Kiedy jadę rowerem do mamy, naszym Wietnamem, musze najpierw przeciąć Gnilicę, dać się owionąć zapachom biedrzeńców, chłodnemu cieniowi, wyjść na słoneczne już łąki i wtedy drugą nutę letnich perfum daje siano, skoszone wokół strumienia. O tak.
Kwintesencja lata. Prawie czuć, jak siano pachnie...
A tak w ogóle, już po makach. Padły makowe głowy, wywiozłam na taczkach. Przez upały wszystko kwitnie szybciej. I przekwita szybciej.
Za to róże szaleją. Zanurzają się w gorącu, odurzają zapachami, zmieniają barwy, sukienki, z każdym nowym kwiatem czuję się jak w buduarach barokowych księżnych, w szelestach jedwabiu, perfumach i ciężkiej woni nostalgii.
Groszki i róże. Dla ciebie mały ogrodnik zasadził pnące róźe... że tobą był urzeczony, pragnął cię nimi urzec. Różowe, herbaciane, białe. Moje ukochane wszystkie.
Nad oczkiem tyle owadów, ptaków, pszczoły przylatują pić, ważki zygzakują. Woda w ogrodzie to skarb. A w warzywniku trwa celebrycka walka o to, kto większy, zieleńszy, dorodniejszy i kto się rozepcha najlepiej. Posadziłam za gęsto albo rosną za duże, nie mieszczą mi się zupełnie.
Cieniste, przyjemne, zabałaganione kątki ogrodowe. Grzyby mi rosną.
W ramach wakacyjnego natchnienia nadal maluję na deskach.
No i najważniejsze... Mały jest już absolwentem. Dziwny był ten koniec roku... ale nasz ósmoklasista już we wtorek powiezie papiery do wybranego liceum. Na profil matematyczno - informatyczny, jak Średni:)