Od rana szumi pralka, po domu snują się zapachy naleśników i kawy. Było się w sklepie, zmarzło się na rowerze i zachwyciło wspaniałymi kałużami - mają kolor naszego zimnego morza, granatowe i siwe. Odbijają się w nich skłębione chmury, sunące jak procesja naburmuszonych pań Meddlock. Wiatr im nadyma sine spódnice.
Smooth sobota cafe - robimy sobie małe przyjemności, włączamy muzyczkę, tańczymy na palcach, bo tylko Mały na razie wstał. Nie będziemy głośno, niech ta sobota snuje się powoli, z całym dobrodziejstwem.
Jest za zimno i za deszczowo, żeby cokolwiek robić na dworze. za to przestrzeń domowa się zageśzcza, wszystkie dzieci zjechały na majówkę, są planszówki, jest kominek, kakao, placek z kruszonką i bananowe pancakes. Wieczorem świece, śmiechy i bycie razem.
Bycie mamą dużych dzieci jest zupełnie inne, niż bycie mamą małych. Nikt nie ciągnie za nogawkę, nikt nie wkłada łapek do dżemu, nikt nie przynosi książeczki, żeby poczytać o króliku przy śniadaniu. Za to są rozmowy, stosy kubków (hej, każdy zmywa po sobie!), są śmiechy po północy, skarpetki, opowieści studenckie i te troszkę melancholijne poczucie, że się jest tylko na krawędzi ich świata, nie w centrum. Orbitują wokoło, zajęci soba tak bardzo, z szeroko otwartymi oczyma, które może kubków do zmywania nie widzą za często, ale widzą czułość świata, malują kruki , słuchają Shawna Jamesa, eksplorują kosmos, mijają uliczne światła w podmiejskich autobusach, piszą prace licencjackie, wzruszają się nad ciepłem skóry w uścisku dłoni i tak cudownie, po prostu są.
Bycie mamą dużych dzieci jest zupełnie inne, niż bycie mamą małych. Nikt nie ciągnie za nogawkę, nikt nie wkłada łapek do dżemu, nikt nie przynosi książeczki, żeby poczytać o króliku przy śniadaniu. Za to są rozmowy, stosy kubków (hej, każdy zmywa po sobie!), są śmiechy po północy, skarpetki, opowieści studenckie i te troszkę melancholijne poczucie, że się jest tylko na krawędzi ich świata, nie w centrum. Orbitują wokoło, zajęci soba tak bardzo, z szeroko otwartymi oczyma, które może kubków do zmywania nie widzą za często, ale widzą czułość świata, malują kruki , słuchają Shawna Jamesa, eksplorują kosmos, mijają uliczne światła w podmiejskich autobusach, piszą prace licencjackie, wzruszają się nad ciepłem skóry w uścisku dłoni i tak cudownie, po prostu są.
Jestem obok, na krawędzi ich mijających się i spotykających orbit, smażąc pancakes.
Kiedyś szłam brzegiem zimnej plaży, szesnastoletnia, słuchając szumu fal i marząc o domu.
Teraz delikatnie, bardzo delikatnie okrywam kołdrą codzienności te zmęczone marzeniami nosy.
Jeszcze trochę ciepła.
Póki się da.