Zegar potuptał godzinę wstecz, ale nic to nie dalo - ranki już ciemne. Budzą mnie koty, przeważnie o jakiejś kociej, nie ludzkiej godzinie, jakieś czwarte rano, albo jeszcze wcześniej.
Ale lubię te ranne godziny półmroku, gdy w kuchni mruczy radio Czajka, kawa jest najsmaczniejsza z obitego kubeczka (kot wlazł pod nogi, upuściłam), przeglądam sobie ogrodnicze strony albo czytam wiersze. Nic ciężkiego, poranne, łagodne przyjemności. Na przykład Wierzyński Kazimierz, ten, śmiejący się ze zdjeć znad okularów. Ten, którego ojciec był urzędnikiem kolejowym, a on sam dziecięce lata spędził w miasteczku o nazwie Stryj, zawsze mnie to bawi:) Miał na biurku zdjęcie Staffa. W wieku trzynastu lat popełnił wspaniały utwór, który rozumiem całym sercem: a owo dzieło kończyło się monumentalnym zawołaniem: Niech żyje cudny, wielki świat, Niech żyje życie…!
Uśmiecham się, bo sama wtedy pisałam, że Góry Świętokrzyskie są właściwie niskie. Światr trzynastolatków jest jak najwspanialsza szarlotka. Ale dzisiaj, w porannym półmroku, z dobijającym się w okna wietrzyskiem i deszczem czytam dorosłego Wierzyńskiego o jesieni.
Chyba tu razem
zeszły się wszystkie jesienie,
Sosny w mgle jak w burzanach stanęły
faliście
I za ręce się wzięły gałęzie i liście,
Głogi ostre, czerwone i lśniące derenie.
Wody wokół rozlane matową platyną
Chłodem wioną i wolno o brzeg swój
płyciutki
Uderzają i pluszczą, przynoszą mu łódki
I odchodzą znów cicho, i cicho znów
płyną.
W ruinach zamków starych zlatują się
sowy,
W dziuplach, których przez wieki dla
siebie ustrzegły,
Siedzą ślepe i drapią pazurem swym
cegły,
I długo myślą głową w kapuzie brązowej.
I jest w bladej przestrzeni i w pustce
tej dzikiej
Czarodziejstwo, co nagle dojmuje,
zachwyca -
Ile tu duchów błądzi przy świetle
księżyca,
Jak tu musi być wiosną, gdy dzwonią
słowiki!
Kupiłam cebulki puszkinii - chcę posadzic w doniczce, żeby mi wyrosły na Nowy Rok, gdy będę tęsknić za światłem. Wróciłam do pracy po dłuższej przerwie i próbuję poustawiać znowu świat jak ksiazki na półce, wedle swego własnego, zmyślnego szyfru. Jak przyjemnie, że każdy jest inny. Mnie cieszy puszkinia (co za cudna nazwa!), kawa, wiersze, dobre myśli o Wierzyńskim, który pisał, że jego żona posadziła nasturcje w skrzynce w kamienicy, a potem napisał jeden z śliczniejszych poematów dla tej nasturcjowej żony - dorównują mu chyba tylko wiersze Konstantego dla srebrnej Natalii. A wiersz brzmi tak:
Boże, Boże,
Nie daj się smucić mojej żonie,
Ona jest wszystkim, co mi zostało,
Marzeniem, pisaniem,
Kwiatami na dworze,
Brzozą białą
Z rzeczy ujmujących, to jeszcze jego listy do Haliny Wierzyńskiej, które podpisywał Stary Żuk - uśmiecham się, czytając, pijąc kawę i patrząc na koty w pudełkach. Jesli ktoś chce więcej, to czytałam sobie
tu.
Napisz do mnie, Żuczku drogi,
bo bardzo mi brak Twego pisma, Twego widoku i Twojej obecności. W dzień jestem
zajęty, ale wieczorem bardzo, bardzo chciałbym z Tobą o wszystkim pomówić, ale Ciebie
nie ma. To właściwie świństwo. […]Napisz mi zaraz, właściwie przyznam Ci się, że już dziś oczekiwałem listu od Ciebie i nawet w skry-tości już się cieszyłem. Tymczasem – nic! […] Całuję Cię, synku drogi, karm rybki, żeby nie schudły, uważaj na siebie, pamiętaj o mnie. Jak sypiasz sama i co robisz rano, gdy
się zbudzisz? Całuję Cię, tulę i – pisz na Boga! […] Całuję Cię, proszę o list […]. Tylko zaraz! Całuję Cię jeszcze raz, proszę troszkę mnie polubić, moja Ty pamięć jedyna.
Twój wierny i stary Żuk