Listopad nadszedł, zimnymi palcami postukał w okna. Poranki z przymrozkami, dni wyziębione, ale słońce złote, jasne, zimne jak metal. Budzę się rano i ciągle się dziwię, że nie idę do pracy. Wyniki rezonansu takie sobie, zobaczymy, co dalej. Na razie sa koty w ilościach hurtowych, kominek, kawa z mężem, czytanie książek rano, rysowanie (tez w ilościach hurtowych) i nas dwoje w dużym, pustym domu (nie licząc kotów).
Tak dziwnie, gdy ostatni synek zaczął dorosłe życie. Mały, Średni i Duży, tak strasznie tęsknię. Wiem, że tak musi być, i to dobrze, pięknie i sprawiedliwie, ale ciągle mam w sercu pustkę i w pamięci wiersz, że brak jednego głosu w domu jest jak wycięcie drzew baśniowgo lasu...
Koty zalegają, wiadomo
Liściopad
Złotopad, zimnopad
Buka nadchodzi