05 stycznia 2014

Styczniowe truskawki, deszcz i o wyrozumiałości.


Zakwitły moje truskawki w doniczkach, jesienią zniesione w zaciszny kątek z pelargoniami. Wyciągnęłam biedaki więc ku światłu, przesadziłam i teraz cieszę się w kuchni różowymi kwiatuszkami i młodymi, zieloniutkimi liśćmi.
A tak w ogóle, gdybym nie spojrzała w kalendarz, nie uwierzyłabym, że styczeń. Na tarasie haiku nieśpiesznie bębni deszcz, krople kołyszą się na wierzbach, pachnie mokra jedlina a trawniki opanował mech i dywani się w najlepsze. Deszcz przechadza się między mokrymi pniami brzóz na krawędzi ogrodu i lasu, króliki piecuchują w sianie, a my z Miłym podjadamy do kawy wafle z karmelem. Pięknie. Tylko, że nie zimowo, ale pewne jest, że to chwilowe interludium, a nie wiosenna symfonia. Jeszcze nadejdą śnieżne kuligi z dzwonkami mrozu i niebem jak czarny aksamit. Ale miło jest pomysleć, że kalendarz natury już zaczął odliczanie do nowego sezonu...
Kupiłam zioła do siewu.
Zrobiłam krokiety.
Czytam Janusza Rudnickiego, o poezji.

"Poezja może spaść na głowę tak jak doniczka z balkonu, pionowa jest, poetyckość, jak kolorowa bielizna na sznurze, rozłazi się w prawo i lewo, żeby dłużej się nią zachwycać. Poezja to twarz, poetyckość to spowijający ją welon. Poezja to redukowanie, kucie żelaza na gorąco, poetyckość to dodawanie, dmuchanie baniek w hucie kolorowego szkła."

Mam takie  momenty olśnień, czytając  poezję - tę dobrą, co zachwyca i boli zarazem. Taka chwila, gdy patrzy się prawdzie w twarz i czuje się, że tak musi być, że to absolutna racja, że to jak uśmiech Boga. Potem całe życie tęskni się za tymi właśnie spotkaniami z czymś absolutnym, w nadziei na kolejne.
Ale w przeciwieństwie do Rudnickiego lubię i poetyckość, ten dym świecy, ten welon, echa, mgnienia, odbicia w kolorowym szkle. Czasem nie trzeba olśnień, objawień, absolutnej prawdy. To już było, wiem, jak to smakuje. Teraz... teraz jest mój mały świat. Rudzik w jaśminie, szare oczy dziecka, znikający za rogiem w deszczu listonosz na starym rowerze. Mgiełka na szybie. Obrazy Burne- Jonesa... Czasem dusza tęskni za otulającym ją swetrem, ciepłem ustawionych w rządku ceramicznych doniczek z truskawkami kwitnącymi w styczniu, wypukłym brzuszkiem filiżanki, błękitem odbitej w szybie bombki.  Czasem nie trzeba więcej, poza ciepłem i wyrozumiałością. Przynajmniej dla mnie.




1 komentarz:

  1. piękny wpis...dla mnie poezja codzienności jest bardzo ważna, a przy Twoim wpisie zliryczniałam sobie przed snem :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)