31 grudnia 2011

Druga strona wszystkiego i Dolina Wiśni

Piosenka Joni towarzyszy mi na koniec tego roku. Dzisiaj rano, siorbiąc herbatę i patrząc na śnieg- tak, snieg pada- myślałam o tym, jak rok temu założyłam tę odsłonę bloga i nazwałam ją Jarzyny i milość. Może zabawnie, ale to było nasze domowe hasło na ten rok 2011: Lepsza miska jarzyn, a przy tym miłość, niż karmny wół wraz z nienawiścią. Salomon to powiedział....
Co będzie w tym nowym roku, młodziutkim, jak pędy fasoli, co ją dzisiaj z Małym posadzimy?
Czuję się po drugiej stronie wszystkiego. Jak Joni, patrzyłam kiedyś na chmury jak na pierzaste zamki, potem tylko jak na niosące deszcz brzuchacze, a teraz znów stoję po drugiej stronie. Ludzie będą dzisiaj tańczyć i wznosić toasty, my będziemy wyciskać soki, robić domowe lody i ratatouille, bo Mały zakochał się w filmie o szczurku w restauracji i też chce taką potrawę. Poza tym sprzątam od rana, słucham Helene Boksle, czytam Jesień Sredniowiecza i czuję się po drugiej stronie wszystkiego.
Odejścia, które bolały, znikły, stały się drugą stroną.
Oprócz przyjaciół, którzy jak Włóczykij powędrowali za dzikimi stadami gęsi, Babcia moja powędrowała naprawdę na drugą stronę. Siedzą pewnie z Tatem w Dolinie Kwitnącej Wiśni i czekają na nas.
Po drugiej stronie ważne są kolory moich mebli- ważne jak wszystko, każda drobina. Wazne, dlaczego lubię błękit i czemu nigdy nie nauczyłam się grać na okarynie.Po drugiej stronie ważniejsze od tego, że już nie studiuje jest to,że Mały podaje mi łapkę przez kraty w szatni, jak odprowadzam go do zerówki. Po drugiej stronie widać, że warto wstać o 5 rano by zrobić Dużemu kanapki i popatrzyć w ciemności jak wychodzi dojechać do szkoły 40 km...
Gdzieś wsadziłam obrączki, ale po drugiej stronie ważne jest to, że ciągle dostaję róże od Miłego, a wschód słońca ciągle smakuje z kawą i opowieściami, co sie komu śniło.

 Pozdrawiam wszystkich noworocznie, po którejkolwiek stronie są.
Niech będzie pięknie....


29 grudnia 2011

Szarość, Joni i babka ziemniaczana.

Pieczemy babkę ziemniaczaną. Cała rodzina: jeden obiera, drugi trze ziemniaczki, druga połowa komentuje i czeka, aż owo woniejące cudo wyłoni się z piekarnika.
Za oknem szarosć, 10 stopni ciepła, koniec grudnia.
Słucham zimowych piosenek i myślę o wietrze na wrzosowiskach.Zawodzą sosny za oknami, gdy wiatr szarpie je za zmatowiałą zieleń.  Pod koniec roku czytam więcej smutnych wierszy i nagle mam ochote odpisać na wszystkie listy, na które nie odpisałam. Znalazłam notes z adresami i patrzę na te imiona, za którymi kryją się twarze. Jak to się stało, że zapominamy o sobie? Że wydawało się, że nie zniesiemy dnia bez tej osoby, a tu juz lata mijają?
Jest koniec roku i zapach babki ziemniaczanej wędruje po domu, a ja dotykam opuszkami palców starych mebli i myślę o kruchości wspomnień.
Zapominam głos Taty.
Czy chwila, gdy na łyżwach wiozłam mu bigos którejś zimy jest tylko moją opowieścią? Które ze wspomnień są tylko snami?
Dlaczego przestali mnie kochać ci, którzy mnie kiedyś kochali?
Dlaczego mnie samej tak trudno pamiętać?
Poczytam  Borgesa...i poslucham Joni Mitchell. Najgenialniejsza. Tłumaczenie stąd

Urywki i strzępy anielskich włosów
I lodowe zamki w powietrzu
I mnóstwo pierzastych dolin
Tak zawsze patrzyłam na chmury
A teraz tylko zasłaniają mi słońce
Pada z nich deszcz i śnieg na wszystkich
Tylu rzeczy bym dokonała
Gdyby chmury mi nie przeszkadzały
Teraz spoglądam na chmury z obydwu stron
Z góry i z dołu i mimo wszystko
Lepiej pamiętam obraz chmur z marzeń
I dalej wcale nie znam chmur…
Księżyce, czerwce i parkowe karuzele
Zawrotny taniec uczuć twych
I każda bajka dobrze kończy się
Tak zawsze patrzyłam na miłość
Lecz teraz to po prostu zwykłe show
Zaśmieją się gdy będzie po wszystkim
I nawet gdy się zaangażujesz
Nie daj tego po sobie poznać
Nie zdradzaj się z tym
Teraz spoglądam na miłość z obydwu stron
Dawanie i branie i mimo wszystko
Lepiej pamiętam obraz miłości z marzeń
I dalej wcale nie znam miłości…
Łzy, strach i poczucie dumy
Gdy mówiłam Ci na głos „Kocham cię”
Sny i plany i cały ten cyrkowy kram
Tak zawsze patrzyłam na życie
Lecz teraz starzy przyjaciele dziwnie się zachowują
Kręcą głowami mówiąc, że się zmieniłam
No cóż! Coś się traci, a coś zyskuje
Każdego dnia życia
Teraz spoglądam na życie z obydwu stron
Poprzez zwycięstwa i porażki i mimo wszystko
Lepiej pamiętam obraz życia z marzeń
I dalej wcale nie znam życia…
Teraz spoglądam na życie z obydwu stron
Poprzez wzloty i upadki i mimo wszystko
Lepiej pamiętam obraz życia z marzeń
I dalej wcale nie znam życia…






Things that might have bee

Myślę o rzeczach, jakie mogły być, a nie były.
O traktacie saksońskiej mitologii, którego nie napisał Beda.
O niepojętym dziele, które może Dantemu dane było dostrzec,
Gdy poprawił już ostatni wers Komedii.
O historii bez wieczora Krzyża i bez wieczora cykuty.
O historii bez twarzy Heleny.
O człowieku bez oczu, które nam zesłały księżyc.
O zwycięstwie Południa w trzech dniach Gettysburga.
O miłości, której nie dzieliliśmy.
O rozległym imperium, którego Wikingowie nie zechcieli założyć.
O świecie bez koła czy bez róży.
O opinii Johna Donne'a na temat Szekspira.
O drugim rogu jednorożca.
O baśniowym ptaku Irlandii, co jest w dwóch miejscach na raz.
O synu, którego nie miałem.

23 grudnia 2011

Dzyń dzyń


Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Może to sobie uświadomić każdy, przechodząc przed witrynami sklepów. W koszach z promocją już wystawiono straszliwie liche chińskie lampki choinkowe i jadowicie zielone girlandy z plastiku, żałośnie udające jedlinę. Obok stosy grających mikołajów o odklejających się brodach, plastikowe bombki malowane przez psychopatę i striptizerki w strojach mikołajek, wyginające się wdzięcznie przy midi-piosenkach: jingle bell, jingle bell...
Zbliżają się święta. W ekskluzywnych sklepach dyskretnie połyskujących w drogich galeriach, w beżach i szafirach modnych tego roku styliści stylizują choinki dla wymagających klientów. Przepiękne dzwonki z porcelany w cenie emerytury mojej babci moszczą się w aksamitnych pudełkach. ten ekskluzywny anioł zapewni twemu domowi niepowtarzalny nastrój na wyjątkowy czas świąt. Tu kupisz prezenty designerskie i snobistyczne dla dzieci i bliskich. Ten stroik z prawdziwej wikliny, ozdobiony autentycznym igliwiem z lasu wniesie zapach wigilii , magię świąt do twego domu. dzyń dzyń, dzwoni krasnal komercji. Dla masowego człowieka jest masówka made in China, koszmarnie brzydka, nieudolna, tania i licha. Dla wyjątkowych ludzi o wyjątkowych portfelach jest Villeroy and Bosch, Schaffer, marcepany Lindt i zegarki Patek.
Jedni niosą do domu chonki przypominające miotły o plastikowych zielonych wyłysiałych piórkach, drugim styliści stylizuja choinkę przywieziona prosto z gór, bo taka ładniej pachnie.
A my.
Gdzie my?
Tacy średni, tacy, których zęby bolą na widok piszczącego renifera z pcv, ale których nie stać na Villeroya?Tacy, którzy nie lubią oglądać telewizji w święta, nie chcą się dać ogłupić porządkom, reklamom, presji gazet, rodziny, sąsiadek, własnych wyrzutów sumienia?

Musimy rozebrać nasze święta. Zdrapać z nich fałszywe złoto podrabianych ozdób. Żeby zobaczyć Betlejem.
Kto powiedział, że musimy co sezon kupować nowe bombki?Że niemodna jest choinka, ozdobiona przez dziecinne łapki?Łańcuchy, pierniczki, ciasteczka, cukierki na sznurkach. Jeśli nie lubimy sztucznych( jak ja) a żal nam wyrzynanych bezlitośnie z lasu ( bo mnie żal), pozostaje kupno niewielkiej, w doniczce i przesadzenie jej potem do ogrodu. Albo zrezygnować w ogóle, zastąpić ją kilkoma gałęziami jedliny, wikliny, głogu. Uwielbiam, jak dzieci objadają choinkę, jak chudną papierkowe cukierki, jak kołyszą się mini jabłuszka, złocone pędzelkiem orzechy. Nie żal mi, jak się coś stłucze, bo nic nie kosztuje kilkaset złotych.
Zamiast na kolanach szorować kolejny dywan, pieczemy koślawe pierniczki..Czytamy biblijną historię o zdziwionych pasterzach. Zamiast dwunastu dań pyszna ryba po grecku i chleb na talerzu z babcinej porcelany. Zapach gałązek z wazonu. Świece. Mnóstwo świec.
Dziecinne głosy z kolędą.Będziiemy jengę układać i jeść makowce.Miam! Czego i wam życzy.


Kalina

19 grudnia 2011

Jak Mały zarabiał na jedzeniu

Mały jest niejadkiem.
Babcia, by go zachęcić do spożywczych ekscesów, opowiedziała mu historię jak to jej mama (a Małego prababcia) płaciła babci kiedyś za zjedzenie obiadu.
W oczach Małego błysnęło.
- Jak mi dasz babciu 10 groszy, zjem kisiel- oznajmił po namyśle.
Dalej opowieśc potoczyła się torem dość oczywistym. Do wieczora Mały miał już 2 złote i 90 groszy, bo za zjedzenie obiadu wytargował całą złotówkę. Kres bankructwu Babci położyłam, oznajmiając Małemu, że za jedzenie będzie się mógł targować tylko w niedziele.Byl głęboko zawiedziony....
Wieczorem liczył swoje łupy.
- Widzisz, mamusiu, jak łatwo zarabiać na jedzeniu?- powiedzial, rozmarzony.

A tak w ogóle to dzisiaj pierniczkujemy, a choinka już ubrana^^
 

16 grudnia 2011

Uwaga dobry pies!

Wracamy ze szkoły z Małym. Dumny czytacz odczytuje mozolnie tabliczki na ogrodzeniach.
- Uwaga, zły pies!
- Uwaga, zły pies- gryzie!
- Mamo, czemu oni hodują tylko złe psy?- oznajmia w końcu zdegustowany.
- A ty jakiego byś hodował?- pytam, rozbawiona.
- No jak to jakiego? Dobrego! I napisałbym: Uwaga, dobry pies- liże!

15 grudnia 2011

Nie baw się synku żołnierzami



Święta idą.
Po raz kolejny znalazłam się w mieście, w piekle sklepów, szukajac prezentów dla dzieci. I po raz kolejny jakoś gorzko mi.
Gdzie są ołowiane żołnierzyki? Gdzie drewniane klocki, z których można budować wieżę do nieba? Gdzie piracki statek z załogą, która nie byłaby z koszmarnego plastyku, z upiornie malowaną gębą? Gdzie coś, co nie jest kiczowate, okropne, wściekle kolorowe, na baterie, z idiotyczną muzyczką, która jeździ po nerwach jak kreda po tablicy?
Nie kupuję gier komputerowych, wystarczy im tego, co mają. Ze smutkiem dziwaczki, która nie wie, czego chce, ale wie, czego nie chce, kupiłam Średniemu książki: Baśniobór, dwa tomy. Starszemu dżinsy.  Małemu nie kupiłam jeszcze nic, jestem w depresji. Chciałam wulkan do samodzielnego montazu, ale jak zobaczyłam, w jakich kolorach dali farbki do pomalowania gipsu, to zwątpiłam. Różowe wulkany nie istnieją!

Jakoś tęskno mi.
Za sklepami z XIX wieku, gdzie subiekci na święta robili girlandy z żywej choiny i bukszpanu. Za żołnierzykami, których mozna bylo ustawiac w armie, a każdy był inny, choc niby ten sam. Za drewnianymi zabawkami. Koniem na biegunach- ostatnio widziała, różowego jednorożca na biegunach w kolorach od których anioły dostają zadyszki...
Czym ma się bawić synek? Turnau mi sie przypomniał, ni w pięć ni w dziewięć.
Nie baw się synku żołnierzami- nie ma ich juz.


http://marcinxii.wrzuta.pl/audio/21cndJa8dP7/grzegorz_turnau_-_nie_baw_sie_wiecej_kula_ziemska

13 grudnia 2011

Kiedy przyjdą króliki

Z dziećmi trzeba rozmawiać ostrożnie, jakby się tkało spadochron z pajęczyn. Ich wyobraźnia jest...hm, sami zobaczcie.

...mieliśmy owijać w sobotę drzewka. W piątek wieczorem niefrasobliwie przedstawiłam rzecz Małemu i Średniemu.
- Jutro musimy po obiedzie owinąć drzewka na zimę. Jabłonki i inne. Bo przyjdą zające i zniszczą wszystko.
Oczka Małego błysnęły...
Rano ktoś budzi mnie energicznie, mimo, że sobota.
- Idź sobie...- mruczę do Małego. Znam te miękkie łapki.
- Ale trzeba iść drzewka owijać!
- O 7 rano? Po obiedzie...- ziewam, łapiąc uciekający sen.
- A jak króliki przyjdą rano???- w glosie Małego jest autentyczna zgroza...

..jakiś czas potem...
Średni taszczy zieloną siatkę do okręcania, ja agrowłókninę i sznur. Mały drepcze przejęty.
- Mamo, a kroliki są groźne?
- Dla drzewek, tak. Ogryzają korę.
- A czemu tylko naszych drzewek?A dla ludzi są groźne?
- Bo owocowe im smakują, a my mamy sadek za lasem. Wyjdą z lasu, jak śnieg spadnie i ogryzą.Ale dla ludzi nie są groźne...
- Króliki rządzą światem- Średni patrzy na mnie ponuro, jak apokaliptyczny prorok- Zobaczysz, zapędzą ludzi do swoich kopalń, by wydobywali cenne minerały. Będziemy ich niewolnikami. Zapanują nad całą planetą i sięgną po władzę. Może już to robią, udając łagodne króliczki. Tak naprawdę to bestie, dzikie bestie. Mają podstępne umysły.
- Sam masz podstępny umysł- wciskam Średniemu siatkę- Zanieś to tam dalej, połóż obok każdego drzewka, będzie szybciej...
Wzrusza ramionami. Ma niewielką ochotę pomagać, bo odciągnęłam go od komputera.Ale owijamy wszystkie drzewka, dalej wymieniając uwagi, co by było, gdyby króliki za pomoca hipnozy kontrolowały umysły całej ludzkości, zajęły miejsca prezydentów i opanowały świat. Królicza teoria spiskowa wciąga....
- Popatrz mamo, słońce zaczęło się udzielać społecznie i przestało udawać emo...- kiedy skończyliśmy, Średni pokazuje mi smugę blasku spoza chmur....

08 grudnia 2011

Starzy się lenią

Wracamy ze szkoły. W przerwie między rzucaniem śniegu do strumyka, a zdrapywaniem mchu z ogrodzeń Mały oznajmia mi niespodziewanie:
- A dlaczego starzy się ciągle lenią?
- Jacy starzy?- pytam zdezorientowana.
- Wszyscy.- Mały jest nieustępliwy- Czemu dziadek nie wyjdzie na dwór śnieżek rzucać?

No cóż, wizja dziadka z chorobą Parkinsona, który rzuca śnieżkami, wydaje mi się zuchwała.

- Dziadek nie da rady rzucać śnieżkami, wiesz..- próbuję ostrożnie.
- Mógłby rzucać blisko!
Postanawiam mu wyjasnić zawiłości geriatryczne.
- Dziadek jest stary, nie ma siły, a poza tym wiesz, są takie rzeczy, których starzy ludzie zwyczajnie nie mogą...
- Na przykład jakie?- patrzy na mnie powątpiewająco. Szybko szukam w głowie....
- Na przykład łazić po drzewach...Dziadek czy babcia, co mają ponad siedemdziesiąt lat nie wejdą na drzewo...
- Mogliby wejść nisko!
- Na rowerze dziadek ścigać się nie będzie...
- Ale ma wózek!

Fakt, wózek inwalidzki, ale jakoś wizja dziadka ścigającego się z dziećmi wózkiem inwalidzkim wydaje mi się jeszcze bardziej zuchwała od wizji dziadka, rzucającego śnieżkami...Postanawiam zadać logice Małego ostateczny cios.Pokazuję mu ślizgawkę i huśtawki na podwórku.
- No, ale na ślizgawce to dziadek z babcią ślizgać się nie mogą!

Mały patrzy na mnie z politowaniem.
- Mogliby, gdyby chcieli!- oznajmia i podskakując, rusza przed siebie, po drodze lepiąc nową, śnieżną kulę...


Jak mały Czas mijał

- Wiesz mamo, jak ja umiem szybko mijać czas?- Mały podzielił się dzisiaj ze mną swoją teorią, gdy ubierałam go przed siódmą do zerówki. Za oknem miękka szarość  poranka, pierwszy śnieg, w pokoju ziewanie i wciąganie skarpetek, spodni, koszulki  w czerwone paski...
- Normalnie polożyłem się spać wczoraj, wstaję rano i już minąłem całą noc czasu! - dumnie oznajmił, pakując rękaw w sweterek - Ty też tak umiesz?

A mnie ogarnęła zuchwała myśl- własnie! Tak trzeba, zamiast czas ma nam mijac, my go mijajmy, a co! Wezmę sobie zaraz zrobię kawę i słuchając Lisy Lynne minę sobie kwadrans czasu, niech zgrzyta minutami, niech tupie na mnie sekundami, minę go i już! W sumie...mińmy sobie zimę! Otwieramy oczy, a tu wiśnie kwitną...Uczmy się od dzieci....


02 grudnia 2011

Prawie moja

Poważne rozmowy piątoklasistów.
- Widzisz tę dziewczynę? Jest prawie moja.
- Ale jak to prawie?
- No, bo ciągle mi ją zajmują i ktoś z nią do domu idzie. Ale już niedługo ja odprowadzę i zobaczysz.
- No, jasne. A ja to mam szczęście, wiesz.  Siedzę z najładniejszą dziewczyną w klasie, to jej nie muszę odprowadzać...

28 listopada 2011

O kopaniu chmur

- Mamo, a co by było, gdyby człowiek kopnął chmurę?- zapytał mnie Mały, gdy upychałam go w szatni w kurtkę.
Najpierw chciałam mu powiedzieć, że owinęłaby mu się wokół nogi i wpełzła potem w nogawki jak zimne chomiki, ale pomyślałam, że to by było niepedagogiczne.
- Nie wolno nikogo kopac, a zwłaszcza chmur, one są takimi miłymi, puchatymi owieczkami, które niosa na plecach marzenia i wiatr je pasie, rozumiesz?- oznajmiłam więc, wciskając czapkę na uszy Małego Pytacza.
Wicher byl dzisiaj niemożliwy. Nie tyle pasał chmury, co je pędził batem.
- Ale ja chciałbym tylko wiedzieć, czy deszcz się wyleje ze środka, jak kopnę...- mruknął Mały i wcisnał łapki w kieszenie....


26 listopada 2011

Nic na to nie poradzę!

Czajnik poświstuje nonszalancko, jak Adolf Dymsza w starym filmie, Mały z kolegą robią w pocie czoła zamek z dwóch tekturowych pudeł i sporej ilości taśmy malarskiej, a że zaanektowali połowę salonu, który chciałabym posprzątać, nic na to nie poradzę.
Właśnie odkryłam genialną zasadę "nicnieporadzenia" i ulżyło mi.
W piecu się kopci, bo trza by komin przeczyścić- nic na to nie poradzę!
Nie mogę posprzątać salonu, bo bawią się tam dzieci- nic nie poradzę! Nie będe im zabawy przerywać.
Zakwas mi się zbiesił i chleb nie wyrósł- nic na to nie poradzę!
Kret zaprosił na moje podwórko chyba całą wielodzietną rodzinę z Australii, bo ilość krecich nor osiągneła masę krytyczną- nic na to nie poradzę!
Jutro mam koncert, a boli mnie gardło i chrypię jak nędzna kopia Armstronga- nic na to nie poradzę!
Ale są rzeczy, na które mogę poradzić. Kupiłam sobie świece zapachowe, żeby mi pachniało. Wyciągnęłam swetr w kolorze śliwek, niebieskie puchate kapcie, zrobiłam dzbanek herbaty i kuruję gardło. Myślę o przyjaciołach, o starych zdjęciach, upiekę zaraz szarlotkę i posłucham Agi Zaryan...

Jesień mnie smuci, nic na to nie poradzę.
Ale czy naprawdę muszę?


22 listopada 2011

Brak macierzyńskich uczuć u kur

Przed wejściem do szatni, ostatnie rozmowy z Średniakiem i Małym.
- Mamo, a co to kokoszka?- dopytuje się Średni.
- To taka kura, co znosi jajka- wyjaśniam zgodnie z prawdą.
- A jak się nazywają kury, co nie znoszą jajek?
- Koguty - odpowiada Mały, który czuwa nad sensem rozmowy jak kwestor u Pratchetta.
- No nie, koguty to koguty...po prostu sa kury, które nie znosza jajek i już. Nie niosą się.
- Nie mają uczuć macierzyńskich, czy co?- drąży Średni. Potrącają nas inne dzieci, za kilka minut dzwonek.
- Potem porozmawiamy, idźcie już!- poganiam latorośle. Średni na odchodne raczy mnie jeszcze pointą.
- Mamo, a wiesz jakie są trzy etapy życia kur? Kurczak, kura i udko!
Znikają w szatni a ja dumam nad wyzwolonymi kurami bez uczuć macierzyńskich, kiedy krztusząc się ze śmiechu biegnę do samochodu....

19 listopada 2011

Filiżanka, szary notes, maki, martwi ludzie i szmaragdowy kilof.

Jest wieczór, jestem zamyślona, świat wydaje mi sie okryty tiulem, jak żyrandol w opuszczonym domu, a szary zeszyt leży pusty. Wpadłam na pomysł, by pisać piórem w notesie, jak mi radził Wędrowiec, ale z niejasnych powodów lepiej mi się klekocze na rozchwierutanej klawiaturze, niz staroświecko, w notesie. Stwierdziłam, że jestem medialna, bo najlepiej, jak mam jeszcze otwarte okno z piosenką z youtube, wesoło miga mi gg, sygnalizując, że czyjś pocztowy gołąb dobija się do mojej pocztowej skrzynki, a słowa spływają spod palców.
Obok stoi filiżanka w czerwone maki, a ja myślę o maku Leśmiana i makach Lavanduli i o tym, że w listopadzie lubię nosić czerwone sukienki, a chociaż czerwony szalik czy czapkę...nawet rękawiczki. Okruch barwy, leczący serce od szarości.

Może powinnam mieć czerwony notes?
Średni czyta Anię z Zielonego Wzgórza i musi opisac postać do charakteryzacji. Podpowiadam mu Mateusza, to oznajmia z logiką dzieciństwa:
- Ale on umarł na końcu i nie zamierzam pisać o martwych.

A ja czytam o martwych, czytam o lordzie Rayleigh, który nosił bokobrody jak cesarz Franciszek i który odkrył argon, interesował się falami podczas trzęsień ziemi, promieniowaniem widmowym, oznaczał jednostki elektryczne, zajmował się gazami i w ogóle był niesłychanie aktywny, a jego żona miała na imię Evelyn. Oglądam stare zdjęcia i myślę, kto za sto lat będzie pamiętał moje imię? I jakoś niespecjalnie mi przeszkadza, że nikt. Jestem syta maków, zapachów chłodu, muzyki Bacha i nawet to, że szary notes się na mnie obraził, nie psuje mojego pogodnego zamyślenia.
Mały rysuje dzisiaj prosiaki. Narysował prosiaka o imieniu Pączek, jego siostrę prosiakównę Ulę i jeszcze różowego potomka. Rysuje oblizując usta, z namysłem, jak dzieci z wiersza Miłosza, w żółtym notesie, mazakami za złoty czterdzieści. Jest ciepło, ciemno a moja filiżanka pachnie kardamonem.
A potem pokazuje mi jeszcze jeden obrazek: ludzik siedzi pod drzewem i trzyma jakąś niebieską zmazę.
- Co to?- pytam.
- To podróżnik i on trzyma diamentowy kilof pod drzewem szmaragdowym.
Pozdrawiam wszystkich podróżników, z kilofami i bez.

10 listopada 2011

Po co Bogu czas

Wracamy z Małym ze szkoły. Ekipa drogowców rozwala nam ulice i chodniki, więc idziemy opłotkami, między domkami z okiennicami, gdzie na podwórkach ujadają kundle, przy studni na zurawiu stoi wiadro, a jakiś dziadek w gumofilcach rytmicznie rąbie drewno. Małemu wpada w oko plantacja pokrzyw przy opuszczonej chatce.
- Skąd się biorą małe pokrzywy, mamusiu?
- Z nasionek od dużych pokrzyw.- odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A skąd się wzieła pierwsza pokrzywa?- docieka moje logicznie myślące dziecko.
- Pan Bóg ją stworzył. I tak sprytnie wymyslił, że one dalej rozmnażają się same. W ten sposób oszczędza się duzo czasu, bo nie trzeba na nowo stwarzać i stwarzać.
Mały myśli. W końcu mówi:
- A po co Bogu czas?

07 listopada 2011

Takie różności listopadowe

Mały zaczął czytać. Skok był natychmiastowy- jednego dnia nie umiał, drugiego umiał.  Klękajcie narody. Owszem, znał literki, ale widząc napis, wymieniał literki po kolei i nie umiał jakoś tego zsyntetyzować w całość. A teraz poszedł ze mną do miasta i z dumą czytał szyldy.

- B-a-n-k. Bank!
- K-a-s-a. Kasa!

Niestety, przy szyldzie MONOPOLOWY zaciął się i stwierdził, że tego jeszcze nie umie :)
Natomiast Średniak po kolejnej utarczce z babcią, która coś od niego chciała i czegos nie rozumiała ( zapewne, że nie może przerwać gry w Leage of Legends, znając życie), przyszedł do mnie naburmuszony.
- Mamo, jak nazywa się po łacinie człowiek rozumny?
- Homo sapiens - odparłam, pochylona nad ugniataniem kruchego ciasta i zadowolona, że mam dziecko tak żądne wiedzy, że domaga się nauki łaciny.- A dlaczego pytasz?
- No to babcia nie jest homo sapiens!

Oznajmił i poszedł sobie.
Po raz kolejny matka obstupuit.

A poza tym robię projekt  szaf bibliotecznych w sypialni, chcę męczyć miłego, żeby mi zrobił je "pod Święta"- zgrabione liście, zwiezione drzewo i zima może przychodzić. Mam melancholię i patrzę na jasmin i sikorki, a one patrzą na mnie. Małe, wesołe grubaski..Chyba już im słoninę wywieszę, niech się przyzwyczajają do miejsca karmienia.Czytam "Doline Muminków w listopadzie" i nie chce mi się za bardzo nic.Ale chyba musze posprzątać dom- jak Filifionka...



Filifionka sprzątała. Wszystkie garnki, jakie tylko były, stały na kuchni i grzała się w nich woda, szczotki, ścierki i miski, tańcząc wyskakiwały ze swoich szaf. Poręcz  werandy zdobiły przewieszone przez nią dywany. Odbywało się kolosalne wręcz sprzątanie, największe jakie ktokolwiek kiedykolwiek widział. tamci stali wszyscy w ogrodzie i dziwili się widząc jak Filifionka wpada i wypada, wychodzi i wraca, z chustką na głowie, w fartuchu Mamy Muminka tak dużym, że okręcona nim jest trzy razy.
(…)
Cudownie było znów sprzątać. Wiedziała dokładnie gdzie kurz się pochował. Miękki szary, zadowolony z siebie, zalegał wygodnie wszystkie kąty. Wypędzała każdy kłębek , który od toczenia się urósł i napęczniał, nabił się włosami i myślał, że jest całkiem bezpieczny, cha, cha! Larwy motyli, stonogi, wszelkiego rodzaju pełzające, czołgające się paskudztwa przewracały się do góry nogami pod wielką miotła Filifionki, a cudowne strumienie gorącej wody i pieniących się mydlin spłukiwały wszystko i mnóstwo tego wyjeżdżało za drzwi, wiadro za wiadrem. Naprawdę przyjemnie było żyć.
(…)Po jakimś czasie radość sprzątania udzieliła się wszystkim z wyjątkiem Wuja Truja. Nosili wodę, trzepali dywany, szorowali podłogi, gdzie popadło, każdy dostał swoje okno do umycia, a gdy chciało im się jeść, szli do spiżarni i brali sobie resztki z przyjęcia. Filifonka nic nie jadła i wcale nie rozmawiała, gdzie tam miałaby czas i ochotę na coś takiego! Czasem gwizdała sobie trochę, lekka i giętka poruszała się jak podmuch wiatru – zjawiała się to tu, to tam, wynagradzała sobie wszystkie chwile osamotnienia i strachu  i myślała mimochodem: „Co mnie takiego napadło? Nie byłam przecież niczym innym jak tylko ogromną, szarą kulą kurzu… I dlaczego?” Ale tego nie mogła sobie przypomnieć.
I tak minął, szczęśliwie bez deszczu, ów wielki wspaniały dzień sprzątania. O zmierzchu wszystko znalazło się na swoim miejscu – czyste wybłyszczone i wywietrzone, a zdziwiony dom patrzył na wszystkie strony przez świeżo umyte okna. Filifionka zdjęła chustkę z głowy i powiesiła fartuch Mamy Muminka na odpowiednim kołku.   


Aha- poza tym wprowadziły się do nas myszy. Przyszły w gości na zimę, tak myślę...

    

26 października 2011

Zacisze, ludzie jesieni, kot i jeż.

Lubię słowo: zacisze.
W zaciszu jest cisza, jest też coś za tą ciszą, co wydaje się być miłe i dobre, mozna tam odpocząć, co mnie kusi i złaknione stopy same wędrują, by tam się znaleźć. Zrobiłam sobie zacisze w sypialni, obok komputera; obrazek Małego pod tytułem Pajacyk, plan lekcji Dużego, mój ulubiony kubek w hortensje, serduszka z zeszłych walentynek, zielone zasłony i poduszka na krześle, herbata i zapach chleba z kuchni, który muska mi kark- dobrze mi w zaciszu, gdzie sobie piszę, zerkając na jasmin za oknem, kurczowo trzymający swoje liście, jak Zuzanna podglądana przez starców.
A propos liści, zauroczył mnie " liściasty" wpis Panny Awangardy o ludziach jesieni.

 [...]Układam z liści bukiety. Wkładam do butonierek ludzi jesieni.
Nie warto kurczowo trzymać się swoich liści. Czy warto kurczowo trzymać się swoich listów? Czy warto kurczowo trzymać się swoich wspomnień?
Liście to motyle kiedy wiatr jest gwizdkiem.
Wielcy są ludzie jesieni, jak wielkie są dzikie łąki.[...]

Siedziałam dłuższa chwilę, myśląc, czy jestem ludziem jesieni. Taką dziewczyną jesienną z Kabaretu Starszych Panów, co to ma w kieszeni liść i jarzębinę, a we włosach rude blaski. I wyszło mi na to, że może trochę...Chryzantemy mam. Mam poncho kasztanowe, skórzane buciory i od biedy warkocz. Smutków też trochę, choć zasypuję je liśćmi optymizmu, niech siedzą cicho.
A propos jesieni po raz kolejny, to odkryłam, że  lubię jeże. Bardzo.
Widziałam wczoraj jednego, jak tuptał przez liście za szklarnią. Wcale nie niósł jabłka, dementuję mit. Jeż ma za miękkie igły na wbijanie ich w jabłko. Ale liście na grzbiecie może mieć, o czym kot Simone'a wie doskonale...
No to kot i jeż.Na jesienne smutki^^




25 października 2011

Jesienin jesienią

Naszło mnie na rosyjską muzykę i wiersze, to przez Jesienina. Jak można nie czytać Jesienina jesienią? TYm bardziej, że jak się patrzy na brzozy, które gubią złoto jak pijana cygańska tancerka cekiny, to od razu się przypomina:

Melancholijna poro, oczu oczarowanie
w bagriec i zołoto odietyje liesa....



No więc słucham Pelagei, czytam Jesienina, piję herbatę z samowara w ramach samowaroterapii i sadzę dzisiaj trawy ozdobne. Trawy dostałam od Tini, swojej siostry, której blog jest tutaj (rodzinna reklama), a która dostała je od Asi z Green Canoe ( przyjacielska reklama). Blogi zbliżają ludzi..u mnie w kuchni wisi haftowany klucz od Penelpy (znowu reklama), a dzisiaj piłyśmy u mamy z Tinią nalewki od Roksariusa i jego mamy, z którymi tez się znamy blogowo, a którym ja z kolei wysłałam orzechy z Kalinowa...
Kocham jesień, jak się kocha najmilszą, zrzędliwą ciotunię. Kocham jej chłody, bałagan z liśćmi, wiatry, zaorane pola, jedlinę na różach i ogieniek w kominku....
Dekoracje jesienne zrobiliśmy z Małym. Nam się podobają i jest cudnie...



24 października 2011

Słowik i szron

Rano szron na trawie, jak srebrne futro. Chłód o poranku, gdy czerwone słońce zagląda nam w okna, a my pijemy poranną zbożówkę z mlekiem, dzieląc się snami. Ciagnie mnie do skandynawskich klimatów- jestem Gerdą, gładzącą futro renifera i słucham Helene Bøksle, chwytając w zimne nozdrza zapachy ciepłego domu.
Szwedzki słowik, dziewczyna o głosie jak aksamit i korzenne wino.
Chłód jest w końcach palców, w sobotę zwieźlismy drzewo i układaliśmy w sągi w piwnicy, u nas się mawia na to "kostrogi". Mam malinowy dżem, posmaruję świezy chleb i zrobię herbaty z miodem.
Cmentarzyk unicki, gdzie kiedys kościelny nielitościwie pomordował bzy, odrósł nieco- kto wie, może wiosną wrócą słowiki?
Dla nich i dla mnie piosenka...



22 października 2011

Naleśniki amerykańskie w polskim formacie

Na śniadanie w chłodny, październikowy ranek najlepsze są gorące nalesniczki. Zrobiłam wg przepisu na amerykańskie pancakes, ale format nasz, polski- na całą patelnię. Do tego bita smietana i dżem malinowy zamiast syropu klonowego..i herbata z szumiącego samowara....


Składniki
  • 225g mąki
  • 1 łyżka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka cukru
  • 2 duże jajka , roztrzepane
  • 30g masła, rozpuszczonego i ostudzonego
  • 300ml mleka
  • masło do smażenia
Sposób przyrządzenia
Wszystkie składniki umieść w mikserze i wymieszaj.
Gotowe ciasto przelej do dzbanka, tak łatwiej będzie Ci je dozować i pozostaw na ok. 20 minut, przed użyciem.
Kiedy będziesz smażyć naleśniki, jedyne co musisz pamiętać, to, to, że kiedy na górnej części naleśnika pojawią się bąbelki, to znak, że czas by przewrócić je na drugą stronę, tylko na 1 minutę.
Z podanej porcji ciasta wychodzi ok. 11 naleśników. 

Przepis podejrzany od Nigelli Lawson, jest tu.



21 października 2011

Jarmuż, mufinki i jesienne chłody



Jemy jarmuż.
Pożyteczna i smakowita roślinka, po przymrozkach straciła swój gorzkawy posmak i idealnie komponuje się z marchewka i ziemniaczkami. Poczęstowane jarmużem sąsiadki oznajmiły, że całe życie na wsi mieszkają, a jeszcze takiego zielska nie jadły. ..




Poza tym upiekłam chleb i  zrobiłam mufinki. Rano oznajmiłam Średniemu, że zrobię, na co on pesymistycznie:

- Napewno znowu wszystko będzie dla gości i dla nas nie starczy...
- Tym razem tylko dla was - obiecałam mu, i zrobiwszy podwójną porcję, na cześć jesieni udekorowałam kopę mufinek śliwkowymi chorągiewkami. Trzeba było widzieć jego minę, gdy przyszedł po lekcjach i dopadł babeczek...



A kiedy Małego zabierałam z zerówki, to miła dziewczynka bez przedniej jedynki oznajmiła mi, że był dzisiaj grzeczny.
- To bardzo dobrze, że był grzeczny.
- Najgrzeczniejszy chłopiec w klasie.- chwaliła dalej.
- Bardzo mnie to cieszy!- aż pokraśniałam.
- No poza Kubą. Bo Kuba plosę pani jest grzeczniejszy..i Jasio też.
- Aha..- mina mi zrzedła.
- Ale tak w ogóle to był baldzo grzeczny! Tylko trochę płakał..
Aha.Czekałam na dalsze rewelacje.
- A czemu płakał?
- Bo nie mógł ułożyc puzzli....
Odetchnełam. Ostatnim razem jak przyszłam, to też płakał, a pani mi powiedziała, że to dlatego, że nie chce się integrować z pięciolatkami.
No więc dotarliśmy do domu, po drodze nazbierałam głogu w kieszeń będzie jutro na leśne dekoracje...Nadchodzą jesienne chłody i "gniazduję" czyli znoszę do domu różności, otaczam się zapasami- wszystko w zgodzie z filozofią Muminków:

"Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne."

20 października 2011

Spacer Kaliny


Mijając Opuszczony Dom musiała wejść między młodnik sosnowy, teraz cichy i uroczysty, bez tych figlarnych kolczyków wilg i drozdów, które do zielonych włosów driad przypinało niegdyś lato. Szła spokojnie, lecz szybko, nasłuchując ujadania psów w niewidocznych zagrodach- sosny, kędzierzawe i nastroszone jak zielone miotełki do kurzu zbierały te szczekliwe pretensje i tłumiły w nic nie znaczący pogłos, o którym Miłosz napisałby pewnie kolejną piękną Przypowieść.
Skręca w lewo, pod starą wierzbą, mija ostatnie domy, cytrynowo lśnią już kocie oczy lamp, ale ostatnia z nich stoi na rozstaju, a dalej jest już łagodny zmierzch, łąki, rude, błyszczące od deszczu  i ciche, a dalej, dalej, gdzie szarość łączy się z szarością, rzeka.
Zanim dojdzie do rzeki, musi znaleźć drogę, minąć drewniany, barokowy kościółek , ulicę Piaski, zarośla po starym młynie, a potem wąskim przesmykiem między stodołami skierować się w dół, ku rozlewisku i Księżej Jamie. Każdy zakręt rzeki, każda mielizna i bród mają swoje nazwy, jest Księża Jama, jest Ploska Zatoka, jest Ryża, jest Barani Bród- od 500 lat niezmienione, podawane ludzkiej pamięci jak łódeczka utkana ze wspomnień . Tu, za Papikową Górką,  schodzi w dół, idąc ścieżką tak wąską, że  czarne, oslizgłe baldachy łopianowych liści niemal trącają ją nosami, że wiklina, rudziejąca przyjemnie we wszechogarniającej rudości i brązach  niemal zakrywa ją całkiem. Stoi na zejściu do zatoczki i patrzy- na resztki starego, trójczłonowego mostu, służące teraz rybakom jako siedziska.
Cicho jest.
Pusto.
Nad brzegiem rzeki, gdzie niepokój trzcin i kołysanka trawy owija nam ręce..wieczysty smutku, mój ciemny bracie....
Będzie stać długo, tak jak wczoraj wieczorem, czekając na to, aż uwije sobie gniazdo ten przedświąteczny, przedlistopadowy  smutek, aż się dopełni czas i otworzą drzwi, którymi nostalgia pójdzie sobie, zarzucając na ramię wędki, niosąc w blaszanym wiaderku trzepoczące ryby wspomnień.
Teraz, napatrzywszy się i zasłuchawszy ciszy, bełkotliwej piosenki jesiennej, wzbierającej deszczami rzeki, wróci do ciepłego domku, po drodze czyniąc zakupy, mówiąc wszystkim dobry wieczór, w takiej mieścince, gdzie dzieci w szkole jest tylko 200, a ulic z 30- tu zna się imiona każdego .
I  jest jej dobrze,  dziwne, prawda? 


18 października 2011

Wiatr i gdzie indziej.

Dzisiaj jest wiatr. Wielki wiatr. Nie moge pisac, nie mogę czytać, chodzę po domu i słucham, jak ociera się o ściany zimnym futrem. Mam ochote na czekoladę ale akurat wczoraj zaczęłam trzydniową dietę, bo mi ciężko było i własnie jestem w stanie lekkości, z pustym brzuchem i nie chcę tego psuć. Więc tylko czytam blogi kulinarne, oglądam masochistycznie zdjęcia tortu bezowego i czekoladowych pyszności i chciałabym być gdzie indziej.
Nie wiem dokładnie gdzie; może w jakiejś greckiej knajpce w ciepły letni wieczór, gdy kwitna bugenwille? Albo na pagórku nad Sekwaną, gdzie nigdy nie byłam, ale Michał był i mówi, że pięknie...Albo w Islandii. Ubrana w włóczkową czapkę i rękawice z barankiem  oglądać gejzery.
Piękne jest takie gdzie indziej. Ale nie mogę. Więc wybieram się gdzie indziej w środku siebie. Oglądam cudownie nonsensowne ilustracje do babskich romansów i podziwiam sztucznośc póz i garderoby, natchnione wyrazy twarzy i całą ta otoczkę śmieszności, która jednak mnie wzrusza, bo pachnie czyimiś marzeniami, a ja mam wielki szacunek do marzeń. Gdyby ktoś chciał popatrzeć i pochichotać, to polecam galerię Maxa Ginsburga.
 Tak, więc...wiatr.
To nie jest wiatr Walta Whitmana, który z chmur, z nieba wiejąc twarz mą ogarnia.To wietrzysko ponure i barbarzyńskie, które chętnie urywałoby wędrowcom głowy, dmuchało mamutom w karki i ślizgało sęe po lodowcach. Chowam się bezpiecznie w domu, pod kocem, marząc o czekoladzie i próbując sie ogrzać.Na szczęście mam wełniane skarpety. A moje gdzie indziej jest na wyciągnięcie ręki...

17 października 2011

Pierwszy mróz

Pierwszy mróz w ogrodzie. Chodzę w ciszy, jak świadek niemej tragedii. Jeszcze nie widać tak bardzo zniszczeń, jeszcze całun szronu okrywa martwe róże, nieżywe złocienie, ścięte lodowym nożem budleje. Kobierzec trawy nabrał srebrzystych nici, szklą sie włosy trzmielin i kubraczki  perukowca. Ale to już śmierć- kiedy tylko wzejdzie słońce wyżej i  zdmuchnie iluzję srebra, wszystko ogarnie miękka, brunatna zgnilizna, wiotkie, szczerniałe gałązki opadną.
Ale na razie...na razie jest pięknie...











A tego złocienia dostałam od męża...stoi w sypialni i wzrusza mnie swoją hojnością- ileż on ma kwiatuszków, rety...

15 października 2011

Opera przy śniadaniu. My też mamy bajora!

Jemy śniadanie.
- Mamo, a co to jest opera?- pyta Średni.
No wiec mu tłumaczę, że opera to jest takie coś, kiedy ludzie spiewają takimi wysokimi głosami- to są jakby opowiadane historie, nazywa się to libretto i często jest zupełnie bez sensu, ale grunt, że ładnie zaspiewane i z uczuciem.
- Może byc opera o chrupkach?- Średni patrzy na opakowanie kukurydzianych płatków.
- Może. Pisano arie nawet do drzwi.
Średniak chce wiedzieć, jak to do drzwi, więc matka mu demonstruje.
- O moje drzwiiii! Otwórzcie miiii!
Nie, nie, nie! Nie otworzęęęę sięęę!
Ale tam ukochana ma!
Od rana czekaaaa!
Wejśc muszę, śpieszę się srooodze!
Nie stójcie mi na drooodze!

Patrzą na mnie- obaj, Średni i Duży, z czymś w rodzaju niesmaku. No to tłumaczę, że takie były libretta, a nawet głupsze, ale wazne, że śpiewały to soprany i barytony. No i diabeł mnie podkusił- powiedziałam,że mężczyźni kastrowali się, by zatrzymać śliczny, czysty głos.Np Farinelli, kastrat na dworze Ludwika któregoś tam...
- No, słyszysz? Możesz się poświęcić.- mówi Duzy do Średniaka.
- Sam się poświęc!- obrażony, wraca do chrupek.
- Ja nie moge, jestem juz po mutacji. Ale ty się poświęć, będziesz śpiewał na dworze Tuska XVI...
Zmieniam szybko temat i opowiadam o słynnych polskich śpiewakach, Małgorzacie Walewskiej, Ewie Małas- Godlewskiej, mówię też, że mamy Bajora....
- My tez mamy bajora!- Średniak wzrusza ramionami, pokazując mi kałużę przed garażem...
No to wlokę ich przed komputer, puszczam Canto d'Ucelli, Sarę Brightman, Dove Vai, Jose Curę i Bocellego, a na koniec Jeana Baptiste Mauniera z chórem chłopięcym...

I nie mogę teraz oderwać się od opery....


14 października 2011

Ballada o pannach minionego czasu

Oglądając książkę od Agniesi ("Księga zamków" Philipa Steele),  czytając o tym, jak myto talerze w średniowieczu i czym truto myszy, jak wyglądają sokoły i jak gotowano gałganek- znowu blog Agniesi się kłania- no więc robiąc to wszystko myślałam o Villonie i paniach minionego czasu.


Powiedzcie, kędy iest uczona
Helois, dla miłości którey
Abeylart Piotr, zmienion w kapłona,
Żal swóy w klasztorne zamknął mury?
Podobnież, gdzie ta monarchini,
Co, śmiertelnemi szyiąc ściegi
Worek, gachowi grób zeń czyni?...
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!

Królowa Blanka, iak liliia,
Syrenim głosem zawodząca,
Berta o wielkiey stopie, Liia,
Bietris, Arambur, Alys wrząca,
Iohanna, co w mężczyźńskiey szacie
Anglików gnała precz szeregi,
Gdzież są? Wy mówcie, ieśli znacie…
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!

PRZESŁANIE

Nie pytay, kędy hoże dziewki
Idą stąd y na iakie brzegi
Iżbyś nie wspomniał tey przyśpiewki.
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!


Zawsze mnie wzruszał ten wiersz pytaniem o pojedyncze osoby. Jakos nie przemawia do mnie historia "w masie", gdzie walec dziejów toczy się, zrównując wszystkich. Ale żal mi właścicielek parasolek, srebrnych łyżeczek, dziewcząt o smutnych oczach, tej, która siadała na aksamitnym fotelu, stojącym teraz w muzeum, tej, o której napisano balladę. Żal mi królowej Blanki, Alys i Johanny. Przeminęły ze swoimi dzwoneczkami, sokołami, tamborkami do haftowania, ze swoimi miłościami i smutkami. W sumie każda epoka ma swoje Blanki i Heloizy- tak samo przeminęła subtelność  dziewczyn secesji, czasy wojennych Teresek, tak samo dziewczęta z fotografii mojej babci. Sama babcia...Czytam ksiażkę o niej (ksiazka to trochę na wyrost, ot, praca, którą na konkurs historyczny popełnił Duży) i patrzę na fotografie dziewczyny z warkoczami.
Babcia minionego czasu,  choć w mojej pamięci została inna- takiej, z warkoczami, nie znałam...

Mój tato ze swoim ojcem, a moim dziadkiem, Stefanem...


Pozdrawiam wszystkich melancholijnie, trochę chora, trochę jesienna.


11 października 2011

Wietnam

Pojęcia nie mam czemu, ale miejscowi nazywają tę drogę Wietnamem.
Prowadzi od ulicy o sympatycznej nazwie Gnilica przez łąki ku nowemu osiedlu, noszącemu wdzięczne miano Osiedla XXX lecia PRLu. Aby nie zmieniać za bardzo nazwy, pozbyto się PRL, a osiedle XXX lecia pozostało. Bardzo słusznie, może to być w końcu XXX lecie czegokolwiek, np ślubu sołtysa, albo posadzenia jabłoni, albo wynalezienia nowego rodzaju nalewki..
Tak więc Wietnamem wożę Małego do szkoły, albo z niej wracamy- bliżej, ciszej, spokojniej. I są konie- Mały bardzo lubi konie.
Jest też strumyk, bełkotliwy, śpiewny, wodnikowy. I mokradła. I czajki wiosną, a teraz plantacje pokrzyw i łopianów. Czasem jest taki smutek, rodem z powieści  panien Bronte, gdy zbyt dużo jest pustej przestrzeni,  nieba, ziemi wokół i człowiek czuje się tylko skowronkiem, szarą grudką na bezkresie błękitu.
Teraz dużo jesieni na naszym Wietnamie, ale to nie jest krzykliwa jesień, gdy klony- celebrytki świecą żółcią i szkarłatem w oczy, jarzębiny obwieszają się koralami i pstrokacizna sowizdrzalska drze się w niebogłosy jak jarmarczny, tandetny cyrk.

Jesień na Wietnamie jest angielska, tweedowa, szaroście, brązy, dostojeństwo brunatnych zieleni, wycisza serce i napełnia dziwna tęsknotą. Ten niepokój..patrze na odlatujące gęsi i poruszają mnie ich krzyki. Przypomina mi się film "Lecą żurawie" z przejmująca piosenką. Ech..
A jednak lubię tędy chodzić.. Chociaż smutno.










10 października 2011

Czajniczki, samowary i piosenka pana Borgesa



Nadejszła wiekopmna chwila....
Przymrozek. Pierwszy tej jesieni.
Nagle stojąc z nosem przy szybie w ganku o szóstej rano uświadomiłam sobie, że minęło lato- nieodwołalnie, cicho, odjechało z orszakiem swoim dam i kawalerów, na średniowiecznych konikach, z dźwiękami rogów, saraband i złotymi włosami Izoldy. Nadejszła wiekopomna chwila- oto wkroczyliśmy w królestwo chłodu.
Średni zażądał rękawiczek, stwierdził, ze mu zimno do szkoły rowerem jechac, jak kierownicę trzyma. A mały jechał dzisiaj do zerówki zawinięty w kraciasty koc; o siódmej rano,  senny, szczękający zębami. Wyciągnęłam kurtki, czapki, szale. I nastawiłam sobie czajniczek z parującą herbatą, marząc o samowarze.
W sumie, dlaczego nie? Mamy samowar, nawet dwa. Jutro- nie, dzisiaj!- dzisiaj go wyciągnę i będziemy robić wieczorne sacrum herbaciane wokół samowara. Mamy też kasztany, żołędzie, porobimy ludki....i stemple z liści...i upiekę muffinki do tej samowarowej herbaty.
Chłód.
Jak Gerda na grzbiecie renifera, przyjechała jesienna panna, otulona w dziergane swetry, z czerwonym nosem i zmarzniętymi policzkami. Musze pograbic liście. Muszę wykopać selery. Muszę przeczytać Borgesa...

Elsa

Noce długiej bezsenności i kary,
Które pragnęły świtu i obawiały się go,
Dni owego wczoraj, co powtarzały
Inne zbędne wczoraj. Dziś je błogosławię.
Jak mogłem przeczuć w owych latach
Opuszczenia w miłości, że okrutne
Baśnie gorączki i krwiożercze
Jutrzenki szczeblami były jedynie,
Topornymi i błędnymi korytarzami,
Jakie prowadziły mnie do czystego
Wierzchołka błękitu, który trwa w błękicie
Tego wieczoru i moich dni?
Elso, w mojej dłoni spoczywa twoja dłoń.
Widzimy śnieg w powietrzu i kochamy go.

Jorge Luis Borges
przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

08 października 2011

Jesienny walc

Jesień tańczy w kalinowym ogrodzie walca. Burgundy, oranże, brązy, wszystkie odcienie złota, aksamity i jedwabie, splendor dzikiego wina  i zgrzebność łopianów...Popatrzcie ze mną.














07 października 2011

Cztery pory roku w kalinowym ogrodzie

Przeglądałam stare zdjęcia i naszło mnie na wspomnienia. Bo to kolejna jesień, mgły i klucze gęsi. Jutro wykopujemy warzywa z ogrodu...Popatrzcie, jak go zakładaliśmy....Najpierw wiosenne grabienie i sianie...



Potem zieleń, kiełkujące marchewki, młoda sałata. Poezja, mniam.


Marchew trzeba przerywać, coby ładna była. A ta przerwana, tuszona z masełkiem jest boska...

Fasola wspieła się na tyczki i ogóreczki juz są..znaczy, lato!

 I wykopujemy, wykopujemy..wszyscy pracują,bo weselej:)




I w końcu przyjdzie zima, zasypie wszystko, zawieje. Do kolejnej wiosny...