Rok temu miałam ziemniakowy zagonek w południowym warzywniku, od frontu. Ziemniaki wykopałam, a potem posadziłam tam borówki, bo mi szkoda było dobrego miejsca, a borówek nigdy dość.
Jakież moje zdziwienie bylo wiosną, gdy ziemniaki znowu wyrosły sobie w zrębkach, między borówkami. Musiałam zapomnieć o kilku malutkich bulwkach, zostały sobie na zimę i spokojnie wyrosły. Bez pielęgnowania, bez okopywania, bez żadnych zabiegów zebrałam własnie wielki kosz i są śliczne. Co ciekawe, pod samą ziemią, w zasadzie na wierzchu, wystarczyło rozgarnąć zrębki ręką.
Dosiały się do nich kosmosy i kukurydza, więc rosły wszystkie razem.
Koniec lipca w ogrodzie jest feerią światła, kolorów i cieszy oko. Serce też, bo zaczynają się pierwsze warzywne zbiory. Jest fasolka szparagowa! I powódź ogórków. Zrobiłam im sznurki, ale odmawiają współpracy i pełzną po ziemi, mama twierdzi, że to dlatego, że ogórek lubi wilgoć, chowa się pod liścmi i tak mu dobrze, brać z ziemi siłę i jędrność. Całkiem możliwe, nie narzekam, musze tylko bobrować między liśćmi i uważać, gdzie stąpam, bo się towarzystwo rozpełzło. Tak samo jak dynie i cukinie.
Cebula już wybrana, jest różnie, są spore, są mniejsze. Na zagonek po cebuli pójdzie szpinak i koper na jesienny rzut, a potem czosnek zimowy.
Z wiadomości wspaniałych, zaczęły się pomidory. Jemy codziennie i póki co, mój faworyt to smakujące wytrawną śliwką noire de creme.
Koktajlowych jest mnóstwo
Na kwiatowych rabatach pstro, wesoło, kwiatowe wesołe miasteczko.
Na łąkach też pięknie. Można brodzić i brodzić, robić bukiety i patrzeć w nieskończoność. Zawsze lubiłam przydrożne i łąkowe dzikusy. Znoszę do domu namiętnie i pachną w niebogłosy, susząc się w pęczkach.
Ronja, córka zbójnika