Dzień jest dłuższy o godzinę i 55 minut od najkrótszego. To niesamowite - prawie dwie godziny światła więcej. Przecież to bajka.
Jestem stęskniona za światłem. Stąd te białe wisienki, jasne koszule, pastele w kuchni.
Tęsknota zaczyna się już rano, gdy pomrukuje piec, czajnik, paruje mgiełka nad filiżanką.
Jaśniej.
Paradoksalnie, czytam Mroki Jacka Borszewicza, jakoś mi tak w ciszy poranka trochę Stachurę przypomina, trochę Krainę Chichów, ale czaruje, potrafi zabrać w las myśli, maluje mi sobotę zamyśleniami i uśmiechem, gdy patrzę za okno. Co przeczytałam dziś?
szukam świata
w którym jedna jaskółka czyni wiosnę
gdzie szewc chodzi w butach
gdzie jak cię widzą to dzień dobry
Ja też każdego dnia liczę minuty wydłużającego się dnia.Jest mi wtedy jakoś raźniej i czuję się......"optymistą".A moją "połówkę" do szewskiej pasji doprowadza takie.....obserwowanie kalendarza.Ano,co kto lubi.
OdpowiedzUsuńTeż liczę każdą przybywającą minutę :)
OdpowiedzUsuńTak, już się dostrzega i odczuwa tę godzinkę więcej!
OdpowiedzUsuńWitaj. Niesamowite, że już tyle dnia przybyło:) Też tęsknię za światłe, ciepłem i wiosną. W moim Wrocławiu pięknie świeci dzisiaj słońce. Ale ciągle zimno, mróz nie chce odpuścić.
OdpowiedzUsuńPociesza mnie tylko fakt, że czas pracuje dla nas, a każdy dzień nas do tej wymarzonej wiosny przybliża:)
Serdeczności uśmiech ślę.
Ja, nawet przemalowałam kuchnię na biało, z tej tęsknoty za jasnością;)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)))