Poza tym, racjonalizuję sobie, ćwiczenie na jesień to zły pomysł, na jesień to nawet koty grubasieją, zwłaszcza koty, przyroda opracowała idealny plan i nie warto walczyć z naturą.
Owoce suszę w suszarce do grzybów, eksperymentuję, co jeszcze da się ususzyć i chyba da się wszystko. Jutro spróbuję winogrona. W ogóle, sobotę mamy bardzo przyjemną, a są to przyjemności domowe, ta część bawienia się w jesień, którą bardzo łatwo zrealizować, na przykład biorąc przykład z kotów i dzieci.
Mały w ramach sobotniojesiennych przyjemności postanowił usmażyć naleśniki. Odebrał instruktaż i prawie wyszło, tylko pierwszy naleśnik się zepsuł. Ale wyjaśniłam mu, że istnieje tak zwane Prawo Pierwszego Naleśnika, i że nie ma sensu walczyć, tak jak z jesienną grawitacją w strone koca i książki. I ciepłych skarpet. Tu wersja Mama - Syn. W wyroby ocieplające zaopatrzył nas Miły. Mąż, który zakupuje żonie skarpety jednorożcowe godzien jest pieśni. To dowód absolutny na znajomość kalinowej duszy i jesiennych pragnień. Ada, moja dwuletnia siostrzenica też ciocię rozumie, bo zażądała zakupienia diademu. Postanowiłam kupić dwa, dla niej i dla siebie. Dziewczyny mają swoją strategię przetrwania na jesień.
Zabawa w jesień jest też bardzo przyjemna na dworze. Prawie nie było mżawki. Fotografowaliśmy kolory. Orzech taki złoty, że Gałczyński by zakrzyknął:
" o godziny pełne złotych szmerów!o, natchnienia jak kolumny złote! 0, kantaty!"
Przyczajony wąż, ukryty smok. Obiecywałam sobie tym razem, w TYM ROKU schować ogrodowego węża, nie porzucić na zimę, ale taki ma ładny kolor w tych liściach, że no...
Sumaki. Teraz nawet wybaczam im, że istnieją i mnożą się jak wyrzuty sumienia po nieschowanym wężu. Jakie piękne z tymi kolorami. I berberys, i kokoryczki, paprocie, porzeczki, wszystko.
A w Kalinowie jest park. I teraz ten park jest bardzo piękny. Chodzę i fotografuję liście, mija mnie mój uczeń i mało nie wyszedł drzewem, tak głowe odwracał, co pani robi, kucając w kupie liści. Prawie jak latem, gdy zbierałam jabłka z przydrożnej jabłonki a jakiś litościwy czwartoklasista zatrzymał się i oznajmił:
- Jak pani chce, to ja zapytam babci i damy pani jabłek!
Dwie drogi. Jak u Roberta Frosta!
Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną-
Reszta wzięła się z tego, że to ja wybrałem.
Nie mogę jednak zawinąć się w koc, muszę iść do sobotniej pracy w Domu Kultury - biorę parasol, będę iść Wietnamem i wspominać Annę Szałapak, idącą pod jesiennym złotem Gdzie Indziej.
Jesienne odloty. Są tacy, co odchodzą i tacy, co zostają. Trzeba pamiętać.
Słuchawki w uszy i w deszcz, z garścią suszonych owoców w kieszeni.
I muzyka na drogę.
A ja,po czwartkowej rozmowie z Hanią, odwiedziłem Narew na Google Street. Swoją wędrówkę zacząłem na moście. Szedłem bielską, koło cerkwi,domu Walika. Zajrzałem z ulicy do Waszego ogródka. Potem w lewo na obwodnicę. "Zbrojownia na stacji benzynowej. Przeniosłem się wirtualnie do Was. Szkoda, że tylko wirtualnie. Dobre i to.
OdpowiedzUsuńOdkąd zauważyłam, że trochę tłuszczyku zimą się przydaje (nie marznę), nie walczę już z nim katując się ćwiczeniami. Wybieram długie spacery, które uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńKalino, tak bardzo lubię czytać Twoje posty, moje życie tak bardzo podobne do Twojego. Mieszkam w malutkiej miejscowości, pracuję w szkole, moje starsze dzieci już wyfrunęły z gniazda, został tylko siódmoklasista... Tak jakoś ciepło mi się robi na sercu jak czytam Twoje posty, tak pięknie piszesz... Ja tak niestety nie potrafię..., ale tak samo, niezmiennie zachwyca mnie natura , świat, ludzie . Z niecierpliwością oczekuję kolejnej Twojej opowieści. Pozdrawiam z deszczowych Kaszub, Selena
OdpowiedzUsuńKalino, uwielbiam do Ciebie zaglądać, ten blog i Twoje pisanie! Dziękuję, że dzielisz się z czytelnikami swoim życiem i przemyśleniami, i robisz to w tak piękny, nastrojowy i subtelny sposób. Zawsze gdy odwiedzam to miejsce czuję takie ciepło oraz... coś z niesamowitej atmosfery z powieści Lucy Maud Montgomery, jak z Zielonego Wzgórza. Od pierwszego wpisu wiedziałam, że autorka musi być z tych, co znają Józefa!
OdpowiedzUsuńZaglądam tu od kilku miesięcy, ale zazwyczaj w biegu, w pracy, więc nie zostawiam komentarzy. Mam więc końcowo-październikowe postanowienie noworoczne, by to zmienić, bo sama wiem, jak miło, gdy ktoś zostawi kilka słów.
Bardzo lubię czytać Twoje domowo-ogrodowe wpisy, tym bardziej, że w obecnej chwili mam w życiu taki osobisty "wielkomiejski czas" - mieszkam w Londynie (który zresztą uwielbiam!), ale Twoje wpisy poniekąd zaspokajają moją potrzebę takiego "wiejskiego" życia, mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli. ;) Uwielbiam też u Ciebie te wszystkie cytaty, fragmenty książek, piosenki, nawiązania kulturowe i intertekstualne!... I Twoją życiową mądrość, wrażliwość, pogodę ducha. Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy.
Pozdrawiam serdecznie i ciepło!
Aleksandra
PS Czuję się odrobinę niezręcznie, że zwróciłam się do Ciebie per "Ty" - wbrew zaleceniom savoir-vivre, choć internety trochę przymykają na to oko... Ale jakoś trudno mi pisać takie zdystanowane "Pani Kalino..." do kogoś, kto cytuje "Drogę nie wybraną" Roberta Frosta! :))
UsuńJest dobrze:) Pisz, Aleksandro, ja też bardzo lubię Wasze komentarze - taka rozmowa na odległość. Bardzo podoba mi się Twoje jesienne postanowienie^^
UsuńJestem...
OdpowiedzUsuń