O szóstej budzę chłopców. Średni dojeżdża 40 km, codziennie, do swego liceum, Mały razem ze mną, trochę bliżej - te 2,5 km rowerem. Jak jest pogoda i w miarę sucho, jedziemy Wietnamem, ale od paru dni pada niemal codziennie, więc Wietnam jest godzien swej nazwy i jedziemy Stodolną, Ogrodową i Gnilicą. A potem Mickiewicza, w ramiona szkoły.
Mały trochę nieprzytomnie ubiera się - potrafi nie trafić w kolor skarpetek lub zbagatelizować kwestię włożenia koszulki na lewą stronę, więc zawijając kanapki, kontroluję jednym okiem. Wpuszczam kota, który już kręci się po parapecie, wypuszczony przeze mnie w okolicach 3 rano. Kotu chciało się wyjść, a ja od trzeciej próbowałam zasnąć dwa razy i nie szło za bardzo.
- Mamo, kot głodny?
- Nie, tylko udaje. Już dostał.
- Ale on tak patrzy na lodówkę... zrobisz mi kakako?
- Dla mnie też - Średni bardziej przytomny, ale milczący, prośba o kakao to wszystko, co usłyszę, rozumiem go, bo też zbieram siły nad obłoczkiem z kawy zbożowej. Lubię wstać tę godzinę najmniej przed wyjściem, włączyć szemrzącą muzykę, naładować akumulatory. Średni ostatni dzień do szkoły - w niedzielę jedzie na tydzień na obóz informatyczny, Podlaska Dolina Krzemowa. Mały, w dopiero co uprasowanym ubraniu włazi jeszcze do wygrzanego łóżka, nie mam sumienia go wygonić, tylko trochę, mamusiu, zimno. Widzisz, jaka mgła? W tej mgle może być wszystko. Tu jest ciepło, to się tu schowałem.
Kot dołącza do Małego. Mruczą razem.
Muzyczka mruczy. Kubek grzeje dłonie.
Pierwsze szkolne autobusy już jadą przez wioski i wioseczki. O szóstej trzydzieści zaczyna się zerowa świetlica dla najwcześniejszych małych wędrowców, których rodzice zaczynają pracę o siódmej, lub którzy przyjadą pierwszym kursem. Dzieci są dowożone z 46 wiosek. Do jednej szkoły... jedynej w wiejskiej gminie. A i tak jest ich razem z resztkami gimnazjum nieco tylko ponad dwieście. Na pięciotysięczną gimnę. Czasem w wiosce jest jedno dziecko, czasem dwoje. Kolejna wioska 5 km dalej. Dzieci czekają pod parasolkami z babcią czy dziadkiem, na zakręcie, przy wiacie przystankowej. Kiedy przyjdzie zima, będa czekać o tej ciemnej szóstej trzydzieści, jak mała Łucja przy latarni narnijskiej na fauna. Kiedy zacznę lekcje o ósmej, połowa będzie przysypiać.
Rozumiem, nie mówię głośno, pytam o sny, wyciągamy zaspane zeszyty, sprawdzamy zeszyty. Za okienkami sali lekcyjnej mgła i szepczący, wrześniowy ranek. Sala jest obok szatni, w piwnicy, dostosowana, ma ławki, krzesła, ale okienka piwniczne i jest ciemnawo. Podłogi nowe, z wakacyjnego remontu. W wazonie glinianym wstawiłam sztuczne, wesołe słoneczniki, żeby jasniej było. Zrobiłam gazetki.
Fantastyka i realizm w "Balladynie".
Nikt z klasy Balladyny nie przeczytał, opowiadam, jak bajkę. Słuchają. Piegowaty Kacper podnosi rękę z prośbą w oczach:
- Mogę zjeść kanapkę, proszę pani? Będę cicho jadł, jestem taki głodny...
Pozwalam. Nie jadł śniadania, nie zdążył. Balladynie to nie przeszkadza.
Wczoraj była bójka, starszych z gimnazjum, o elektronicznego papierosa. Jednemu małemu zginął podręcznik, ktoś wziął, a on był dotacyjny, mama mnie zabije, nie podpisany był, trzeba będzie zapłacić...
Zostawiłeś w domu, zobaczysz, sprawdzisz jak wrócisz, na pewno się znajdzie.
Kogoś wypchnęli z kolejki ze sklepiku. Ktoś uciekł, bo była kartkówka. Dwa telefony do babci, opiekującej się drugorocznym Kubą, bo sąd przyznał jej prawa. Adam nie zmienił butów. Proszę pani, schowali mi worek. Dyżur w szatni. Dzisiaj siedem lekcji i ósme koło muzyczne, kseruję teksty piosenek. W tym roku na bogato, dostaliśmy po ryzie papieru xero na głowę, rok temu kupowaliśmy swój. Dzisiaj wybory do samorządu. Za trzy dni wywiadówka i wybory trójki klasowej. Jak w tym kabarecie? Co tak cicho, jak na wyborach trójki klasowej?
Dyżur w szatni, powiem ze dwieście razy dzień dobry wchodzącym. Pogadam z woźną. Powspominamy, jak dojeżdżałam rowerem siedem kilometrów do starej szkoły kiedyś, w sąsiedniej wiosce. Teraz 2,5 km to drobiazg. Spodnie trochę przemokły, wyschną do ósmej...
Za oknem mgła, jest poranek, a ja się zamyśliłam, wędrując myślami do szkoły. To mój 22 rok pracy. Nie ma już mojej starej szkoły pod dębami i jesionami, gdzie nauczyciele sami palili w piecach kaflowych w klasach a na dożywianie był kubek kawy z wiadra i bułka.
Ale dzieci te same. I ranki te same. Jesienna wilgoć pachnie lasem, w sklepach zapalają się światła. Szkolny autobus jedzie przez wioski i zbiera maluchy i starszych - dojazd do szkoły trwa godzinę. Ostatni wchodzą z dzwonkiem, w mokrych kurtkach, plecaki owinięte reklamówkami, żeby nie przemokły.
Dzisiaj zakładam zielony wisiorek, ze szmaragdowym okiem. Jak w wierszu Gałczyńskiego:
Oto widzisz, znowu idzie jesień
człowiek tylko leżałby i spał
załóżże swoj szmaragdowy pierścień
blask zielony będzie miło grał
Opowiem im o tym wierszu i pokażę wisiorek.
I będziemy pisać wypracowanie o tym, co lubimy robić jesienią. I o zbrodniczej Balladynie. Drugoroczny Kuba odczyta rolę księcia Kirkora. Balladyną będzie Ewa, a Aliną Natalka. Linijka będzie nożem. Ach, ile malin... a jakie czerwone...
Jakoś to będzie:)