Kalina zakwitła. Moja ulubiona, jak cały czerwiec. Miesiąc białych kwiatów. Kalina wygląda jak wyrzeźbiona z alabastru, z taką nostalgiczną nutką pistacjowej zieleni. Gdyby tylko mszyce jej tak nie lubiły...
Poza kaliną zaczął się czas głogów. Mamy taki samosiejkowy za lasem, lubię kontrast czarnych pręcików na bieli, kojarzy mi się z tymi kropeczkami na truskawkach, z pończochami Paryżanek w kropki, z czymś ulotnie imponderabilijnym.
A na dole, nisko, w trawie, biała koniczyna. Najlepsza na wianki do sypialni. Przynęca dobre sny, pachnące krochmaloną pościelą, razem z tymiankiem i lawendą.
I kolejne białe, taszniki, konwalie, gwiazdnice.
Aż do jaśminowej królowej będzie mnie cieszyć ta biel, a potem zaczaruje nas na różowo lato, piwonie, róże i cały barokowy buduar ogrodowy.
I ametysty.
W warzywniaku praca wre. Rosną korzonki w ziemi, rosną nad ziemią liście i zakwita to i owo. Boby na przykład. Sałata jest fantastyczna, zielona tak, jak niewiarygodna bajka wiosenna, jakby malarzowi zostały tylko same zielone kredki.
Ale nie, do kapusty dodał więcej niebieskiego, a buraki mrugają czerwienią w kontraście,
Lubię jarzyny. Lubię przy nich wiejskie kwiaty, aksamitki pachnące apteką, koper i nagietki. Trzmiele i wiklinowe kijki. Groch.
To jest ładne, potrzebne i kojarzy mi się z klasztornymi ogrodami, ora et labora i wielce słuszną zasadą Sokratesa, że to, co dobre, jest pożyteczne. I wzrusza mnie odradzanie się tego wszystkiego co roku.
Jak u Colasa Breugnon, tylko kosa możemy zmienić na jakąkolwiek zieloną roślinę:
"Naucz mnie, kosie, twojej sztuczki odradzania się o brzasku każdego dnia wciąż z jednakową wiarą."
Młody koperek, młody tymianek. Arbuzy już wysadzone, ziemniaki rosną w zrębkach, aż miło.
Kot stepowo - łąkowy. Znosi ptaszki, niestety.