30 czerwca 2013

O poranku, uczuciach, zapachu lip i kostce słomy




Czy wiecie, jakie to uczucie, obudzić się rano i uświadomić sobie, że jest pierwszy dzień wakacji, za oknem słychać stepujące na daszku szpaki, świeci słońce, a wszystkie myśli są jak wypłukane przez czystą falę białe, okrągłe kamyki?
Czasem przechodzą przez człowieka takie fale smutku,  że samemu się nie wie, co zostaje po takiej powodzi. I czy coś zostanie. Z zamkniętymi oczyma i drżącym sercem poddajemy się fali, a potem... potem ona opada. I nadchodzi chwila, gdy mozna otworzyć oczy i rozejrzeć się.
Śniło mi się, że boso brodzę po plaży, zbierając jakieś plażowe skarby, a woda, bardzo czysta, bardzo jasna, łaskotała mnie w różowe pięty. To coś takiego.
Wszystko wydaje się mniejsze, jasniejsze, a zarazem skoncentrowane, wypłukane z pozorów, ściśnięte jak sama esencja rzeczy, treść świata, w którym się żyło. Głosy ptaków. Porzeczka, jej listki i kolorowe paciorki owoców. Kogut sąsiada ze swoim zachrypłym:  y y yyyy!
Śpiące dzieci, obok, ich otwarte usta, łapiące oddechy i światło. Zawsze podejrzewałam, że dzieci potrafią je pić, zwłaszcza te najmniejsze. Ide do kuchni, boso, podłoga skrzypi, robię herbatę. Zachwyca mnie kształt kubka, kolor kremowej porcelany, przetarcia na uszku. Jak ja lubię uszka filiżanek i kubeczków.
Wypijam, wsiadam na rower, jaki zielony! Mój stary kettler, prezent od męża - siodełko jak spodnie Włóczykija, zna dokładnie mój kształt. Jadę do sklepu obok kwitnących lip. Odurzająco. Ciepło. Dzień dobry, dzień dobry! Dzień dobry, pani Gieniu, tak, juz wakacje. Dzień dobry, tak, to buraczki na zupę - po drodze wstępuję na swój ogród. Sąsiadka zaoferowała moim królikom kostkę słomy, podobno nieduża i zbyteczna dla niej, dla mnie sie przyda; zajeżdżam w drodze powrotnej z koszykiem po ową kostkę.
Ha.
Sąsiadka jest mistrzynia eufemizmów. Nieduża! Kostka okazuje się Kostką, KOSTKĄ, ma może 80 cm na 80 na 80 - pakujemy na bagażnik, nie wchodzi, na ramę, nie wchodzi, a na kierownicy mam koszyk i torbę; przywiązać? Obrócić dwa razy? Szukać kogoś z przyczepą? W końcu po rozłożeniu bagaznika jakoś się mieści, musze prowadzić rower, trzymając ja jedną ręką, buraczki łaskoczą mnie botwina w nos, kosz się chwieje, dzień dobry, może pomóc? Nie, już blisko... uffff... słońce po oczach. Zakręt, krzyż przydrożny. Lipy, szpaki, róże przy furtce, Wróciłam do domu, a na pociechę mam fakt, że króliki zeżarły buraczki i botwinki nie będzie, a kostka jest świetna do siedzenia, co juz na blogu Green Canoe kiedyś wypatrzyłam.
Ale uczucie jasności zostało.
Powoli, łaskocząc przeczuciem szczęścia, wraca do mnie światło.





3 komentarze:

  1. Cześć Kalinko :)
    Dzięki Tobie poczułem się jak w pierwszy dzień wakacji. Natchnęłaś mnie i dzisiaj będę chodził na bosaka, a światło dnia będzie jak woda i będę w nim brodził. A ziemia to będzie ziemia i będzie mnie nosić - parafrazując pewnego poetę.
    Przed nami dwa miesiące podróży do słonecznych krain, a później jesień otuli deszczem. Nie zgubmy żadnego dnia, żadnego szczęścia. Wakacyjny świat jest oczywiście szczęściem płynącym z ogrodów i rowów porośniętych letnimi ziołami.

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A dziękuję, Poeto:) I wzajemnie. Własnie wróciłam z łąk i udaję zielarkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ja już nie pisałam...? :) ha! czy to raz!... że Ty piszesz magicznie i jesteś chyba nie z tego świata? Tak czy siak to naprawdę urocze doświadczenie poczytać co piszesz. Pobudzasz struny rzadko używane! pozdrawiam jak najserdeczniej!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)