30 maja 2014

Pachnidła majowe

Jak Titanic przez ocean, tak ja sunę ze szkoły do domu, z torbami wypakowanymi po uszy młodą kapustą, ziemniaczkami, a i mleka butelki, chleb, sok, rozmaite obiadowe dobro...
Idę tak, z drugą torbą wypchaną zeszytami, obijającą się o biodro, a zza płotów, zza ogrodzeń, spod mostku płyną do mnie majowe pachnidła, olfaktoryczne symfonie cudów.
Mój Boże, jaśmin... zakwitł w ciągu jednego dnia, biorę w palce waniliową kiść, wtulając nos, czoło w tą najczystszą poezję zapachu, wciągam w płuca esencję mojego lata, szczęśliwa, zapominając o trudnych telefonach, ocenach, klasówkach, zabieganiu... Mój Boże, dzięki Ci za jaśmin...
Ledwie się odrywam i idę jakoś dalej, mijając  gargamelową willę, przy której esowate rabatki, tuje, pampasowa trawa i kępy smutnych szałwi, a tu zza rogu wychyla się ku mnie drewniany domek, a przy nim piwonie. Cudne, wieloletnie kępy, dorodne i zdrowe, kule różu i bieli, a zapach... Nogi mi sie uginają, gdy piwonie dołączają do jaśminu, to coś jak duet wiolonczeli i fletu, ze słodyczą melancholii...
- Jakie cudne piwonie...! Jak zazdroszczę, takie królewny wyhodować...
 - Jesienią będę rozsadzać, pani dam, pani tylko przyjdzie, to się podzielę, bo wielkie strasznie i tu rabatkę chcę zrobić, chce pani?
- Czy chcę? Na skrzydłach przylecę!
Odrywam się, oddechu aż brak, idę dalej, a w miejscu, gdzie mieszka największa chyba ludzka u nas nędza, nagle dopadają mnie goździki. Pan Bóg jest sprawiedliwy; ci, którym co zimę znika płot, bo idzie do pieca, gdy brak drzewa, a ostatnie lata chude bardzo, bo płot już trzeci rok nie wraca- a więc ci mają kępy goździków rózowych, niziutkich, jak oprószonych srebrem, pachnące jak Sklepy cynamonowe zmieszane z Pachnidłem, wanilia, cynamon, miód i jedwab, aż klęknąć się chce, wtulić głowę i szeptać za Gałczyńskim:

Cicho serce, o tak, połóż głowę
i świt jest dobry i świat miękki jak aksamit
powtarzaj za mną: w nieruchomym, złotym oceanie
płyną łodzie białe i różowe...

Moje majowe pachnidła, jak żyć bez was? Nie da się, nie można, nie wolno.
Gdyby psalmy były kwiatami, byłyby piwoniami, jaśminem i goździkiem.


29 maja 2014

Szafiry i ametysty. Odchodząca Księżna.

Nie posiadam ja w szkatułce szafirów, ametyst śliczny mam tylko jeden, od Agi - Margolci, przysyła mi piękne sny, ale w ogrodzie są prawdziwe skarby, jak najbardziej. Jak udzielna księżna chodzę między nimi, zachwycając się fioletami, aksamitami, eterycznymi kolorami najdelikatniejszych ametystów, tych, co stają się niemal błękitem, jak rąbek tuniki samej Iris.
Szafirową nitkę wieczór plącze, szafirowe cienie wabią nas, pisał Gałczyński, a Rimbaud dodawał - w godzinach goryczy wyobrażałem sobie kule z szafiru. Jest w fiolecie jakaś powaga, cisza, jak skrysztalone westchnienie. Fioletowe kwiaty nadają ogrodowi tajemniczości, uroku, wydają się szeptać o historiach ksieżniczek zamkniętych w wieżach, o zagubionych medalionach, o łagodnym smutku...

Jak potem ogień spływa w grzywach

 - I wszystkich traw dosięga

  Zanikający rys szafiru 

 Jak odchodząca Księżna 

 


To moja ulubiona Emily Dickinson. A to szafirowe i ametystowe kwiaty z kalinowego ogrodu.






I tym szafirowo - ametystowym akcentem żegnam odchodzącą, majową Księżną wiosny. Podzwaniając cygańskimi kolczykami gwiazd, w białej, kalinowej sukience, nadchodzi czerwiec i magiczne lato.





28 maja 2014

Dać dziecku całe powietrze



Idę szkolnym korytarzem i widzę słodki i miły nauczycielskim oczom widok; oto szeregi pochylonych nad książkami uczniów, mniejszych i większych, a każdy czyta ze skupieniem, z zapałem, czoło marszczy, minę marsową przybiera, widać wiedzę wtłacza do opornej głowy...
Nie, to nie sen.
To zwyczajny dzień w szkole pod koniec roku szkolnego, a owi męczennicy nauki to poprawiający oceny.
- Prosz pani... proszpani, czy jak przyniosę jeden relief i dwie rzeźby z gazety, wyjdzie mi szóstka?
- Proszpani... ile mi brakuje do czwórki? Mogę przynieść na jutro cztery zaległe prace?
- Jutro nie mamy plastyki - tłumaczę rozczochranemu młodzieńcowi z klasy V, który z desperacją w oczach przypiera mnie pod salą chemii.  Kątem oka widzę oblężoną koleżankę z geografii, która opędza się trzymanymi w ręku sprawdzianami.
- To nic, przyniosę na polski! - nic nie stropi mego petenta.
Poprawiają z fizyki, z biologii, ba, nawet z wu- efu. Dzisiaj w zdumienie wprawiła mnie szczupła dzieweczka z klasy IV desperacjo oświadczająca, że jest w stanie poprawić na jutro około dwudziestu ocen z polskiego, w tym sprawdziany, kartkówki i dyktanda, jeśli tylko pani pozwoli.
Pani nie pozwoliła, bo rzecz byłaby godna księgi Guinnessa, a znając możliwości dobrej z serca ale okrutnie z polskiego słabiutkiej dzieweczki, niewykonalne. Na widok jej wypracowań, cytując Makuszyńskiego, Mickiewicz płakałby w niebie i tłukł dostojną głową o twardą gwiazdę.
 Ci, co rok cały spędzali w błogim nieróbstwie, nagle zapierają się w żywe oczy, że kochają księgi, gotowi są pisać sążniste wypracowania i zostać po ósmej  lekcji, byle spędzić czas z "Przygodami Tomka Sawyera". Kiedy owe obietnice, deklaracje i przysięgi nie pomagają, wytaczane są cięższe działa w postaci babć i ciotek, ojców z niepokojem w oczach i mam nerwowo ściskających torebki, z wilgotnymi oczyma.
- Proszpani... proszpani... 
Zawsze mnie zdumiewa ten czas, nieodmiennie od lat. I cóż, jeśli ów delikwent dopuścił się tylko "lekkomyślności miłych i nikogo nie krzywdzących",szczerze wyznaje, że na widok Sienkiewicza go wstrząsa, a o Robinsonie wie tylko, że brodaty był z niego jegomość, to próbujemy. Przygotowuję testy, sprawdzam uzupełniane i nagle odkryte, zakurzone ćwiczenia, mówię mamie, przyciskającej mnie w sklepie między regałem z warzywem a nabiałem, że owszem, jest nadzieja, ważne, że chce, że jak się zmobilizuje, to nadrobi... damy radę.

- Nie, epitet to nie część mowy. Zacznijmy jeszcze raz...
- Brody ich długie, kręcone wą... wąsiska...

Klasa piąta opisywała dzisiaj zwierzę domowe, czyli pupila. Rezolutny, podgolony dżentelmen ogryzając długopis nasmarował mi epopeję pt. Mucha Domowa. Tłumaczył, że stwór  żyje w domu, czyli zwierzę domowe, zgadza się, muchy on sam lubi, traktuje jak pupile i uważa za obiekt niezwykle interesujący.
Skonfiskowałam trzy ludziki lego, którymi bawił się inny, ale zlitowałam się i oddałam na przerwie. Pomogłam narysować chomika europejskiego. Uczyliśmy się udzielać pierwszej pomocy, czego efektem było zabandażowanie połowy klasy szóstej. Skończyłam monitorowanie podstawy programowej i dałam nadzieję kilku nagłym fanatykom plastyki, którzy z blaskiem w oczach deklarowali, że do piątku przyniosą wszystkie zaległe od 3 miesięcy prace plastyczne, w tym barokowy ornament i papierową wieżę Eiffla.
Korczak mi się przypomniał:

...dać dziecku całe powietrze, słońce, całą życzliwość, jaka mu się należy, niezależnie od zasług czy win, zalet czy przywar







 Na zdjęciu; moi szóstoklasiści:)

25 maja 2014

Wczesne lato w dolinie górnej Narwi, czyli jak pachnie łubin?

Rzeka płynęła tędy od tysiącleci. Niosła wiosenny muł, letnie odbicia słońca, jesienne liście z puszczy, zimowe kry. W wiklinowych gąszczach  do dzisiaj mieszka ponad dwieście gatunków ptaków, z czego ponad 150 to lęgowe.


Łąki po horyzont. W jedną stronę park białowieski, w drugą narwiański, wyżej biebrzański. Moja Narew jest rzeką homerycką, meandruje, tworzy rozlewiska, zakola, pozwala niebu odbijać się w spokojnych wodach, a obłokom nieść deszcze, które krzywdy nie robią, bo co nie pójdzie w bagna, wsiąknie w piach wokoło. Trzy dni ostatnio lało i nie ma śladu - ogród dzisiaj suchy jak pieprz przysłowiowy, podlewałam dwie godziny. Piasek przefiltrował wszystko, ale za to sosnowe lasy pachną żywicą.


Rzeka płynie i płynie, z szafirowymi broszkami ważek, z gąszczami mięty, z żółtymi grążelami, z bobrami, skaczącymi z brzegu o zachodzie, ze smukłą wydrą i błyszczącym okoniem...
Gmina musiała opracować korytarze ekologiczne migracji żubrów, co po polsku wyjaśnia się - pełno żubrów ci u nas, zdarza się, że  lezie żubrzysko prosto asfaltówką, albo wyłazi stadko na żwirówkę pod wsią i nic sobie nie robi z zakłopotania sąsiadów.



Łąki, ługi, mokradełka, też ich nie brak. Megi by pewnie wiedziała, co na nich kwitnie- fioletowe, żółte, purpurowe... Rozpoznaję kuklika, rdest, firletki, jaskry, ale są jeszcze niby osty, jakieś frędzelki białawe, jakieś szafirowe małe kwiatuszki, mnóstwo bogactwa roślinek, o których wiem tylko, że piękne...



W rowach pod lasem zakwitły łubiny, biedrzeńce, czerwienią się pierwsze czereśnie po sadach, wykłosiło się zboże. Wczesne lato, bardzo wczesne w tym roku, nawet akacje kwitną. Dziwnie, ale jak natura daje, to bierzemy- zjadłam wczoraj pierwszą czereśnię prosto z drzewa...


Inwentaryzuję zdjęcia, zakochana w swojej narwiańskiej dolinie po uszy, żeby tak można tego lata nabrać na zapas! Zawekować w słoiki, mieć zapasy na zimę zapachów, barw, zachwytu.




Dzisiaj zastanawiałam się jak pachnie łubin, do czego to porównać, te fale odurzającego aromatu, płynące w upale z ciepłym wiatrem? Coś jak perfumowany jedwab, jak mydło marsylskie i stare księgi, jak woskowane meble z sosnowymi igłami, jak zielnik, zasuszone płatki róż i fiołków, zmieszane z lasem i błękitnym adamaszkiem... Nie umiem tego wyrazić, ale ciągnąc rowerem olbrzymi bukiet zanurzałam w kwiatach łubinu twarz, by nasycić się po uszy.
Teraz stoi w kuchni i pachnie jak... jak całe lato.


24 maja 2014

Nocorek

Zaganiam Małego spać.
Jak zawsze, ratuje się ogólnie znaną taktyką "Jeszcze Muszę Zjeść I Napić się Mamusiu", co zazwyczaj zajmie kilka minut. Dzisiaj jednak zaskakuje mnie czymś innym.
- Zrobisz mi ładny nocorek, mamusiu? - pyta przymilnie.
- A co to jest nocorek? -  chciwie czekamy na wyjaśnienia.
Mały, zadowolony z publiczności i chwil spokoju, oznajmia dumnie:
- No jak to, nie wiecie? Jest podwieczorek, czyli jedzenie po południu, to jest i nocorek, czyli jedzenie w nocy! To zrobisz mi nocorek, najlepiej kakao i grzanki, takie dobrze przypieczone?

Filologiczny duch w potomności nie ginie! Lubicie podjadać nocne nocorki?



22 maja 2014

O kwitnących poziomkach, Korczaku i błękitnych godzinach.

 
Cudne zdjęcie stąd

Poziomki kwitną, po raz kolejny zawstydzając mnie hojnością - tyle ich, tych jasnych kwiatków, a wcale o nie nie dbałam, zasiały się same w szczelinach skalniaka, między miętą, pod kokoryczkami. Otaczałam opieką wychuchane lilie, podsypywałam lepszą ziemią róże, a tymczasem na różach plantacje mszyc, lilie coś żre, pewnie ślimaki- a poziomek mnóstwo, zdrowych i ślicznych. Jak to wytłumaczyć?
Ha. Zagadka wszechświata.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że dobre dzieci potrzebują dobrego nauczyciela, ale trudne dzieci- najlepszego.
Czuję się czasem nie najlepszym nauczycielem.
Czuję, jakby wiele moich słów, dziesiątki rozmów z tymi trudnymi, najtrudniejszymi rozwiewały się jak dmuchawce na wietrze.
Czuję się tak,  że wstyd mi przed Korczakiem, bo mogę dać moim trudnym rozmowy, głęboki oddech, by nie wybuchnąć, gdy zaboli, ale nie mogę zmienić ich życia. Rodzin, które niosą na chudych plecach jak ślimaki wynaturzone muszle. Nie ma czasem mam, które zrobią kanapkę i zacerują dziurę w spodniach. Nie ma często ojca, który by był przykładem cudownego, silnego mężczyzny, który kocha i który ustawia do pionu, gdy zawiruje coś w młodej, niemądrej głowie. Czasem nie ma nawet niczego, jest tylko ta wylewająca się agresja, złość na świat, na szkołę, na mnie, bo wymagam, a nie mogę im pomóc.
Ale czasem błyśnie promyk słońca. Jak dzisiaj, gdy snuliśmy z czwartoklasistami plany założenia redakcji szkolnej gazety we wrześniu, gdy rozdzielali sobie funkcje, kto naczelny, kto reporter, kto od reklamy, od sportu... A potem chudziutka blondyneczka, która kiedyś nie wróciła do domu, bo dostała gorszą ocenę na koniec, więc schowała się w piwnicy, aż ją sąsiedzi znaleźli- a więc chudziutka moja aż klasnęła, oznajmiając- czemu już nie jest wrzesień, proszę pani, jak ja wytrzymam do września? Pani się nie zawiedzie, ja mam ukryte zdolności, pani zobaczy!
Wzruszam się.
Patrzę.
Na ich wyciągnięte skarpetki, na entuzjazm w oczach, który tak szybko gaśnie, na tych trudnych, spluwających pod cudze nogi, z rękoma w kieszeniach, ze zmrużonymi oczyma, których niby nic już nie interesuje, ale w końcu robią mi rzeźbę z gazety, przegryzając taśmę zębami w skupieniu, sklejając papierowe cudaki... by potem rzucić taką wiązanką, że szewc by oczy otworzył.
Marudzę, wiem. Zmęczenie materiału.
Kornel Makuszyński, kolejny mój pocieszacz napisał - z daleka wszystkie godziny szkolne błękitnieją.
Niech błękitnieją, jak niebo. Trzeba mi tego.



21 maja 2014

Zabieram was na łąki.

... ściągam buty, woda jeszcze chlupie gdzieniegdzie niżej, choć wyżyny pełne traw są suche i wonne, przesiane wiatrem i słońcem. Jaskry, srebrniki, firletki, trybule, trawy - szmaragdowe morze jest najcudniejszą łąkoterapią. Zmęczona wracam po szkole moim ulubionym Wietnamem, po obu stronach podmokła łąka, mogąca udawać ryżowisko, jest też strumień - wielkie ci dzięki, jasny strumyku za twoje piosenki! Zmęczona brodzę w tym ruchomym oceanie, ruchome w ruchomym, jak Nautilus płyniemy na tym barwnym kobiercu, a złe rzeczy odchodzą, raniący szkolny hałas, trudne dzieciaki, masa papierów, biurokracja, zmęczenie końcoworoczne,  wszystko. Jestem ja i łąka. Cichutko wygląda z dna serca mała, zachwycona Kalina, drepcąca boso przez jaskry i koniczyny...
Zabieram was na łąki, przynoszę wiersz Miłosza i  moje zdjęcia i już nic nie mówię, teraz tylko  położyć się w ciszy, na tej suchej, wonnej wyżynce, wśród mietlic, srebrnych baletnic kostrzewy, wśród komosy i wiechlin. Niech nas otuli koniczyna a błękit owionie znużone głowy. Głogi kwitną, niosą zapach nadchodzącego na palcach lata. Cii. Tak dobrze:)
Dzięki Ci, Panie, za łąki...





Łąka

Była to łąka nadrzeczna, bujna, sprzed sianokosów,
W nieskazitelnym dniu czerwcowego słońca.
Całe życie szukałem jej, znalazłem i rozpoznałem:
Rosły tu trawy i kwiaty kiedyś znajome dziecku.
Przez na wpół przymknięte powieki
wchłaniałem świetlistość.
I zapach mnie ogarnął, ustało wszelkie wiedzenie.
Nagle poczułem, że znikam i płaczę ze szczęścia.