Za każdym razem, gdy kładę rekę na klamce, świat zwalnia i uspokaja oddech.
Czesław Miłosz z tymi swoimi mądrymi, zmęczonymi oczyma staje obok i szepce:
Potem ją całą chmiel gęsty owinie,
Ale tymczasem jest tego koloru,
Co liście lilii wodnych na głębinie
Zrywane w świetle letniego wieczoru..
No, może nie jest koloru lilii, ale wiecie, ta sama czułość. Mamusina furtka. Idę spróbować słodyczy szarlotki, wypić herbatę albo kawę, opowiedzieć, co u mnie, u dzieci, u wszystkich znajomych, usłyszeć, że świat istnieje, zrozumieć, że jak dobrze, że ona, ta jedyna, jest.
Istniej, istniej, bądź.
Furtko, z obłażącą farbą, stary bzie, pachnący do obłędu, bądź. I cały świecie wokół tej furtki owinięty jak bluszcz, bądź, bądź kolejnym majem, kolejnym rokiem, pachnij mi, daj się przytulić, pocałuj chłodną kiścią w policzek.
Majowe ametysty głaszczą duszę, prawda? Może dlatego tak je kocham, bo tu rosną. Mego życia zerowy południk, bym mogła sobie określić, gdzie jestem. A już obok, tuż obok, przy ziemi, biel i złoto. Łapmy, tulmy.
A na łąkach tak. Dmuchawcowstąpienie.
Jaki wzruszający, czuły wpis...
OdpowiedzUsuń