O serce, kiedy kochane słońce jest w podróży
Na północ, dźwięki śpiewające zatrzymaj,
Zatrzymaj swym ogniem ciepło i odpocznij sobie
Śpij spokojnie, jak śpi cierpliwy kwiat róży.
Helen Hunt Jackson
O serce, kiedy kochane słońce jest w podróży
Na północ, dźwięki śpiewające zatrzymaj,
Zatrzymaj swym ogniem ciepło i odpocznij sobie
Śpij spokojnie, jak śpi cierpliwy kwiat róży.
Helen Hunt Jackson
Dokąd wam się tak spieszy
Poczekajcie wolnego
Czemu nic was nie cieszy
Nawet ten mróz tak świeży
i świst wiatru polnego
No cieszy mnie, cieszy. Wyszłam rano w kapciach pstryknąć zdjęcie brzóz. Skrzypi śnieg. Po Świętach, zostały niezjedzone kawałki makowca, choinka trochę przeczołgana przez koty, jeszcze tydzień wolnego , którego nie poganiam, bo nie wiem, kiedy znowu będę siedzieć nad taką rzeką niezmąconego koniecznościa robienia czegokolwiek czasu. Bez paniki w umyśle, że czegoś nie zdążę. I myślę, że trzeba się bardzo uczyć od kotów i dzieci tego celebrowania bycia jako takiego, od sikorek, sosen i obłoków. Przyjemna taka nauka.
Mały mi kiedyś powiedział mądre zdanie, objąwszy mnie, gdy trochę marudziłam, że czuję się niekomfortowo, bo czegoś nie zdążyłam, nie uprasowałam, nie upiekłam i nie doglądnęłam, jak bym chciała.
- Wystarczy, że jesteś, mamo.
I nastał świąteczny ranek, przez okno światło, na śniegu iskrzący się blask. Przyjemnie mieć białe Święta, przyjemnie pić świąteczną kawę z Miłym, patrzeć na koty, marzące o brzuszkach sikorek. Mały zobaczył dzięcioła dzisiaj, w czerwonej czapeczce. Do kawy dojadamy wigilijnego jeżyka. Z jeżykiem jest taka historia: mama Miłego opowiadała, że jej mama usłyszała przepis na jeżyka dawno temu, przez radio, mówiło się na nie toczka. To były lata pięćdziesiąte, w domach były takie odbiorniki, nazywali je kołchoźnikami albo toczkami właśnie. Był tylko jeden program. I z tej toczki babcia usłyszała o tym, jak zrobić jeżyka z maku, ciastek i ryżu. U nas robimy co roku, a jeżyk wygląda tak:
Jest całkiem smaczny, dodaję też bitej śmietany. I pocieszny. A tu na kolejnym zdjęciu prezent od Mikołaja, pierwszy egzemplarz, jeszcze pachnący drukarnią.
Na trzydziestolecie Kresów, z piękną muzyką pani Agnieszki Glińskiej i moimi słowami, nagrana w studiu Rembrandt, w aranżacji pana Marka Kubika. Śpiewają kresowiacy, laureaci poprzednich edycji i przyjaciele konkursu poetyckiego Kresy. Słucham sobie do ubierania choinki. I tak cieplej na sercu, mimo różnych szarych Buk.
A te cudowne bombki dostał Miły w prezencie. I teraz je wieszamy.
I jak powiesiliśmy, to nastała bajka, dziadkowoorzechowa, koronkowa, szydełkowa i pachnąca choinką. I w sumie już u nas święta. jeszcze tylko wianek w kuchni, jeżyk z makiem i bubliczki, pieczone w piekarniku, z kminkiem, kapustą i grzybami, do barszczu. Nie mam parcia na sprzątanie, chce odpoczywać i patrzeć za okno, na sikorki w sosnach. Puchatka zabawnie stuka na nie zębami i popiskuje. Będę sobie teraz czekać, wyciągnę Dzieci z Bullerbyn, Zime Muminków i ten piękny wiersz
Leszka Długosza:
Urastaj mi powracaj cieniu domu dalekiego
I ty choinko pod oknem świetlista
Łzo czysta skryta u oka dziś mojego
Raduj się wesel mi się jeszcze
Dziecinne moje Boże Narodzenie
Po calutkim choćbym szukał świecie
Nie wypatrzę gwiazdki tak pierwszej
Nie napotkam pasterzy weselszych
– Nie ma już zim takich na Ziemi
Dzisiaj Makarego. Gdy Makary pogodny, cały styczeń chłodny, a u nas śnieg, deszcz, chmury, wietrzysko. Niestety, ani skrawka błękitnego nieba, więc styczeń chyba chłodny nie będzie. No, chyba, że almanach pani Jadzi z przysłowiami i obliczaniem zmiany pogody po pełni przestał się sprawdzać. Wszystko możliwe, czasy mamy dziwne.
Z wesołych rzeczy, to wycięliśmy choinkę i już stoi w pokoju. Naniosła nam szpilek, liści brzozowych, bo w lesie rosła w towarzystwie, wody z topniejącego śniegu tez naniosła, ale wszystko wynagradza magiczny zapach, który przywędrował z tym leśnym cudem. Puchatka jest bardzo zainteresowana.
Jest coś kusząco, dojmująco chwytającego za serce w takiej nagiej, czystej choince. Wiele razy miałam pokusę, by jej w ogóle nie ubierać, ale w tym roku dostanie specjalne ubranko, Miły dostał prezent od pewnej starszej damy za zrobienie jej kuchennych mebli, zestaw ręcznie robionych ozdób z szydełkowej koronki. Czekają już od wakacji i nie mogę się doczekać, gdy szydełkowe gwiazdki i bombki zawisną na tych kostropatych, nierównych, ale za to z własnego lasu przyniesionych gałązkach.
Póki co, jest tak.
Śnieg, choć mokry i mocno zaprzyjaźniony z deszczem, polukrował jednak trochę ogród i uliczkę Cichą. Wspominałam dzisiaj z Małym chodzenie na sanki, na Papikową Górkę. Dawne czasy, nie pamiętam, kiedy zjeżdżałam... i jeździłam po łyżwach po zamarzniętej na lodową kość rzece i rozlewiskach na łąkach.
— A mama cię puszczała?
No właśnie. Puszczali nas i na łyżwy, i na górkę, i na kuligi, wracało się mokrym od stóp do głów po lepieniu bałwana lub walce w fortach na śnieżki. Ale to były inne czasy, teraz to nie ma takich czasów, rzeka zamarzła tak mocno, że wozy na skróty po niej jeździły i traktory, omijając most, a wylewała aż pod cmentarz, całe hektary ugorów stały pod lodem. Można było na łyżwach mknąć pod Kuraszewską Górę, gdzie legenda umieszczała zamek królowej Bony, a Tata łapał ryby z przerębli...
Teraz rzeka nie zamarzała od lat. Toczy ciemny, wąski nurt w krzakach łozin...Hej, przejaśniło się! Makary mrugnął niebieskim okiem!
Rudzika już nie ma, zbyt beztrosko przebiegał przez szosę przed domem, jakiś kierowca jechał zbyt szybko w tamten ciemny, grudniowy ranek. Nie zdążył przebiec nasz mały, puchaty, bursztynowy przyjaciel.
To ostatnie zdjęcie, które zrobiłam mu, gdy chował się pod stołem i udawał, że go nie ma. Nie ma na to odejście słów, poza tym, że małe, puszyste stworzenie tak wiele zmienia w życiu człowieka i tyle daje miłości.
Puchatka została sama i próbuje integrować się z naszą Księżną, no ale, wiadomo. Z księżnymi nie ma lekko, więc próby łapania starszej damy za ogon czy zaczepiania łapką to nie to samo, co męczenie brata. Ale musimy z tym sobie radzić, przewałęsaliśmy się smutni kolejny dzień, ja sobie popłakałam, oglądając zdjęcia, wyprzytulaliśmy resztę kocich przyjaciół, a Mały oznajmił, że to był najsmutniejszy poranek tego grudnia, gdy mały, koci duszek zostawił nam pustkę w kształcie zwiniętego na kolanach kłębka. Mamo, jak brzmiało to zdanie z Małego Księcia?
- Decyzja oswojenia niesie z sobą ryzyko łez, synku.
I księżniczka na świeżym pranku
Czekanie na Boże Narodzenie lubię prawie tak samo, jak czas Świąt. Lubię rozmowy, czy będzie biało, czy nie. Lubię planowanie, kiedy iść po choinkę do lasu za domem, zapach suszonych plasterków pomarańczy, herbatę, bluszcz w ogródku, mokry i zimny od marznącej mżawki, lubię koty na parapecie, wyciąganie zeszłorocznych pudełek z bombkami z piwnicy, lubię, gdy Mały zjada adwentowy kalendarz...
Lubię małe, wiejskie święta. Dzwonki, nieodśnieżoną drogę, Biblię na stoliku, świerkowe gałązki, przyjeżdżające dzieci. Im starsza jestem, tym mniej mi trzeba, zwłaszcza z tego, co na zewnątrz.
Jakby całe cieszenie się przenosiło się do środka, do zwiniętych jak kot, ciepłych myśli.
Średni przyjechał do domu, taki dorosły, bo już pracuje, robi piękne rzeczy ze stronami internetowymi i nazywa to pracą rzemieślniczą, co mnie nieodmiennie wzrusza. Mały na targach fantastyki, Duży zakopany w statystycznych projektach, a ja czekam na Święta, trochę sprzątam, trochę piszę, maluję, karmię koty, gotuję krupnik i wącham pomarańcze.
Wczoraj zerkałam na Dzieci z Bullerbym, na opis Świąt, ale jeszcze nie, jeszcze poczekam. Jak się dłużej czeka, bardziej smakuje.
Czekam na Mokraczka, wydrukowane już są pierwsze egzemplarze.
Czekam na mróz, bo wyniosłam do ogrodu wodę w balonikach, by zamarzła na zimowe latarnie lodowe, chcę sobie zrobić taką, jak Too Tiki, no ale od dwóch dni deszcz, śnieg na bluszczu stopniał i zielono, wesoło błyska szmaragdowy mech.
Ale, żeby łatwiej się czekało, Mały zawiesił w saloniku na kominku lampki. I też ładnie błyskają, zwłaszcza, gdy ciemno za oknem, a koty drzemią.
Czekam na urlop, ostatnio za dużo, za szybko, za intensywnie w pracy.
I czekam na zimowe przesilenie, bo ciemne ranki ciężko się rozsuwa, jak grube zasłony, nawet gorąca czekolada i zimowe mruczanki czasem mają chwile zwątpienia. No i tak wolno wędrują sobie dni, bez pośpieszania, muszą się dopełnić, każde adwentowe okienko, każdy podarek od życia. Filiżanka od klasy na Mikołajki. Koc od Średniaczka, wełniany i puchaty.Wspólna kawa z Miłym, zapach mokrego lasu, gdy wybieram choinki, pomarańcze...
Jak zrobię lodowe latarenki, pokażę. na razie kot, książka, pomarańcze i zimowe światła. I czerwone jagódki konwalii na bieli:)
Długo nie pisałam, bo listopad mnie trochę zasypał, zatopił i zadumał. Mnóstwo pracy, zastępstwa, późne powroty, ciemne ranki, trochę smętków różnych i chęć, by zamknać się w jakimś muminkowym świecie od tego, co na zewnątrz. Z dobrych i jasnych rzeczy, to wodnik Mokraczek już w druku, świąteczna piosenka napisana, wszyscy jesteśmy w Kalinowie zdrowi, koty na zimę wygrubaszone, a na kominku stoją już dwa dziadki do orzechów i pachnie jedliną grudzień, miesiąc dzwoneczków i bajek.
Dzisiaj ugotowałam zupę dyniową, upiekłam babkę dyniową i usmażyłam dyniowe placki. Spadł pierwszy śnieg i zapukała znowu do nas Narnia.
Jeszcze go mało, jeszcze wygląda to jak ciasto z cukrem pudrem, daleko do kresowych zasp, sopli i kapeluch.Ale nastrój jest od razu milszy, gdy ciemnym rankiem budze Małego do szkoły, w kuchni pachnie owsianką z cynamonem, a koty wpadają jak stado koni, pchając się do misek.
Koty to w ogóle ostatnio spora częśc naszego życia. Puchata, mrucząca i zajmująca uwagę. I kolana.
I u ukochanego pana. Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za dobre myśli i spróbuję być więcej. No i czas na pierniki...:)