28 stycznia 2014

Zwykły poranek

Temperatura na piecu 50 stopni; dobrze, to znaczy, że kaloryfery już grzeją i można przytulić się, złapać chwilę rozkosznego ciepła. Ach, gdzie te piece kaflowe... Kominka nie chce mi się rozpalać, a reklamowane przez znany sklep internetowy futrzane poduszki w cenach od 300 zł za sztukę, pod hasłem: ogrzej swój dom! Bajecznie miękkie skóry islandzkich owiec!- no cóż, hm, jeśli chodzi o nas, islandzkie owce mogą spać bezpiecznie. Ale mam kapcie z barankiem, wciągam sweter i dwie koszule i idę szykować śniadanko.
Ptaszki dostały swoją porcję ziaren - wyobraźcie sobie, przyleciał wczoraj dzięcioł, absolutnie bajeczny, bardziej bajeczniejszy niż islandzka owca. Biało- czarno- czerwony, żwawo rozpędził wróble i sikory i rozpanoszył się w karmniku.
Z porannych olśnień: jemioły na topolach układają się we wzór konstelacji Kasjopei. Czyżby to przypadek? A może celowo osiedliły się na mych topolach kasjopeańskie istoty i tym sposobem sygnalizują potrzebę kontaktu? Muszę to rozważyć.
Kakao jest dobre tylko wtedy, jak jest bardzo gorące. Omlet najlepiej smakuje ze śmietanką 30% ubijaną w ceramicznym rondelku. Dzieci potrafią spać jak susły, zwłaszcza gdy matka potrzebuje kogoś, kto wyniesie śmieci i nakarmi króliki. Lubie kontrast zielonkawych, suszonych kwiatostanów hortensji z wiklinowym koszem i bielą kuchennych szafek, mąconą śmietankowym odcieniem. Aha, sąsiad znowu na nas dymi. Podejrzewam silne konszachty z Boreaszem lub innymi bożkami wiatru, którzy zarzucają szale sąsiadowego dymu na nasze podwórko. Dlatego nigdy nie wieszam tam prania.
Zwykły poranek.
Kakao piję z kubka starbucksa, patrząc na białe róże, prezent od Miłego. Samo mi się do nich uśmiecha. Słucham I see fire,  Eda Sheerana, naturalnie muzyczka z Hobbita i ogrzewam się powoli. Idę do pracy za niecałą godzinę, zbieram energię; będziemy z dziećmi rysować anioły na zajęciach w domu kultury. Czeka mnie droga przez aksamitne pustkowia, wcale nie smaugowe, poprzeżynane ciemnymi jak twarze maorysów strumykami, kępami pokrzyw, czarnych pod śniegiem, pasami wierzb i brzóz, a nawet kopicami starego siana, tak. Miasteczko kalinowe śpi, a ja pójdę Wietnamem, wdychając chłód i mrużąc oczy pod siwym blaskiem nowego, pochmurnego dnia. Pozdrawiam porannych piecuchów, którzy zostają w domu - nie poznacie owych pustkowi lodowych, przez które będę brnąć! Jak to Szekspir pisał:

Nie znasz ty jeszcze owych widm dręczących, którymi troska napełnia pierś męża.

Tudzież niewiasty.  Pa, posłuchajcie Eda Sheerana :)



2 komentarze:

  1. To ten Wasz dzięcioł jakiś dziki okropnie. Może dlatego, ze bliżej Białowieży. Zanim do nas doleciał, to zdążył się ucywilizować odrobinkę i grzecznie z wróblami i sikorkami stołuje się w karmniku ;)
    Dzicz! Dzicz tam u Was, mospani!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogrzałam się u Ciebie :-) Jaz zwykle zresztą :-) Dizękuję

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)