28 czerwca 2020

Ulica Gnilica, jeszcze więcej róż, warzywnika i deskowe malowidła. I Mały absolwentem.

Żwirowa uliczka nazywa się mrocznie - Gnilica. Pewnie od nazwy rzeczki, która tędy sobie się snuje, dawniej rzeczkę nazywano Zgnilicą. Mężowa mama opowiadała, że były tu mokradła i bagienka, tereny są zalewowe, ale mokradeł już nie ma, łąki złocą się jaskrami i czerwienią szczawiem, przy drewnianych słupach biedrzeńce, a przy rzeczce nawet dwa domy się wybudowały, co mnie zawsze dziwi, bo kiedyś jednak roztopy moga przyjść, a wtedy strumyk zajrzy do okien.
Kiedy jadę rowerem do mamy, naszym Wietnamem, musze najpierw przeciąć Gnilicę, dać się owionąć zapachom biedrzeńców, chłodnemu cieniowi, wyjść na słoneczne już łąki i wtedy drugą nutę letnich perfum daje siano, skoszone wokół strumienia. O tak.







Kwintesencja lata. Prawie czuć, jak siano pachnie...
A tak w ogóle, już po makach. Padły makowe głowy, wywiozłam na taczkach. Przez upały wszystko kwitnie szybciej. I przekwita szybciej.






Za to róże szaleją. Zanurzają się w gorącu, odurzają zapachami, zmieniają barwy, sukienki, z każdym nowym kwiatem czuję się jak w buduarach barokowych księżnych, w szelestach jedwabiu, perfumach i ciężkiej woni nostalgii.



Groszki i róże. Dla ciebie mały ogrodnik zasadził pnące róźe... że tobą był urzeczony, pragnął cię nimi urzec. Różowe, herbaciane, białe. Moje ukochane wszystkie.










Nad oczkiem tyle owadów, ptaków, pszczoły przylatują pić, ważki zygzakują. Woda w ogrodzie to skarb. A w warzywniku trwa celebrycka walka o to, kto większy, zieleńszy, dorodniejszy i kto się rozepcha najlepiej. Posadziłam za gęsto albo rosną za duże, nie mieszczą mi się zupełnie.



Cieniste, przyjemne, zabałaganione kątki ogrodowe. Grzyby mi rosną.



W ramach wakacyjnego natchnienia nadal maluję na deskach.


No i najważniejsze... Mały jest już absolwentem. Dziwny był ten koniec roku... ale nasz ósmoklasista już we wtorek powiezie papiery do wybranego liceum. Na profil matematyczno - informatyczny, jak Średni:)




24 czerwca 2020

Milion płatków, znowu warzywnik i wszystkie moje róże.



 Pachnącym dywanem się do nas wchodzi. Lepszy i piękniejszy niż wszystkie czerwone dywany świata. Nie ukrywam, że jakby ogłoszono zjazd wielbicieli róż, to bym tam pędziła swoim rowerem albo hulajnogą Małego. Tak bym pędziła jak te stworki z Doliny Muminków, gdy leciała na nich kometa. Uwielbiam tę ilustrację, absolutnie ja, gdy pędze po Kalinowie:)




Mam już trochę róż, ale jak mogę wyjść ze sklepu ogrodniczego z różą lub bez, to wolę z różą. Dzisiaj też przywiozłam Orange Queen z Castoramy:) Dołączyła do różanej rodzinki.


 Hybrydowa Moonlight Romantica i fantastyczne, cygańskie spódnice różowo - pudrowej Acropolis.


 Kocham różowe, wszystkie odcienie. Tutaj Bonica 82, bardzo odporna i kwitnąca do listopada i Queen Elizabeth. Płatki jak porcelana. Niżej Fryderyk Chopin, Rosa The Fairy, złocista bez nazwy z sieciówki, jakaś różowa, też bezimienna i dzikus biały na pergoli.




Ostatnie zdjęcie to dopiero pączkująca, łososiowo - różowa Bonita. Parkowa, bardzo silna, wyrasta wyższa ode mnie. A to malutkie rosarium pod kuchennym oknem:


Z innych wieści kwiatowych, to gillenia już kwitnie. O tak:


I clematisy. I chabry  białawe. Te ostatnie sa okrutnie ekspansywne, zablokowałam im rabatę obwódką, ale wyłażą wszędzie. Jak ktoś ma dużo miejsca na dziczejące łany chabrów, to polecam serdecznie:) Niezniszczalne.


 I mak kędzierzawy:)


A teraz znowu warzywnik. Cuda się tam dzieją. To nie rabarbar, to botwinka. Fenkuły się wygrubaszają. Ziemniaki ziemniaczeją i kwitną. I bób już jest, i kapusta znalazła głowę, a na obiad to wiecie, ziemniaki z mlekiem zsiadłym.







 A to nasza bakłażanowa gromadka. I tak bogaci, szczęsliwi ogrodem wchodzimy w wakacyjny czas. Już pojutrze:)