Jak wspaniale obudzić się po kilkudniowej grypie ze świadomośącią, że mózg znowu działa i oczy mają ochotę figlować z obrazami, uszy z dźwiękami, a palce biegną do nowych rzeczy, wartych dotyku.
Nastawiam czajnik, gotuje wodę na kawę zbożową, ram pam. Grają plumkające harfy Loreeny Mc Kennit, czajnik cieszy się razem ze mną - nie dotykałam go kilka dni, pogrążona w narkotycznych pościelach. Kroję chleb, muszę dziś upiec nowy,ciach ciach szczypiorek. Kuchnia jest stęskniona, a ja czuję, jak mam ochote upiec ciasto..i chyba to zrobię! Chcę poczuć pod palcami mąkę i poczuć zapach wanilii. Sernik..tak, to będzie sernik.
Ram pam. Pędzimy po jajka..wczoraj przyszła kobiecina i sprzedała mi 6 kg jajek, wiejskie, piękne, w wiklinowym koszu. Poranne piosenki stają się weselsze, dom wstaje, ci szykują się do szkoły, ci do pracy...kot rozdzierającym miaukiem wdziera się w harfy, pogawędki, poświstywanie czajnika. Dostaje swoje mleko i mięsko i mruczy.
Poranne mruczenie kota jest wspaniałe, dorównuje mu tylko mruczenie wieczorne...
Rzeczy są czyste, jak wypłukane, mają kontury i mają treść. Czuję się, jakbym była po drugiej stronie platońskich archetypów, skończyły się rzeczy, cienie, a są prawdziwe rzeczy. Chce mi się nadgryźć nowego dnia, jak kawałek soczystej gruszki.
Pozdrawiam porannie, wesoło i zdrowo.