Niedawno była u nas pani Mania. Pani Mania przyjeżdża rowerem, robiąc około dwunastu kilometrów w obie strony. Ma koło osiemdziesięciu lat, o tej porze roku nie bardzo jest co sprzedać z lasu, więc sprzedaje bagno - ciemnozielone, podbarwione brązem gałązki o trochę opadających listkach - igiełkach. Bagno pachnie ostro, podobno wykurza mole. Latem pani Mania sprzedaje jagody, a jesienią grzyby.
Na przeciw nas mieszkają dwie inne kobietki. Synowa i teściowa. Skoro tylko pozielenieje, ścinają w worki ziele na skup - taki worek dobrze wiezie się na ramie starego roweru.
Nasza ulica to kilka domów wdów. Nie ma już miłego staruszka z drugiej strony chodnika, który przycinał żywopłot. Dom obok to dom mojej dawnej nauczycielki. Mąż i syn nie żyje, schludne ścieżki w ogródki zagrabuje sama. Syn dużo pił, z tego umarł. Mąż inaczej, przyszedł rak i zabrał. I w jeszcze jednym domu też, tam, gdzie tak wiele kwiatów co lato. Pani Jadzia pieli, pochylona z trudem, ma najpiękniejsze piwonie na ulicy. Wiosną najpierw czerwone tulipany, potem żółte. Potem piwonie, smolinosy. W końcu róże.
Kiedy idę do sklepu z płócienną torbą albo koszykiem, mijam te wszystkie ogródki. Oczy się śmieją, bo skrzętne, zwyczajne, dobre życie ma się tu całkiem nieźle. Po zimie już kobietki grabią, już w sklepie ogólnoprzemysłowym wystawiono nasiona, włókninę i doniczki. Też dzisiaj z mężową mamą przygotowałyśmy ziemię pod zasiew pomidorków.
Zachodzę do apteki, prowadzonej przez panią Tamarkę. Nie byle jaka apteka, połowa to zioła, ojca Gabriela i inne, stare wagi, stare szafki, apteka przedwojenna, w czasie wojny był tu posterunek niemieckiej żandarmerii.
Wszędzie są. Kobietki. W banku, w każdym sklepie, w ogródkach, na wtorkowym ryneczku, na rogach.
Niosą torby z chlebem, mleko i rolki papieru. Pod pachą jakąś doniczkę. Chyba pierwiosnki. Wzrusza mnie to, jak próbują się ozdobić, po swojemu, te wszystkie babcie o koczkach spiętych szpilkami, te dziewczyny w tanich dżinsach, kupujące w pobliskim sklepie perfumy po dziewięć złotych. Dźwigają świat, dźwigając te doniczki i torby, upinając w oknach od ulicy firanki i wędrując, wędrując, wydeptując te pracowite ścieżki.
Babcie, ciocie, mamy, córki, siostry:) My.
Wszystkiego najlepszego z okazji naszego święta. Dzisiaj, jutro i każdego dnia.
OdpowiedzUsuńCodziennie, Aguś :*
OdpowiedzUsuńjak pięknie:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam pani wpisy . Kasia
OdpowiedzUsuńCzytam z przyjemnością, gdzieś tam w innym zakątku Polski ludzie żyją wolniej, spokojniej. Delektują się tym co ich otacza. Szczegóły z których składa się codzienne życie wyłapują, ukazują, doceniają. Prości piękni ludzie wzruszają. Bardzo mi tego brakuje w codziennym zagonieniu, odnajdywać radość każdego dnia w tym prostym. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTakie już jesteśmy zwyczajne-niezwyczajne. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJeszcze kilka lat temu kiedy chodziłem w trasę po okolicznych wsiach,to widziałem kilka prawdziwych wiejskich ogródków kwiatowych.W nich urzędowały stare kobieciny.Teraz "stara gwardia" wymarła i "polskie ogródki" zamieniły się na jakiś szajs w którym pełno iglaków i plastikowych krasnali,które pilnują,również plastikowe,psy.Dziwnie młodym zamieniła się hierarchia wartości.
OdpowiedzUsuńCzekam na każdy Pani wpis. Czytam zawsze ze skupieniem i z wzruszeniem, czasami kilka razy. Umie Pani zatrzymać chwilę, rozsmakować się w niej i podzielić z nami wrażeniami tej degustacji. Dla mnie ten blog to lek na mroki tego świata. Bardzo dziękuję. Łendi
OdpowiedzUsuńDla Ciebie Kobieto Niezwyczajna najlepsze życzenia i dla Wszystkich "Twoich" Kobietek wiośnianych!
OdpowiedzUsuńDziękuję wam, czytacze:) Nawet nie wiecie, jak bardzo.
OdpowiedzUsuńJak celnie. Jak zwykle. Ściska za gardło i serce. Jak zwykle. Dziękuję, Kalino.
OdpowiedzUsuńeLa
Kalino, Kobietko Aniele, i Tobie samych radości w tym Dniu, i na wszystkie pozostałe ... :))
OdpowiedzUsuń