27 lutego 2018

Powrót Buki, ratowanie myszy i sposoby na resztki lutego


Kra.
Ptaszysko siedziało sobie jakby nigdy nic pod sklepem, dało się podziwiać i fotografować do woli. Zimno było straszliwie, nawet nie mróz, choć spadło do minus 14 w dzień i minus 18 w nocy, ale wiatr robił swoje -  przenikał do kości, zaganiał ludzi do domów, otulał w szale.
A ptaszysko siedziało.
- Mamo, zobacz jaki piękny, wygląda jak Buka!
Mały był zachwycony. Pokazywał rękoma, jak czarny stwór rozpościera swoje pierzaste sukienki, napuszał się i tańcował przed zakazem handlu.
Ptaszysko patrzyło zwycięsko.
Żadnych wiosen tu nie będzie, żadnej wiosennej strony czapki i odwracania, zima jest i ja jej pilnuję. Zakaz wiosny. Kra.
A ja przypominałam sobie ten fragment:

"Buka jest jak deszcz, jak ciemność albo jak kamień, który trzeba obejść, żeby móc iść dalej".
 Tatuś Muminka i morze

Może się puszyć czarne ptaszysko, a zima srożyć, ale koło czasu już ruszyło, pąki nabrzmiewają, pod ziemią kiełkują roślinki, a za miesiąc już słońce będzie prześwietlać gałązki dzikich śliwek i pierwsze listki mlecza pod stodołą sąsiada. Trzeba obejść ten czas, jak kamień albo Bukę, przeczekać, tak jak i wcześniejsze ciemne miesiące, zawijając się w koce, popijając kakao i grając na ukulele letnie, hamakowe piosenki. Wciągam kolorowe swetry, kupuję żonkile i hiacynty, czekam.
Już puszczamy zielone listki, już kończy się zimowy sen. O tak:


Wczoraj Kicia przyniosła mi do sypialni mysz. Cud. Gdzieś w domu ją upolowała. Może to ta, co chrebeściła w kuchni? Pochwaliła się mrukiem, a ja sądząc, że mysie truchełko już martwe, wzięłam kotkę razem z łupem pod pachy, żeby wynieść na dwór. I wtedy obrażona niedocenieniem jej wysiłku  Kicia wypuściła z pyska mysz, mysz w nogi i zwiała do piwnicy, na schody. 
Za jakiś czas Mały przychodzi zaambarasowany.
- Mamo, ta myszka tam siedzi. Na schodach...
- Nieżywa?
- Żywa. I tak się trzęsie, chyba ze strachu, cały czas  się trzęsie..
Wręczyłam mu śmietniczkę, żeby sprawdził, czy dycha. Przecież wisiała z kociego pyska!
- Wyrzuć ją na dwór.
Wracam do pracy, za chwilę Mały znowu przychodzi. Oczy ma takie jak kot ze Shreka.
- Ona taka biedna była, na dworze zimno, to ja ją zaniosłem do naszej piwnicy i wypuściłem...

No tak, mogłam przewidzieć. Mały nawet do komara, który na niego usiadł, mówił: pij, komarku, taki mały i chudy jesteś. Mamy więc mysz w piwnicy, myszy w domu, a kot spędza resztki lutego  w ten sposób:


Podłoga jest podgrzewana, jakby co:)

24 lutego 2018

Błękit i obracanie zimowej czapki na drugą stronę

Czuję się dzisiaj jak Too Tiki, która obróciła swoją czapkę na wiosenną stronę. To nic, że minus dziesięć za oknem. Co to minus dziesięć na Podlasiu! Zapytać kogokolwiek, to od razu ramionami wzruszy: panie, kiedyś to były zimy!
Kwitną hiacynty, za oknem słońce, które robi ze światem to, co Too Tiki z czapką.
Było tak. Jeszcze parę dni temu. Ciemno, ciemno...


A jest tak! Błękit!


Jeszcze miesiąc i pójdzie zieleń po tych brzozach, po wykrotach, zagonkach i ugorach. Zakwitną ałycze i mlecze. A póki co, Kalina wyciągnęła wiosenny fartuch!




Ta apetyczna miseczka z czymś tam, to jaglanka na zimno. Zjadłam taką w Bułce Z Masłem, bardzo smaczny lokal w naszym mieście. I postanowiłam ulepszyć, dodać więcej pesteczek i owoców. Więc taką wiosenną jaglankę robi się tak: parę łyżek ugotowanej kaszy jaglanej, lekko posolonej, zmiksować z jogurtem - wrzucić dwie gruszki pokrojone, jeden banan, dosypać maku. Udekorować czym się ma, dałam też mrożone maliny, potem przed jedzeniem to sobie mieszamy łyżką i jest pyszna, lekka  jak chmurka jaglanka. Można schłodzić sobie.





Miły do jaglanki lubi grzanki, moczone w mleku i smażone na klarowanym masełku. A dla wegańskiej części rodziny jaglanka na mleku kokosowym lub migdałowym i budyniowe ciasto kokosowe od Olgi Smile.W mojej wersji dałam jeszcze malin, a ponieważ ciut mąki kokosowej mi zabrakło do wagi, dosypałam tej z ciecierzycy. Ciasto też smaczne, choć nie tak białe:)





Dzieci w domu, razem z Miszą Rozbójnikiem, nasza kicia koczuje wysoko na lodówce lub na szafie. Mały pokaszliwał, wiec dostał babciną miksturę z cebuli na miodzie, a do picia imbirową herbatkę. Do naszego karmnika przylatuje kos. Prawdziwy kos. Nie mogę się napatrzeć i zastanawiam, czemu nie odleciał? Czarny, ze złotym dziobem, ekscentryczny jak angielski lord. Od razu Szekspir mi się przypomina i niezrównany Spodek:
- Koooos chodzi w ciemnej barwie, a dziób mu złoty wisi!
Może jeszcze luty i mróz, ale ja już naprawdę czuję się jak ten zmęczony koń, co za zakrętem stajnię zobaczył. Tak mi się ckni za zielonym, za ciepłym wiatrem, za grzebaniem w ziemi. Pomidorki posiałam! W tym roku więcej rosyjskich odmian, Anna Russian, i żółte Banana, i bycze rogi, i Bull's Heart, i dwie czarne - Black Sea Man  i Black from Tula. I Arkansas Marvel. Jeszcze mam do wysadzenia papryczki i koktajlowe, to po niedzieli. Jaka radość, czuć ziemię pod palcami. No to dla wszystkich Soffici.

Ptak gwiżdże wśród janowca
i jego gwizd brzmi jak pocałunek
Wiosna się zbliża, serce moje.



18 lutego 2018

Nowy adres starego bloga, wiersz Średniego i owady, podobne do liści

Musiałam przenieść stary blog z adresu blog.onet, bo likwidują - a ponieważ mam do niego straszliwy sentyment, bo to przecież Mały, Średni i Duży! - to Średniak pomógł mi przenieść Blog Kaliny na nowe miejsce.

Teraz jest TU
Adres mam też w stopce po prawej, w moich blogach. Sama tam zaglądam często, bo mam w sercu tamte stare wpisy, więc nie zginą i też możecie zaglądać! Co prawda, nie umiałam jeszcze wtedy za bardzo w internety, więc czasem nie ma spacji przed przecinkami, myślnikami  i takie tam, no ale! Najważniejsze, że jest. I znowu mogę się rozczulać nad Średnim zbierającym szczaw:) I Małym, zbierającym skarby do puszki. I Dużym, który wyrzucił taką dobrą ważkę.
Poza tym u nas niedziela, Mały jest Choruszkiem, przeziębiony, nie idzie do szkoły, leży z temperaturą i ogląda owady w internecie. Bardzo mu się podoba kamuflaż liśćców olbrzymich i kontempluje je z lubością.
Średni napisał nowy wiersz, tak cudny, że powiesiłam go sobie na szafie i czytam co jakiś czas. 

z miłości do ciebie kaleczę wciąż dziąsła 
potykając się o czułe jeszcze “kocham” 
w którego sidła pcha mnie “zapomnij”
Pozostało mi tylko pamiętać 
uważać na siebie i troszczyć się o kwiaty 
żyć więcej niż wspomnieniem twych dłoni i oczu 
więcej niż tęsknotą do smaku herbaty

Wieczór sobie powoli usypia, kot śpi, pada śnieg. Jutro wszystko będzie białe. A owady, podobne do liści wygladają tak:


17 lutego 2018

Dzień Kota, kotlety szpinakowe i ptasie przysmaki

Z okazji Dnia Kota trochę kota.



Te ładne zdjęcia robił Duży, te mniej ładne ja, telefonem^^





Bez kota byłoby puściej nie o jedną kocią osobę a o tysiąc bajek. Bez kota poranek byłby uboższy o wskakiwanie na kolana, a wieczór o mruczenie. Zimy byłyby zimniejsze, a latem brakowałoby futrzanego przyjaciela, wygrzewającego się na tarasie. Kicia wpasowała się w naszą rodzinę tak samo, jak wciska się w stertę świeżego, pachnącego prania czy między poduszki. Nie potrzeba kocich dni, by już za nią tęsknić - uwielbiam wracać z pracy i być witana tańcem ogona wokół kostek i wymownym wyczekiwaniem przed lodówką.
A poza Dniem Kota był u nas dzisiaj Dzień Szpinaku i robiliśmy z Małym kotlety.




Szpinak się podsmaża na maśle klarowanym, dolewa bulionu, miksuje, razem z puszką ciecierzycy gotowanej na parze. Dodaje się trochę puree z ziemniaków, doprawia pieprzem, tymiankiem. Jedno jajko, bułka tarta. Cebulka przyszklona.


Poza lepieniem kotletów szpinakowych zrobiliśmy też babeczki smalcowe dla ptaszków. Bez soli, z pestkami. Póki zima:)

14 lutego 2018

Dzień jak co dzień i o kochaniu świata

W środy kończę po ósmej lekcji. Dzień jak co dzień.
Rano miałam zebranie z samorządem w palącej kwestii - czy proszę pani kolega może z nami rozdawać pocztę walentynkową i czy mogę tak być ubrana do zdjęcia? (Przejęta Martyna) Przewodnicząca z klasy czwartej była smutna, bo w tym roku było mało walentynek, a dziewczyny z szóstej chciały wiedzieć, czy do pocztówki można dołączyć misia i czy samorządowi listonosze go dostarczą?
Sprawy zostały załatwione pomyślnie, zdjęcie zrobione, listonosze ruszyli.
Klasa szósta kończyła plakaty na temat: co by było, gdyby Bilbo nie wyruszył jednak w podróż z czarodziejem? Co by go ominęło?
- Nie miałby uszkodzonych drzwi .
Przy pytaniach  z lektury - na ocenę - młody adept literatury z klasy tejże, dostawszy arcytrudne pytanie, jak nazywał się czarodziej, bezradnie utknął w niewiedzy.
- Na literę G - podpowiadam życzliwie.
- Gienek? - pyta z nadzieją.
Dzień jak co dzień.



Klasa siódma kończy rozprawkę o przyczynach przemiany Winicjusza. Dowiedziałam się, że jedną z przyczyn był fakt, że  jego wujek, Petroniusz ubierał się arogancko.
Póki dopytałam się, że chodziło o"elegancko" i że to zmieniło wyczucie mody u bezstylowego Marka - zdążyłam podupaść na duchu. Potem też. Co tam przemiany duchowe, ważne, że zaczął ubierać się z klasą.
Druga klasa siódma miała trudniej, opisywali postać literacką, która zrobiła na nich wrażenie i dlaczego właśnie ona, argumentuj.
"Ta postać podobała mi się, bo była chora psychicznie" - jeden z argumentów. Dziwne, że nie jestem siwa.
Dzień jak co dzień.
Jeden z czwartej zgubił telefon i chlipiąc, rozwieszał ogłoszenia w szatni. "Pieńć złoty wynagrodzenie znalaźcy".
Pewnie całe kieszonkowe. Bardzo chciałabym, aby znalazł. Pół klasy mu pomagało.
Ostatnia lekcja to zajęcia dydaktyczno - wyrównawcze, rozpoznawanie części mowy. Udało się z rzeczownikami, częściowo, "przecież twarz to nie rzecz proszę pani". Nikt nie dostał dzisiaj naklejek w nagrodę i wszyscy byli troszkę smutni. Bardzo lubią naklejki.
A ja lubię swoją pracę. Lubię czytać piękne opowiadania, mądre rozprawki, ale lubię też moment, gdy mały Kubuś wie, jakie pytanie ma czasownik, a cichutka Basia znajdzie aż dwa przymiotniki w zdaniu. Lubię czytać im wiersze mądrych ludzi, rozmawiać o ciotce Lobelii z Sackvillów, co ukradła Bilbowi łyżki, robić plakaty o zbiórce karmy do schroniska i projektować t - shirty z ulubionymi słowami, pokazujące jaki piękny jest nasz piękny język. Pisać, za co lubią swoją planetę.
Każdy dzień, od dwudziestu trzech lat, jest niepodobny do innych, choć jest dniem jak co dzień. Bo dzięki nim uśmieję się i ciągle jestem w środku trochę dzieckiem, kiedy uczą mnie kochać świat.



Wiersz lutowy dla Miłego





Nie ma na całym świecie miejsca

gdzie mogłabym istnieć bez ciebie.

W. Kazanecki






09 lutego 2018

O posługach miłości



Czajka napisała samą prawdę za Proustem o zimowych pokojach. Zimowe pokoje i zimowe domy są całkiem inne, niż wiosenne i letnie. Takie wsobne, nie - odosobne. Zaginają przestrzeń do środka, chowają nas razem z katarem, zmarzniętymi palcami, brakiem ochoty na nic. Zimą muszę dwa razy bardziej tłumaczyć sobie, że właśnie teraz posługi miłości są ważniejsze, niż kiedykolwiek. I jestem ze dwa razy mniej dzielna w tym.
Posługi miłości nazywam tak z powodu pewnego wiersza, chyba o nim już pisałam, bo jak się czymś zaczaruję, to często o tym piszę. Robert Hayden.

W niedzielne ranki ojciec także wstawał wcześnie
i w sinoczarnym zimnie ubierał się, aby
spękanymi rękami, które go bolały
od roboty na mrozie w dni powszednie, sypnąć
węgla do pieca. Nikt mu nigdy nie dziękował.

Budziłem się, słyszałem trzaskanie drzazg mrozu.
Kiedy się już nagrzało, ojciec wołał na mnie
i zwlekałem się z łóżka, ubierałem, w lęku,
w jaki wprawiały mnie chroniczne domowe gniewy.

I zamieniałem parę obojętnych słów,
z nim, który zdążył już przegnać chłód z domu
i wyglansować moje odświętne półbuty.

Cóż ja wtedy wiedziałem, cóż ja mogłem wiedzieć
o surowych, samotnych posługach miłości?

Ten wiersz sprawia, że wspominam. Babcie, które  chodziły po wodę do studni i rozbijały lód.  Czyjeś palce szyły nam ubrania i ktoś skubał gęsi na pierzynę, pod którą śpię. Ręce  Taty Miłego heblowały każde z drzwi w naszym domu,  dłonie Mamy szyły chustę, którą się okrywam, czytając Haydena.  Pamiętam te posługi miłości, były zawsze, ale rozumiem je dopiero teraz.
Kiedy sama okrywam śpiącego synka kołdrą.
Nie ma bez tego świata, a przynajmniej nigdy nie będzie taki sam, gdy ich już braknie. I ktoś musi podjąć te koromysło z niewidzialnymi wiadrami wody i nieść dalej. Bo inaczej to wszystko by się zatrzymało. I uczy się tego tylko przez obserwowanie tego i widzenie, nie przez mówienie o tym, a zrozumienie przychodzi kiedy jesteśmy już na tyle duzi, by podnieść ciężar.  Już Mały się uczy nieść torby ze sklepu, a kiedy zapomni do szkoły rękawiczek, dzielimy się jedną parą moich. 
Czasem tak mi żal, że nie umiałam wtedy podziękować. Babci na wakacjach za ciasto z kruszonką i morelowym dżemem, dziadziusiowi za palenie w piecu gałązkami, rodzicom, siostrom, wujkom...
Już jest za późno, przynajmniej jeśli chodzi o najstarszych i pozostaje tylko wstać samemu o świcie, uśmiechnąć się do gołębi, gruchających  we mgle i zrobić najpiękniejszą jajecznicę, jaką się umie. I kakao. Miły zawiezie nas do szkoły, ogrzewając wcześniej samochód, byśmy nie siadali na zimnym. Kiedy jesteśmy bardziej krusi, zmarznięci, bez sił i stęsknieni za wiosną, wtedy mocno, z całych sił wspominam ten wiersz Haydena. Bo wtedy mi łatwiej razem z innymi  popychać świat:)
A luty w Kalinowie wygląda tak.




08 lutego 2018

O smażeniu pączków

Konfiturę z dzikiej róży trzymałam właśnie na ten dzień. Dzień smażenia pączków.
Pączki w Kalinowie robi się  według tradycyjnego przepisu, z żółtkami ucieranymi na ciepło z cukrem, z przesianą mąką. Nie podaję przepisu, bo w sieci jest ich mnóstwo, choćby tu, ja z części wyrośniętego (trzy razy!) ciasta upiekłam też całkiem smakowitą chałkę. Bo w pączkowym łasuchowaniu sama już zjadłam trzy sztuki, a podejrzewam, że chłopaki moją normę przekroczą ze dwa razy. I potem już sporo dni nikt na pączki nie spojrzy, więc chałka dla odmiany jak znalazł.
Dzika róża rośnie niedaleko, całymi żywopłotami nie do zdobycia, z Małym wyprawiamy się zawsze najpierw po kwiaty, potem po owoce. Nie wiem co takiego jest w pączku z różą, ale jest pyszny. Pączkowa, czwartkowa kwintesencja błogości. Do pączków mamy faworki, upieczone przez moją mamę i z uznaniem chrupane przez całą familię. Czyli czwartek odświętowany.












A chałka wygląda tak. I na ciepło, z masłem, do mleka, jest pysznością świata. Zimą jakoś bardziej mnie ciągnie do słodkiego i ciepłego jedzenia. Do zup i ciast. I gorącego chleba. Pewnie przez chłody. Ale za to przypomina mi się zawsze magdalenka Prousta:)

(...)Machinalnie podniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłem kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mego podniebienia, zadrżałem, czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłego. Owładnęła mną rozkoszna słodycz (...). Sprawiła, że w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jako błahe, krótkość złudna...