziewajcie się, że nadrobię zaległości:) A jeszcze pola czekają, i łąki, i zbieranie mniszków, i pierwsze zioła, i syrop ze stokrotek - wszystko czeka. Bardzo łatwo jest przyjemnie spędzać czas, jak powiedziała Mała Mi.
- Poznałem dwóch nowych przyjaciół, mamo - oznajmił Mały, wracając z podwórka.
- Tak? A jak się nazywają? - pytam.
- Stefan i Franek.
Dumam, bo nikt mi się w okolicy taki nie kojarzy, więc upewniam się:
- A gdzie mieszkają?
- W naszym oczku - wyjaśnia Mały, nagarniając z kuchni pieczone pierożki, jeszcze ciepłe - Stefan jest żabą, a Franek ropuchą.
Aha.
To by było na tyle.