17 sierpnia 2013

Domowy kompot z mirabelek, jabłka do szarlotki i co ja robię z wrzosów

Nasza mirabelka wygląda jak  reklama Edenu. Takie drzewa tylko u nas, powinien wisieć transparent. Nie mam serca patrzeć, jak cudowne, złote śliweczki setkami opadają w trawę, więc znów tonę w słoikach.  Po galaretkach nadeszła kolej na kompoty. A kompoty z mirabelek robię tak:


- najpierw upycham mirabelki do wyparzonych słoików po sam wierzch
- potem sypię po sześć łyżek cukru na litrowy słoik
- pakuję słoikowe towarzystwo do wielkiego gara, na ściereczkę i zagotowuję, aż cukier się rozpuści, a mirabelki "oklapną" - po zagotowaniu będą zajmować około 3/4 słoika.
- teraz podpisać, ogacić serwetką i do piwniczki, na zimę jak znalazł






Poza twórczością mirabelkową, szykuję też jabłka do szarlotki. Papierówki, antonówki, obieram, kroję w kawałki, zagotowuję aż zmiękną i puszczą sok, z odrobiną wody, bez cukru. Potem dodaję cukier, przyprawę do szarlotki jak mam, a jak nie mam, to cynamon i trochę gałki muszkatołowej, kilka goździków. W słoiki, pasteryzować, na szarlotkę idealne, na kruche.







A kruche szarlotkowe  TU opisałam, jak robię.


Kiedy słoiki pyrkotały przyjaźnie w kuchni, ja na tarasie plotłam wianek z wrzosów i jarzębiny. Na stelażu z brzozowych gałązek, z wrzosów się robi bukieciki i wiąże jeden przy drugim, gęsto, aż zakryjemy gałązki.




Ta cała wianko - i  przetworoterapia podoba mi się ogromnie.  Mniej tęsknię i rozmyślam sobie o cudownych czasach polskich dworków, gdy drylowało się porzeczki i agrest, smażyło konfitury, a przepisy zaczynały się od zdania: weź sześć dziewek, niech łuskają orzechy.
Chodzę po domu, ustawiam sama dla siebie bukiety, piję sama z sobą herbatę i słucham okrzyków dzikich Indian z trampoliny. Ganiam ich po ziele dla królików, do wożenia drewna i rąbania ( Duży).
Dzisiaj Mały mnie pytał, co to tyrania.
Mam nadzieję, że nie miał nic specjalnego na myśli :)



2 komentarze:

  1. Lubie twoj blog Kalino i zagladam do niego czesto. Moze jest to cala domowa atmosfera, moze twoj zawod - ten sam, moze ze masz trzech chlopcow, a ja dwoch, moze ze mieszkasz w stronach ktore sa mi bliskie, choc urodzilam sie i wychowalam w innych, ale przede wszystkim i tu "morza" nie ma typ twoich opisow, specificzna wrazliwosc... Po przeczytaniu poprzedniego wpisu. Jakie to ciekawe, ze ja oddalona tylom km od kraju rodzinnego tez sadze jak ta wiewiorka, co spotyka sie ze swietym oburzeniem moich sasiadow, ktorzy wylali juz beton, ktory myja i odkurzaja na swoje podworka. Zielen - trawe mielismy z przodu i z tylu. Z przodu pierwsza zasadzona panna byla biala brzoza, nie ta papierowa rodzima temu krajowi, ale najbielsza jak nasza. Mamy tez okno w rozach i wijace sie po nich klematisy - polskie, Polish Spirit, Nike, Sikorski. Trawa wyrwana i kwiaty posiane, przechodzacy niektorzy komentuja, ze to dzungla. Mamy tez co roku konkurs na piekny ogrod frontowy. Nigdy nie wygramy tego konkursu, bo tu nie o zielen chodzi. Co zas z tylu - czeresnia i jablon, mniejsze gatunki, rajska jablon odmiana z Manitoby. Marze o lipie, ale juz nie mam miejsa. Dziekuje, ze piszesz ten blog. Watka Krolik (AKA).

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wygracie konkursu, bo "tujów" nie posadziliście w rządek :)
    Też mam rajską jabłoneczkę, cudne drzewko. Ja ci dziękuję, że zaglądasz,to pozwala mi zachować poczucie wymiany myśli, a nie ciągłego nadawania :) Ja blog traktuję jak rozmowę, dobrą, przyjemną rozmowę o tym, co kochamy, taką budującą, pozwalającą odpocząć i nabrać siły, by znów iść naprzód.Przynajmniej dla mnie.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)